W kamienicy na dole zlikwidowano kwiaciarnię. Pojawiła się
tabliczka informująca o wynajmie lokalu. Niebawem nastąpiła metamorfoza, w
miejscu kwiaciarni powstał sklep spożywczy, nie był nawet mały. Miał dość duże
zaplecze i sporo miejsca wewnątrz. Szybko
lokal zaczął prosperować. W tej części miasta potrzebny był taki właśnie
"spożywczak"- gdzie wpada się rano po chleb, mleko i
najpotrzebniejsze rzeczy. Do sieciówki było daleko , a na osiedlu zawsze te
małe sklepy się sprawdzają. Właścicielami byli młodzi ludzie, żyli w związku
małżeńskim od trzech lat, czekali na pojawienie się potomstwa. Po paru
miesiącach kilkaset metrów dalej powstał podobny sklep. Miejscowi nieco dziwili
się, że ktoś porywa się na zakładanie lokalu
o podobnej ofercie w tak bliskiej odległości. Też założyli go młodzi
ludzie, dostali kredyt, sklep był mniejszy, ale po drobnych przeróbkach okazał
się być dość funkcjonalny. Zatem handel kwitł – i w jednym, i w drugim.
Pomiędzy i przed
kamieniczkami stały ławki, często gościli tam panowie posilając się
mocnymi trunkami, ale była jedna ławka w cieniu starego orzecha, gdzie lubiła
od wiosny do jesieni przesiadywać mieszkająca w pobliżu sklepów starsza kobieta. Wszyscy okoliczni ją
znali, głównie z widzenia, rozmawiała chętnie , przesiadywali inni obok , nie czepiali się jej pijaczkowie,
a nieraz potrafiła i ich ofuknąć , gdy jakiś próbował z nią wdawać się w dziwne
dyskusje. Ona była zawsze promiennie uśmiechnięta, wiele wiedziała o
wszystkich, miała dar wsłuchiwania się w czyjeś słowa, o sobie wiele nie
mówiąc. Potrafiła pogłaskać jakieś maleństwo, pogaworzyła z dziećmi.
Obserwowała dwa nowe sklepy. Uprzejmie kłaniała się tym
pierwszym i drugim. Widziała, jak brzuch
właścicielki (tej od wcześniej powstałego sklepu) robi się coraz większy. Młoda kobieta
wreszcie przestała przyjeżdżać do pracy,
mąż został sam. Nie mieli jeszcze możliwości, by kogoś zatrudnić.
Kobieta w cieniu drzewa pochylona niby nad gazetą , mrużyła
oczy, by przyjrzeć się , kto zmierza i dokąd.
Rozpoznawała w lot klientów. Wykonywała charakterystyczny gest – ot,
zwykłe wzruszenie ramion, skrzywienie ust, ni to poruszenie głową w jednym
kierunku… Wszyscy widząc te kody dziwne odczytywali je w lot i pędzili do
sklepu- tego mniejszego, który powstał niedawno , pomijali podobny, w którym na
placu boju został sam właściciel, czasem pomagali mu teściowie. Człowiek się
bardzo starał, dołączył kącik prasowy,
artykuły chemiczne. Wystawił przed sklepem spory szyld. Nic to nie
dawało, znikali klienci, którzy początkowo tylko u niego zaopatrywali się. W
końcu pojawiało się kilka osób w ciągu dnia, latem sytuację ratowały lody.
Kobieta na ławce czasem swym miłym głosem pytała go o żonę,
czy już urodziła. Kazała pozdrowić. A on coraz cięższym krokiem zmierzał do
swego sklepu. Przy ławce raz posłyszał rozmowę kilku osób rozprawiających z
wysiadującą dziwną staruszką, że ten drugi sklep jest super, taki niewielki, a
ile towaru i ponoć mają dostać koncesję, ma być alkohol.
- A ten, niby większy, a nie stać ich nawet na personel,
oferta taka jak w tym małym, a nawet słabsza- perorowała jedna z klientek.
-Tak, tak, ma pani rację- ktoś przytakiwał.
Któregoś dnia przyszedł do właściciela słabiej zarabiającego
sklepu właściciel nieruchomości.
- Wie pan, widzę, że nie idzie panu tu ten interes…
Młody człowiek smutno opuścił głowę.
- Nie pan , nie pan ostatni. Wiem, że to ciężko. Sam kiedyś
prowadziłem sklep, teraz mam emeryturę, wynajmuję . Widzę , jak pan się
szarpie. Panie, jak piwska tu nie będzie, handel się nie rozwinie. A tym obok
przecież nie zabroni nikt, by zamknęli swój biznes. Sam nie rozumiem, dlaczego
w tej klicie idzie im lepiej.
W odpowiedzi młody handlowiec wzruszył ramionami.
Pożegnali się, ustalili formę rozliczenia się, umówili na
konkretny dzień. Właściciel lokalu
obiecał, że da znać, jak będzie wiedział, o jakiejś pracy. Potem już ostatnie etapy sprzątania.
Zakurzone półki wyczyszczone, półki… Wieczorem
opuszczający lokal padł w fotelu na zapleczu, już rozmontował kamery , ale jeszcze zerknął na
zapisy. Oglądał od samego początku,
chłodne oko zarejestrowało coś dziwnego. Mężczyzna patrzył z otwartymi ustami
na kobietę – tę miłą babcię, jej gesty,
po których ludzie szybko kierowali się do konkurencji nieopodal. Oglądał minuta
po minucie… Suka – pomyślał. Podła baba,
jaki w tym miała interes?! To ona nas zniszczyła! Już chciał wstać i
pognać do niej, potrząsnąć tą miłą , uśmiechniętą jak laleczka kreaturą.
Opanował się jednak. Pozamykał wszystko , złożył resztę rzeczy, które
zamierzał zabrać samochodem
dostawczym. Miał do kogo wracać, czekała
żona i maleństwo. Poszukam pracy. Damy radę-pomyślał.
………………………………………
Minęło parę miesięcy. Do kobiety na ławce, która siedziała
pod swoim ulubionym drzewem , podeszła właścicielka sklepu, który wciąż dobrze
prosperował, a babcia robiła mu żywą reklamę.
- Proszę pani, mam przykrą wiadomość. Musimy wyciąć drzewo,
mamy zresztą pozwolenie, ten lokal na dole będzie nasz , już przebijamy ścianę.
Powstanie może bar. A pani ławka stoi tu
ta naprawdę bezprawnie. Będzie musiała pani znaleźć sobie jakieś inne miejsce,
gdzieś bardziej w pobliżu pani kamienicy. To prawie o sąsiedzku.
Starsza kobieta patrzyła zaskoczona na trajkoczącą młodą
osobę, która rzuciła jej na odchodne
- Żegnam, zapraszam do sklepu.
- Dziękuję- wymamrotała babcia. – Już się stąd zabieram.
Wstała, uśmiech zniknął. Szła powoli i ociężale po schodach , które skrzypiały
wtórując stukotowi laski.
Sklep opuszczony przez pechowych przedsiębiorców teraz stał
się w zakładem pogrzebowym, w którym
można było zamawiać wyroby na ostatnie pożegnanie. Piękne gadżety, stroje.
Kobieta mile obsługiwała klientów, podawała katalog, sprowadzała zamówione
towary. Była duża oferta trumien. Interes się kręcił. A kobieta z laską nie
miała już ławki, rzadko schodziła na dół.
Katarzyna Woś, czerwiec 2023