Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


niedziela, 18 kwietnia 2021

Dziewczyna w oknie

Od  jesieni znów lekcje on- line. Wstaję rano, a czasem jak mi się nie chce, otwieram Internet, wchodzę na dziennik , żeby mieć obecność. Dzisiaj nic mi się nie chce. Właściwie to nie tylko dzisiaj. Matka ciągle przypomina mi o tym, że niebawem koniec roku, że trzeba poprawić stopnie. Ale co to za lekcje… Na początku mieliśmy nawet radochę , że przedłużyły się ferie. Teraz mam dość tych ferii. Dość! Dość! Dość! Spotykamy się czasem w realu, naszą małą grupą, maski na gębie. Pojechałam  z koleżanką - ot, tak  się przejść po mieście, po sklepach. Przyczepili się jacyś strażnicy. A  kupiłyśmy kebab, siadłyśmy na ławce, było w miarę ciepło. A ci z tymi maskami wyskakują.  Jak można jeść w maskach? Knajpy zamknięte, tylko na wynos. No, to nawiałyśmy stamtąd. Połknęłam tego kebaba. Połaziłyśmy jeszcze w parku, poszłyśmy do drogerii. Czasem umawiamy się na spacer, łazimy bez celu, ale dobrze, że możemy ze sobą pogadać. Z niektórymi siedzę na czacie, długo gadamy. Ojciec mędzi, żebym skończyła z tym gapieniem się w telefon. A on nie rozumie, ile te pogaduchy dla mnie znaczą. To moja łączność ze światem, z ludźmi. Z chłopakiem zerwałam, bo mieszka za daleko, już nawet o tym zapomniałam…Mój dziadzio pamięta czasy wojny i mówi, że wtedy ludzie mogli się chociaż do siebie przytulić, podać sobie rękę, a my tylko- żółwika. Maski, maski, maski. Ludzie odsuwają się od siebie.  Święta też były inne. Nie spotkaliśmy się jak zawsze- wszyscy. Tylko z dziadkiem. Potem pojechał do cioci . Przyjął już dwie dawki szczepionki. A oni przechorowali covid, więc gadaliśmy z przez kamerkę..

Kiedy ostatni raz widzieliśmy się wszyscy w realu z klasą ? Jak to dawno to było… Właściwie nie zdążyliśmy się poznać. Najpierw wiosenny lockdown, potem ten. Dlaczego? Oczy mnie bolą od gapienia się w ekran. Słucham muzyki, ciągle coś jem. Potem się ważę i znów próbuję schudnąć. Może niedługo zrobi się ciepło, wreszcie. Może w wakacje ta pandemia odpuści i pojedziemy z dziewczynami nad morze, tak sobie zaplanowałyśmy. Nie mogę już słuchać tych wiadomości, w tv lecą ciągle. Matka panikuje, słupki w górę. Pewnie do wakacji posiedzimy w domu. Jestem już  chyba jakimś przedmiotem, rzeczą, leżę  jak skamieniała, nawet nie patrzę na siebie w lustrze. Kupuję coś w necie  jakiś ciuch przeważnie.  Wtedy przymierzam. Makijaż robię z nudów- od czasu do czasu. Sukienki wiszą. Nowa kurtka, byłam w niej parę razy. Mam pretensję do losu, Boga- dlaczego nas to spotkało? Dlaczego mam takiego pecha? Tyle zaplanowałam i nic z tego nie wyszło. Wycieczka z klasą odwołana. Maturzyści nie mają studniówki, chyba i tego balu majowego też nie będzie. Q-va.. Może to niebawem się skończy, może skończy… Muszę przygotować się do matematyki, zaraz otwieram  kompa, mogę być pytana. Pytana- on- line. Wkurzam się też – on- line…


Obraz-Edward Hopper „Morning Sun”, 1952 r.

( źródło - www.niezłasztuka)

piątek, 9 kwietnia 2021

Starsza kobieta w oknie


Już od roku patrzę na ulicę, niby taką samą jak niegdyś. Ale od jesieni fryzjer raz otwarty, raz zamknięty, knajpa też. Ale w pobliskim małym sklepie, który od świtu do nocy otwarty- pijaczkowie schodzą się, jak się schodzili. Ja jestem w swoim mieszkaniu od ponad 20 lat zamknięta. Tak, zamknęłam się sama na świat, który mnie mierzi. Odeszłam na emeryturę , jak tylko osiągnęłam wiek. Nie było czułych pożegnań. Jakieś jedynie kwiaty od szefa, związki coś tam sprezentowały. Maszkaron stoi i teraz się kurzy. Zamówiłam tort, zjedli, wypili , wtedy jeszcze można było po lampce wypić. Spakowałam swoje rzeczy, część wyrzuciłam, opróżniłam szafkę. Koleżanki, hm , tam nie było wiele kobiet. Zakład produkcyjny, skład budowlany i małe biuro, w którym wydawałam dokumenty kierowcom, skierowania, ponaglenia etc. Nic ciekawego. Wtedy jeszcze komputerów nie było. A jak zaczynałam pracę, to w ruch szły liczydła i stukałam długo na maszynie. Matka wciąż utyskiwała- masz tylu facetów wokół i nie potrafisz sobie męża znaleźć. I tak dzień w dzień. Jak zmarł ojciec, tym bardziej nasiliło się jej marudzenie. Potem przyszła choroba. Musiałam prosto z pracy pędzić do domu, matkę trzeba było nakarmić, z czasem robiła się jak małe dziecko. I nawet gdybym chciała kogoś poznać i do siebie zaprosić , nie było jak , nie było gdzie. Potem gdy pochowałam matkę i byłam już stara, gdzie tam myśleć o ślubie. Koleżanka z liceum czasem mnie odwiedzała, czasem zaglądali razem z jej mężem, potem z dziećmi. Zapraszali do siebie , mieszkali nieopodal. Mogłam wsiąść w autobus i być tam w ciągu kwadransa, ale nie chciało mi się, nie czułam się tam dobrze, do pasji doprowadzały mnie te ich próby swatania mnie z jakimś kolejnym ich cudownym kolegą. W końcu dali spokój widząc moje zniecierpliwienie. Potem ich wizyty ograniczyły się do sporadycznych. Natknęliśmy się nieraz w sklepie, aptece, u lekarza. Słyszałam nieraz za plecami- ta dziwaczka, ten cudak. Jeszcze w sklepie zawsze się wykłócam o źle wyliczony rachunek, nie tak wydaną resztę. A te młode – to jakieś głupie, a może i sprytne, cwane. To zamknięcie z powodu pandemii- wcale mnie nie rusza. Święta. I tak sama je spędzam – od lat. Był kot, ale zdechł. Pochowałam go pod śliwką. Mam jeszcze jedno miejsce, gdzie czuję się swobodnie-to działka, tzw. pracownicza. Obsiałam teraz sporo kwiatami, ale mam i warzywnik. Czekam, kiedy będę mogła tam się wreszcie przejść i popracować. No, z sąsiadami tam muszę dobrze żyć, bo chłop przytnie gałęzie, czasem podrzuci jakiś nawóz. Czasem mu zapłacę, a czasem mówię, by sobie zerwał owoce, bo ja wszystkich nie zjem. A wiosna jakaś późna tego roku ,wciąż zimno. W Wielkanoc nie poszłam do kościoła, obejrzałam mszę w telewizji. Po świętach mam iść na drugie szczepienie. Maskę kupiłam w aptece , taką nie z tych jednorazowych. Porządną. Nie lubię tłumów, a w przychodni było tyle osób, spędzili nas jak bydło. Z powrotem wzięłam taksówkę. Lockdown, jaki lockdown? Inni rozpaczają, liczą, pokazują słupki jakieś w telewizji. Mnie to naprawdę nie obchodzi. Nie wychodzę i tak. Nikt do mnie nie przychodził i nie przychodzi. Czasem ktoś z administracji, listonosz, a też nawet i ich rzadko widać. Schodzę tylko do tego sklepu , gdzie pijaczków zawsze sporo, a tam mydło i powidło. Chleb, masło, jakiś proszek do prania. Zajrzę nieraz do apteki, do doktorki zadzwonię, dają numer recepty i ja podaję pani magister. I raz w miesiącu trzeba do banku po emeryturę, opłaty zrobić. Nic mi nie trzeba więcej , nic…Słyszę , jak za ścianą młodzi się kłócą, dzieci się drą, bo siedzą teraz w domu, do szkoły nie chodzą. Wszyscy z dawnych lokatorów powyprowadzali się albo powymierali. Ja teraz siedzę i przeglądam stare zdjęcia- swoje, matki, ojca, ich ślubne. Jakieś babki, ciotki. Pewnie niedługo do nich dołączę, skończy się mój lockdown.



zdjęcie- galeria internetowa