(N- Nieznajoma. P- Pytana )
Nieznajoma-Jak długo pani mieszka tu?
Pytana- Długo. 40 lat , to chyba długo, prawie całe
życie. Z wyjątkiem wczesnych lat dzieciństwa
-N- I jak upłynęło tych 40 lat?
P- Hm... Jak? Nie znoszę tej dziury! Tego pseudo
miasta- wykrzyknęłam nie kryjąc emocji.
N- Dlaczego?- zapytała spokojnie nieznajoma.
P- Z dnia na dzień stałam się nikim. Moje splendory,
jakiś osiągnięty status runęły. Tak,
wcześniej było kilkanaście dobrych lat, no, może kilka. Do czasu…
N- Co się wydarzyło?
P- W zasadzie nic nadzwyczajnego. Pojawiła się
choroba. Paradoksalnie, wtedy powinna być mi okazana pomoc, a czułam się jak
kopany szczeniak, który nie umie się bronić, nie ma nic , by stanąć oko w oko z
atakującym. Początkowo nie widziałam nawet, kto wymierza te ciosy. Choroba,
która wyniszczała i ta pogarda, ten śmiech,
drwiny. To ostatnie bolało najbardziej. A jeszcze bardziej boli, gdy
drwią osoby, które cię nie znają, inni zaś byli dobrymi kumplami…Imprezowaliśmy.
I nagle stają się watahą, która dopada i
rozszarpuje na kawałki. Bo może
potrzebny jest etat dla jakiejś ich kuzynki, znajomej , więc taką jak
ja- trzeba wywalić, używając wszelkich sposobów.
N- Zaczynam żałować, że zaczęłam tę rozmowę.- Widzę,
że przysparza to pani cierpienia.
P- Nie, już się wygadam, niech pani nie ucieka, może
nawet lepiej przed obcą osobą wybebeszyć się.
Wiem, nie lubi się takich historii. Najlepiej, by wszystkie były miłe,
pogodne, szczęśliwe.
N- Czemu tu pani została?
P- Czemu? – żachnęłam się.- Jestem z tych, które muszą
wiecznie się komuś lub czemuś podporządkowywać. Niby taka silna, a w sytuacji,
gdy trzeba było spakować się i rzucić to wszystko, tkwiłam w tej matni.
Walczyłam, wydałam na prawników, no i wygrałam- uśmiechnęłam się z goryczą.
N- No, wygrała pani! No to o co chodzi?
P-Pyrrusowe zwycięstwo, zaraz się okazało , że brakuje
etatów…Wszystko w białych rękawiczkach, zgodnie z prawem. - I znów zaczęłam
udowadniać coś, pisałam , wydawałam tomiki wierszy, chciałam pokazać, że coś
potrafię, coś mam do zaoferowania. Gdyby nie zarządzający wówczas w mieście,
nikt na to nie zwróciłby uwagi. Mój dyrektor nawet mi nie pogratulował, koleżanki przychodziły
i szeptem wyrażały swoje uznanie. Na
spotkanie promujące książkę przyszło prócz rodziny, rajców, pracownic
biblioteki- parę znajomych osób. Inni to zignorowali. Grupa poetycka , z którą nawiązałam współpracę, też nie
wykazała zainteresowania. Nie pojawiła się żadna osoba. A mieszkają niektórzy
dość blisko… Ja im zaś organizowałam spotkania… Ja doceniałam, a czemu mnie do
jasnej cholery wciąż wszyscy traktują jak śmiecia, jak zero…Jest takie
powiedzenie- jak gówno się do ciebie przyklei, już zostaje…
Na profilu zamieszczam teksty, niektórzy chwalą, wielu
pyta jeszcze, gdzie można kupić powieść, pojawił się audiobook. A były i
konkursy z nagrodami, wyróżnieniami.
- Pewne osoby z rodziny nawet nie
pogratulowały, nie wstawiły przysłowiowego lika, więc co się dziwić obcym. A
nawet gdyby teraz coś bym wydała i tu chciała zorganizować spotkanie, nie wiem,
kto by się pojawił…Po co ja się tak przejmuję? – Po co sama zadaję sobie ból?
Mam dziecko, tę najbliższą rodzinę, mam dla kogo żyć.
N- No, właśnie…Niech spróbuje pani o tamtym zapomnieć.
Nie rozdrapywać ran, niech się zabliźnią.
P- Nie jest to proste. Zapomnieć- trudna sztuka. Zmarnowałam zawodowo ponad 20 lat… Straciłam
przyjaciół.
N- To nie byli przyjaciele. Przyjaciele nie zostawiają
w potrzebie.
P- Ja ich rozumiem . Bali się o siebie, że jak okażą
jakiś znikomy gest sympatii dla mnie, to też się pogrążą. Zresztą każdy ma
swoje problemy.
N- Kobieto, to oni jakiś cyrograf podpisali, mamy XXI
wiek. Są telefony, maile…
P- Nie było nic. Jakieś pojedyncze komunikaty, chęć
rozmowy, zapewnienia o tym , że ktoś tam mnie odwiedzi, że się spotkamy. Spełza
wszystko na obietnicach. Nie będę więcej wybierać tych samych numerów, nie ,
nie wykonam już pierwszego kroku. Dość!
N- Bardzo dobrze… A pewnie i zazdrość w tym wszystkim
jest.
P- Pewnie tak, tylko ja naiwnie myślałam, że bliscy
cieszą się z moich sukcesów. Ale nie. I
samotność dopada mnie coraz częściej, dziecko staje się dorosłe. Małżeństwo po
dwudziestu paru latach już nie jest takie jak tuż po ślubie. Obowiązki,
niedomaganie coraz częstsze. Ostatnio dowiedziałam się, że ludzie zamawiają
sobie kogoś do towarzystwa. To jakiś
projekt w dużych miastach. Samotni emeryci, emerytki po prostu chcą z kimś
porozmawiać, posiedzieć przy kawie… I wolontariusze się spotykają z nimi. Kawa z wolontariatu, Boże… Pani chyba nie z
wolontariatu?
N- Co też , z jakiego wolontariatu. Jestem tu z powodów zawodowych.
P- Nawet ostatnio znów naiwnie zaczęłam wierzyć, że
uda mi się wrócić do znajomych miejsc, że tam może zorganizuję spotkanie, ale
chyba nic z tego nie wyjdzie… zasada gówna , które wisi – działa cały czas. Wisi jak miecz
Damoklesa, wciąż z tym chichotem w tle. A wielu tak rozmodlonych tutaj. I gdzie tu ich szacunek dla bliźniego? – Gdzie wspieranie, nawet
pogratulowanie za cokolwiek?
N- Ale żaden sukces pani nie ucieszył? Nie wierzę. Na
pewno były i szczere gratulacje.
P- No, wydanie pierwszego tomiku, potem powieści. Jest
radość, obcy ludzie piszą miłe słowa, wyrażają uznanie… Docenia uczelnia. Były
te nagrody, wyróżnienia. Tak, to są przyjemne momenty. Pojawili się ludzie na
spotkaniach, których się nie spodziewałam, to było bardzo miłe. Poznałam wiele
ciekawych, ba, sławnych osób. To ogromne dla mnie wyróżnienie . Sądziłam
jednak , że nie skończy się tylko na
tym. Że będą jakieś jeszcze wizyty, imprezy...szczególnie z osobami, które są
niemal obok... Wspominam wciąż te wszystkie cudowne spotkania.
N- I dla takich chwil warto żyć, dalej pisać, nie
udowadniać już nic nikomu, może tylko
sobie. I iść do ludzi, szukać tych, którzy chcą z panią być, to może być jedna
osoba, koleżanka z podstawówki, ze studiów. Można odciąć się od tego grajdoła.
– Przecież może pani podjąć pracę , nawet na godziny. Muszę się żegnać, miło
było spotkać- nieznajoma wręczyła swoją
wizytówkę. – Pa.
- Pa, dziękuję.
lipiec 2024, fot. pinterest