Na podwórku leżał kamień. Tak naprawdę nikt nie wiedział, skąd się tam wziął, po prostu zawsze leżał,na swoim miejscu - omszały, szary, widoczny z daleka. Może jakiś geolog powiedziałby coś o jego pochodzeniu, sklasyfikował i opisałby jego skład chemiczny, podał mądre symbole i nazwy...
Przechodziły wichury, burze, padał deszcz, mijał czas, a on jak ta opoka- niewzruszony trwał w swoim miejscu. Czasem wręcz otoczenie nudził swoją stałą obecnością. Ktoś w złości kopnął Bogu ducha winny kamień. I nic, tylko palec nerwowej osobie spuchł, kamień trwał. Nieraz służył jako ławka, dzieci rozbijały na nim orzechy. Poklepywały go przyjaźnie jak psa...
Latem kamień ogrzewało słońce, od północnej strony poratał go zielonkawy mech.
Motyl latał nad podwórkiem. Był piękny, porażał kolorami. Niedawno wyszedł z kokonu, przepoczwarzył się w to cudowne, finezyjne stworzenie. Łopotał skrzydłami majestatycznie, krążył ponad trawą, szukając miejsca , by na chwilę przysiąść... Na pewno niejeden zbieracz owadów chciałby go mieć w swoim albumie- nabitego na szpilkę, martwego - dumne trofeum z etykietką opisu i łacińską nazwą.
Motyl przysiadł na kamieniu, który tego dnia nagrzany słońcem, był wyjątkowo miły w dotyku..
Szary ciężki kamień i ulotny wielobarwny motyl....Kamień trzymający się ziemi, poddający jej wewnętrznej sile i motyl wzlatujący w słońce, lekki, powiewny.
Czy można mieć w sobie te dwie siły-kamienia i motyla?
Cudowna równowaga...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz