Kiedy wszyscy wychodzili , ona jeszcze spała pod ciepłą
kołdrą. Nieraz był z nią dziadek. Smakosz kawy zbożowej . I solił wszystko,
chyba tylko kawy nie…Na kuchni stał niebieski czajnik, syczał. Dziadek, gdy
miał dobry humor , coś podśpiewywał, żartował, by zmusić wnuczkę do wysunięcia
choć głowy z pieleszy. Gdy sprawa się przeciągała, tracił cierpliwość i wtedy
zaczynała się musztra. I wtedy musiał być zryw, w radiu z zielonym oczkiem
nadawano audycje- poranek z folklorem .
Dziadek śpiewał razem z Mazowszem lub Śląskiem, a i nadawano koncerty kapeli
Feliksa Nowowiejskiego.
Mycie, mydło jakieś szare, ale woda ciepła, ogrzewana bardzo
sprytnym urządzenie- tzw. wężownicą. Na kuchni był stale ogień, zatem i woda była wciąż w odpowiedniej
temperaturze.
Po śniadaniu stękanie przy wstrętnej kawie z mlekiem. Te
kożuchy brr.. Grali tez z dziadkiem w karty. Czasem podczas przerwy wpadała
mama, by sprawdzić co się dzieje. Przeczesywała zmierzwione włosy córki. Sarkała
na ojca, w co dziecko ubrał. Dziadek się
wkurzał i już gotowy był do wyskoku na
wieś. Zazwyczaj wcześniej czy później
się wymykał. Mama prosiła córkę, by była grzeczna.
-Czytaj coś sobie, baw się tu w pokoju, ja zaraz zajrzę…
To „zaraz” nieraz trwało dwie godziny…I to był wspaniały
czas. Czas na zabawę , zazwyczaj przed
lustrem. Dziewczynka bawiła się najczęściej
w dom. Udawała ojca i matkę jednocześnie. Stawała na wysokim stołku, mydliła sobie twarz i linijką
„goliła się”… Potem udawała, że pali
papierosa , jak tato, zwijała kawałek bibuły i wkładała do ust. Czytała gazetę. „Rodzice” prowadzili rozmowy.
Gdy stawała się mamą, wkładała jej
sukienkę, buty, te białe z kokardką, na szyję korale, czasem brała jakiś szal. W tzw. dużym pokoju przed wielkim tremo malowała sobie usta szminką. Mama w pięknym
pudełku trzymała swoje skarby. Podziwiała artystka swój wygląd. Szklany wąski dzbanek robił za mikrofon
i…nagle występ znanej piosenkarki. Śpiewała
piosenki – np. Tych lat nie odda nikt.. albo jakiś hit Czerwonych Gitar. Wtedy wchodziła w rolę i artystki, i konferansjerki. Nieraz w czasie tych
improwizacji pojawiał się ktoś nieoczekiwanie- któreś z rodziców lub
rodzeństwa. Mieli ubaw, ale i jej się dostawało, szczególnie od mamy za te buty
i szminkę.
Z radia leciał komunikat- Ostatni krótki sygnał oznacza
godzinę dwunastą! I wybrzmiewał hejnał z dalekiego Krakowa. Oczami wyobraźni
widziała pana z trąbką, jak wchodzi po jakichś schodach, skrzypią deski.
Po powrocie na dobre np. dziadka lub brata potulnie
sprzątała swoje akcesoria. Pilnie zmywała makijaż. Czekała na obiad, czytała
zbiór wierszy „Idzie niebo ciemną nocą". Bała się tej książki, obrazki były
jakieś brzydkie. Za oknem chwiały się
topole, jesienią i zimą przypominały jej upiory, szczególnie, gdy zapadał
wieczór. Znana wówczas piosenka zespołu Homo Homini też utwierdzała ją że drzewa
ruszą…Straszne! Spokój matki dawał nadzieję, że nic się nie stanie. Leżała już wieczorem
w łóżku, obok radio z zielonym oczkiem. Snuła domysły, że mieszka tam zielony krasnal, podobny trochę
do Piaskowego Dziadka, coś jej opowiadał . Nad łóżkiem wisiał portret rodziców i obok świętej
rodziny. Mama zasłaniała okna płócienną firanką w geometryczne wzory. Rodzice, dziadek, czasem ktoś z sąsiadów
prowadzili rozmowy przy stole w kuchni, oglądali telewizję, ale przeważnie
dziennik , potem dyskusje trwały, mama
grzała się przy kaflach. Szum czajnika,
drzew…Gwar gdzieś za drzwiami, pochrapywanie brata… Drzewa, skrzat radiowy ,
szum , szum i sen….
zdjęcie- z galerii własnej