- Dlaczego ty masz taką skrzywioną minę? – pytała matka- No o co chodzi?
Nie czekając na odpowiedź pobiegła do drugiego pokoju. Coś tam jeszcze pokrzykiwała.- Lecę jeszcze do sklepu, muszę też odebrać kwiaty. A ty się ogarnij, Anka. Ojciec zaraz wróci. I jedziemy. Twoja bratowa na pewno już wyszykowana. Ty masz tyle czasu i nie możesz się zebrać!
Nie słuchała w zasadzie, wyszła do swojego pokoju. Patrzyła na smętnie wiszącą sukienkę. Rano ojciec jeszcze krytykował jej kolor. Zdjęła szlafrok, powoli ubierała się, nie patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Matka zapukała do jej drzwi, szarpnęła klamką, ale Anka je zamknęła. Rozejrzała się po pokoju, zawiesiła na szyi łańcuszek, który kiedyś dostała od babci. Lekko pomalowała usta, spięła włosy. Siadła ciężko przy oknie. Patrzyła, jak jaskółki kołują wesoło nad trawnikiem. Niebo było wściekle niebieskie. O, poleżeć teraz gdzieś na kocu lub walnąć się do łóżka z powrotem.
- Aniu!- śpiewnie wołała matka.
Założyła buty na lekko podwyższonym obcasie. Wyszła do przedpokoju.
- No , jesteś! Weź zakładaj buty, wychodzimy, bo za pół godziny ślub!
Ojciec uśmiechał się patrząc na tę bieganinę , czule objął żonę. Na córkę nawet nie spojrzał. Dopiero na schodach obejrzał się i wystękał coś w rodzaju komplementu. W samochodzie Anka jeszcze słuchała dywagacji o tym, że powinna była kogoś jednak zaprosić , nawet jakiegoś kolegę z pracy. Potem jęki, że oni chyba nie doczekają jej ślubu. Lata lecą, lata lecą- nawet się nie spostrzeżesz, a stuknie ci trzydziestka.
- To już w tym roku jej stuknie- skwitował ojciec.
Pod kościołem czekał brat z żoną, matka podziwiała sukienkę synowej. Anka stała z boku, dopadła do niej ciotka całując i wykrzykując- Jak ty się poprawiłaś!- Rozmiar ciut w górę poszedł- rubaszne uwagi chyba słyszeli wszyscy zgromadzeni.
Czuła, że pali ją policzek, jakby jej ktoś wymierzył z liścia… Dobrze, że zaraz weszli do kościoła. Państwo młodzi - piękni, zadbani, zakochani. Stali przy ołtarzu, potem szli , sypało się konfetti i płatki róż. Organy grały anielski kanon.
Dom weselny, picie szampana, ona z matką i ojcem przy okrągłym stole. Jakiś gruby kuzyn poprosił ją do tańca. Widziała , że dwie piękne w kącie sali śmieją się, pewnie z nich - Dwa grubasy, dwie kiełbasy! – prawie dochodziły do niej słowa. Kuzyn ocierał pot z czoła, ona modliła się, by ten taniec się skończył. No i wreszcie siadła, dziękując Bartkowi czy Wojtkowi- sama nie pamiętała, jak ma na imię ten krewny. Potem siedziała i jadła, jadła.. Matka patrzyła na nią z naganą.
Był już późny wieczór, wyszła na taras, owiał ją chłodny wiatr. Jacyś mężczyźni palili papierosy. Dyskutowali zajadle. Poczuła rękę na plecach, to brat. Widział , że wyszła.
- Chodź, zaraz to wszystko się skończy , tort będzie..
- Nie, proszę, ja już tam nie wrócę. –Piłeś? – zapytała.
- Nie, dziś ja nie piję, żonka baluje.
- To zawieź mnie do domu.
Zeszli po schodach, zostawiła na sali szal, obiecał , że weźmie jej i podrzuci kiedyś tam.. Jedźmy, jedźmy… Ściemnij coś- powiedz, że źle się poczułam- poprosiła brata.
Pomachała mu stojąc już przy wejściu do domu, światła samochodu zamrugały pociesznie. Odjechał. Weszła do siebie, zrzuciła tę ohydną sukienkę i padła do łózka, nawet nie zmywając makijażu, owinęła się kocem jak w kokonie.