(...) Rankiem Anna szykowała się do pracy. Usłyszała pukanie i ku
jej zdumieniu w drzwiach ujrzała rzadko widzianą osobę. Owszem, oczekiwała, że
może młodsza siostra pierwsza się odezwie, może ją wesprze, ale myślała: jak
zawsze ‒ próżne oczekiwanie. Już cisnęło się jej na usta pytanie, czy Zofię
sprowadza jakiś interes. Ale ugryzła się w język.
‒ A, cześć, co tam? Dawno cię u mnie nie było.
‒ Tak jak i ciebie u nas ‒ stwierdziła uszczypliwie Zosia.
Anna pominęła ton głosu siostry. Nie działał już, już nie.
Pieszczotliwie wszyscy nazywali ją Zosią, jak małą
dziewczynkę. Zawsze Annę to drażniło. Nie wiedziała sama, dlaczego między nimi
była taka niechęć. Próbowała to nieraz zmienić, zapraszała siostrę z mężem i
dziećmi. Ta jednak za każdym razem znajdowała wymówkę. W czasach szkolnych Anna
miała swoje towarzystwo, Zosia swoje. Ignorowała wszelkie próby pojednania.
Anna w końcu dała sobie spokój. Między nimi wyrósł wielki mur z niedomówień,
tajemnic i niechęci.
Anna popatrzyła na nią bacznie. Ta pod wpływem spojrzenia
wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju.
‒ Tych obrazów sporo zebraliście ‒ stwierdziła.
‒ Słuchaj, o obrazach może innym razem pogadamy ‒
sprowadziła ją na ziemię Anna. ‒ Śpieszę się do pracy. Ty chyba też masz jakieś
obowiązki, jest już dobrze po ósmej.
Nagle wstała, olśniło ją. Ona przyszła napawać się jej
klęską! Bo wedle mniemania Zosi, Anna została pokonana przez jakieś tajemne
siły.
W istocie, Zosia była nieco zaskoczona dobrym humorem Anny,
tym, że starsza siostra wyglądała jak zawsze świetnie. Nie widziała nic z tego,
o czym opowiadała matka. Chyba przesadzała z tym załamaniem nerwowym Anny.
Zofia widziała Ankę w czasie śniadania wielkanocnego, ale prócz zdawkowych
uwag, nie rozmawiały, zresztą sama pojechała zaraz do rodziców męża. Przyszła
teraz, bo poprosiła ją o to matka.
‒ I co? Jesteś zawiedziona? – Anna czytała w jej myślach. ‒
Myślałaś, że zobaczysz tu pustą chałupę, mnie w stanie nędzy i rozpaczy. A tu
takie rozczarowanie ‒ ironizowała. ‒ Pani dyrektor zawiedziona. Nie bój się, nie
będę cię odwiedzać. Nie, nie porwę ci męża. Zresztą, zawsze na mnie leciał. ‒
Anna się zaśmiała. ‒ Nie w moim typie, nie obawiaj się – wyzłośliwiała się i
dalej pastwiła nad Zosią: ‒ Leć, udowadniaj całemu światu, jaka to ty jesteś
wspaniała, nie do pokonania, wiecznie „dygająca ucennica”… Odechciało mi się
bawić z tobą w rywalizowanie już dawno temu, spódniczka już za ciasna.
Zosia patrzyła ze zdumieniem na siostrę. Wreszcie wydusiła z
siebie:
‒ Nie poznaję cię. Jesteś wulgarna.
‒ Wulgarna? Szczera jestem! A znałaś mnie w ogóle? Idź teraz
poskarż się tacie, jaka jestem niegrzeczna ‒ ponaglała Anna. ‒ Ja już idę do
pracy. Pa! Zapraszam, jak masz ochotę, ale innym razem, jak naprawdę zechcesz
szczerze ze mną pogadać, jak siostra, jak człowiek ‒ rzuciła, gdy tamta
zamykała drzwi.
O Boże, jak dobrze, że mam to za sobą! ‒ pomyślała Anna. –
Jej mina ‒ bezcenna. Może kiedyś wreszcie normalnie porozmawiamy. A, jeszcze
buty dla Marty, chciała te srebrne sandałki na słupku ‒ mówiła już do siebie.