
Miasteczko było mało znane. Do jego niskiej popularności przyczyniło się chyba nieciekawe położenie, ale także niewielka ilość atrakcji architektonicznych i uboga oferta turystyczna. Region rolniczy z płaskim terenem , choć dookoła rozpościerała się wyżyna- ot, ni równina, ni wyżyna- jak w piosence, płaskowyż- wedle geografa.
Prawa miejskie nadał osadzie jeden z najwybitniejszych władców. Miejscowi opowiadali legendę o pobycie króla , który wracając z ważnej bitwy, miał rzekomo odpoczywać w cieniu nad zdrojem. Zachwycony urodą miejsca postanowił nadać osadzie prawa miejskie. Tyle legenda, którą jak każdą bajkę między bajki trzeba włożyć. Nadano prawa miejskie na prawie magdeburskim i żadne źródła historyczne nie mówią o pobycie tu jakiegokolwiek władcy. Przez Miasteczko przebiegał swego czasu ważny trakt handlowy wiodący z północy na południe kraju, rządziło grodem paru przedsiębiorczych mieszczan, istniała nawet akademia.
Założył ją bogaty szlachcic związany z arianami. Potem arian wygnano i po akademii niewiele zostało. Być może jedynie jakieś szczątkowe dokumenty ,będące teraz rarytasem dla badacza literatury lub historyka. To były czasy świetności, to dawna historia… Po wszelkich burzach dziejowych gród podupadł, na jakiś czas stracił nawet prawa miejskie, znów je odzyskał, ale świetności, już niestety nie.
Szkoła, kościół, urząd pocztowy i miejski, szpital - ot wszystkie ważniejsze instytucje, jakie można wymienić, tu działały. W centrum znajdował się rynek, skąd odchodziły w każdym kierunku ulice. Przed wojną kamieniczki w rynku oraz przylegle doń uliczki zamieszkiwane były głównie przez przedstawicieli starozakonnych, mieli tu swoje sklepy, handel kwitł. Starsi opowiadali tylko historie, w które do dziś wielu osobom trudno uwierzyć, niektórzy zapomnieli, bo o takich sprawach najlepiej zapomnieć, młodzi zaś nieświadomie pewne klimaty odtwarzają z powrotem… Zawirowana historii wymiotły Żydów stąd na zawsze. Czasem przyjeżdżał ktoś z ocalonych i szukał śladów po swych przodkach.
Kiedyś spółdzielnia mieszkaniowa wybudowała po jednej stronie rzeki kilka bloków. Dzieci, a z czasem wszyscy mieszkańcy nazywali je szumnie wieżowcami..
W tych ostatnich zamieszkiwała ludność głównie napływowa lub wymieszana z miejscową. Przyjezdni nazywani byli przez rdzennych mieszkańców Miasteczka przybłędami. Do tradycji weszły już regularne bitwy między młodzieżą z Rynku i przyległych doń ulic a reprezentacją blokowisk.
Ciekawostką było jednak to, że same przybłędy po pewnym czasie , a głównie najmłodsze ich pokolenie, z ogromną zapalczywością nazywało już mieszkańców okolicznych wiosek- wsiokami lub także przybłędami ! Interesujące to zjawisko tym bardziej zastanawiało, wziąwszy pod uwagę fakt, iż wśród owych wsioków mógł niejeden nowomiastowy znaleźć najbliższą rodzinę- dziadków, babcie, ciocie etc…
W samym Miasteczku wielu żyło z pracy na roli, bardzo popularną formą dorabiania do wszelkich innych dochodów była sprzedaż malin, truskawek mniej lub bardziej ochoczo zbieranych od lata do niemal pierwszych mrozów. Do tego nadawały się schedy otrzymane często po wspominanych wsiokach.
Ziemie tu były dobre, w czasach świetności ten region rolniczy zaliczyć można było się do najprężniej rozwijających się w kraju. Patrząc jednak na przyjęty tu brak szacunku do ciężkiej pracy rolnika , można domyślać się, że brał się on głównie z frustracji oraz braku akceptacji samego siebie i swego pochodzenia. Jak zatem możliwy jest rozwój naszego rolnictwa, skoro np. pracownicy odpowiednich ministerstw zapomnieli, że pochodzą ze wsi.
Jak może ktoś obcy cię docenić, jeśli ty sam zapominasz o swych korzeniach albo usilnie dorabiasz sobie herbowe rodowody, nic tym ostatnim nie umniejszając. Po co jednak na siłę tworzyć mity oparte na kłamstwie ? Źle to wróży wszelkim formom rozwoju, nie tylko rolnictwa.
W czasach PRL-u powstała w Miasteczku fabryka, produkowano części do maszyn rolniczych. Wiele zamówień przychodziło z demoludów. Wybudowano osiedle dla pracowników. Upadł PRL, upadla fabryka, jakieś tylko żałosne pozostałości po niej coś wytwarzały. Po halach hulał wiatr, pracownicy odeszli, jak mogli na emerytury, inni usiłowali dotrwać do niej, inni poszli na tzw. zieloną trawkę. Nikt nie miał pomysłu na odtworzenie świetności zakładów, biurowiec świecił pustkami, niektóre sale wynajmowano szkołom, prywatnym przedsiębiorcom. Najbardziej w Miasteczku rozwijał się sektor właśnie małych zakładów o charakterze spółek , często rodzinnych, szczególnie sklepików, gdzie mydło i powidło, a głównie piwo.. ….