Jako młody chłopak pewnego dnia poczuł
coś dziwnego jakby zstąpił na niego obłok świętości. Oznajmił wkrótce bliskim, że zostanie duchownym. Wybrał zakon o ścisłych zasadach. Bracia mogli widywać
się tylko przy modlitwie, poza tym każdy zajęty był swoją medytacją i pracą…
Każdego dnia dziękował Bogu, że poświęcił się
i wiedzie tak pobożne życie. O rodzinie mało rozmyślał. Jeździł raz w roku
na grób matki, potem ojca. Rodzeństwo od czasu do czasu podtrzymywało kontakt z
nim listownie, rzadko telefonicznie. Odwiedziny niezapowiedziane drażniły go,
wyprowadzały z równowagi.
Mijały lata, przeor postanowił , że nasz mnich zostanie odesłany
do małej miejscowości, gdzie zakon miał kilka nieruchomości , w tym kaplicę.
Świątynie była położona ponad miastem na łagodnym wzniesieniu. . Brat od tego
dnia jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, że sam Bóg do niego przemawia.
Jakże był dumny z tego! Miał jakąś misję do spełnienia… Zajął się remontem
kaplicy. W pierwszej kolejności odtworzył piękne zdobienia ołtarza, wyrzucił
niepotrzebne bohomazy, współpracował z konserwatorami, zaś zwierzchnicy dali mu dużo swobody, widząc, że
nieźle sobie radzi z funduszami oraz z ich pozyskiwaniem. Przyjeżdżali znawcy
sztuki , podziwiali odrestaurowane ikony
.Kolumny wspierające prezbiterium błyskały w świetle świec, jakby ktoś otulił je
złotogłowiem, ciekawie też wyeksponowano wota, które pyszniły na tle
purpurowego sukna.
Zamontował alarmy, zabezpieczenia,
każde wejście intruza było pilnie rejestrowane czujnym okiem kamery… Tak piękne
i święte rzeczy musiały być chronione, jeszcze tu na odludziu – to przez
zrozumiałe… Kilka razy na dzień pojawiał
się ktoś z firmy ochroniarskiej, bezszelestnie
przejeżdżało ciche auto.
Kiedyś wieczorem po odprawionej mszy sprawdzał elektroniczne zabezpieczenia..
usłyszał ciche stąpniecie, w drzwiach stanął dziwnie wyglądający człowiek.. W
pierwszej chwili zauważył jakieś łagodne światło, a potem sam siebie złajał, że chyba
coś mu się miesza w głowie. Pewnie nie zgasiłem
wszystkich lamp- pomyślał.
Spóźniony wędrowiec wszedł jednak do świątyni,
Miał na sobie długi płaszcz, oczy jakoś dziwnie mu błyszczały, miał nieogoloną
twarz, zapadnięte policzki. Spod kaptura wystawały kosmyki długich włosów. Na nogach
miał zwykłe trampki. O tej porze roku to dość dziwne obuwie, a była późna jesień. Jakiś hippis- pomyślał
zakonnik.- I czego tu chce?
Mężczyzna uklęknął i zaczął się cicho modlić. Zakonnik czekał, po chwili
tracąc cierpliwość poprosił nieznajomego, by opuścił kaplicę, że już zamyka, że
to nie pora, nie czas, że msza już była, że rano odprawi następną…
- Przyszedłem do domu mego Pana- powiedział przybysz.
- Dobrze, dobrze, że przyszedłeś, ale
ja już dziś kończę- opędzał mnich się od dziwaka jak od natrętnej muchy. Złapał
go w końcu za ramię i wyprowadził z drzwi..A jak to jakiś złodziej- myślał
gorączkowo- moje wota, moje ikony, moje złote obicia- myślał w panice. Poczuł
jak ściska go coś za gardło, światło wokół dziwnej postaci znów rozbłysło, oślepiając
go jak błyskawica….
- Panie!- chciał krzyknąć przeraźliwe,
głos uwiązł mu gardle. Mnich osunął się na próg kaplicy. Rano pracownik ochrony
znalazł go , mnich już nie żył pewnie od
kilkunastu godzin . Na twarzy malował mu się dziwny grymas jakby był czymś
bardzo zaskoczony.
zdj, tapetus