Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


środa, 30 listopada 2022

Weselnie. Potem, cd.


Maryla uchyliła okno, włączyła wiatrak. Było gorąco jak w piekle. Ich okna wychodziły na południe i wschód. Teraz wycięli jeszcze kilka starych drzew. Zawsze dawały trochę cienia. Zaszyła się więc w sypialni, gdzie były rolety. Nie chciało jej się nic gotować, Grzesiek siedział całe dnie na działce. Nawet nie chciało jej się myśleć o jakimkolwiek obiedzie i staniu nad garami. Wieczorem może coś przełknę- pomyślała. Minęła pokój Anki. Rzadko tu zaglądała. Nawet teraz, gdy córki nie było. Wzięła znów ten stary album ze zdjęciami. Przeglądała go ostatnio dość często. Patrzyła na utrwalone jeszcze na starych kliszach sytuacje. Nowe fotografie miała w telefonie. Na nie też zerkała często.
Przedszkole. Ania miała tu chyba ponad trzy latka, siedziała na kolanach Mikołaja i miała bardzo wykrzywioną buzię, bała się tego strasznego pana, choć wręczał prezenty. Szybko przybiegła wtedy do niej. Maryla ją przytulała. W końcu łzy obeschły. Grzesiek też coś tłumaczył dziecku, które nie rozumiało nic z tego, że Mikołaj jest wspaniały , bo daje prezenty dla grzecznych dzieci, a dla złych rózgi. Maryla dobrze pamiętała ten wieczór w przedszkolu, bo poczuła się nagle jakoś źle, zakręciło jej się w głowie, pobiegła do toalety, zebrało jej się na wymioty. Zamknęła za sobą kabinę, ktoś szarpał za drzwi.
Maryla wyjęczała: - Zajęte, nie widzi pani. Zastukały obcasy.
No, tak. Wiadome było, co to znaczy. Wracała na salę. Wcale nie czuła wtedy radości. Była nawet zła. Znów, cholera, te pieluchy, butelki, odciąganie pokarmu, nocniki i inne rozkosze… Ale teraz w ten upalny dzień , gdy to wspominała, wydawało się rozkoszną, piękną chwilą.
Wracali potem z mężem i Anią, dziecko marudziło, mąż wziął córkę na ręce. Zaczął sypać drobny śnieg.
Maryla postanowiła, że nic na razie nie będzie nic gadać Grześkowi, zaraz poleci i pół miasta będzie wiedziało, że czekają na kolejne dziecko.
Ania miała balową sukienkę, zjadła przez całe popołudnie hekatomby czekolady, ciastek. Maryla spokojnie obcierała buzię małej, potem włożyła ją do wanny. Mała taplała się , bawiła ulubionymi zabawkami. W końcu Maryla zakomenderowała koniec kąpieli, nie obyło się bez krzyków. Grzesiek jeszcze gderał.
- To, weź raz do cholery ty się zajmij kąpielami, usypianiem! Czy ja jestem tylko rodzicem? – Co jaśnie pan zmęczony? - Filmik sobie obejrzeć chce, a tu matka Polka i dzieciak przeszkadza?!- wydarła się.
- Co taka wściekła jesteś? Poszłaś sama do łazienki. Nic nie mówiłaś, że potrzebujesz pomocy. Całą drogę powrotną nawet słowem też się nie odzywałaś.
- Trudno się domyślić, że też mogę być zmęczona.
- Przestań już, połóż dziecko spać, bo to nie czas na kłótnie.
Trzasnęła drzwiami, postarała się ochłonąć. Ania wciśnięta w kąt, patrzyła na nią z wielka bojaźnią w oczach.
- Cemu ty mamo, płaces?
- Nie, nie płaczę, Aniu, chodź, coś ci mama poczyta- Dziewczynka posłusznie przysunęła się matki. Maryla czytała kolejny raz bajkę o Kopciuszku, mocno skracała wersję. Ania usnęła, też mocno zmęczona. Tyle wrażeń. Ssała palec. Nie znosiła smoczków, wyrzucała je albo bawiła się nimi. Teraz już smoczki już były dla prawie czterolatki niepotrzebne, za to nawyk ssania palca został. Maryla pogłaskała swój brzuch.
A ty, maleństwo, jakie będziesz? – Też będziesz ssał palec? I kim jesteś? – chłopak czy dziewczyna? Mógłby być chłopak, byłaby para.
Grzesiek zajrzał do pokoju, zastał ją pogrążoną w rozmyślaniu.
- Czemu tu siedzisz? Ania śpi. Chodź , zrobiłem herbatę. Fajny film leci- Grzegorz widział , że humory minęły. Po cichu wymknęli się z pokoju.
Maryla patrzyła na to zdjęcie z Mikołajem od dłuższego czasu. Jak dokładnie pamiętała tamten wieczór. Chciałaby z pomocą jakichś czarów odtworzyć cudowny film i pokazać go Ani. Pokazać, że też była dla niej czuła, że czytała jej bajki, bawiła się, Ania tak wesoło się śmiała podczas tych kąpieli czy wspólnych wypraw do piaskownicy, na plac zabaw, do sklepu. Boże, przecież kochałam i kocham ją jak i Krzysia, tylko inaczej. Anka pamięta jedynie te złe sytuacje, na pozostałych zdjęciach jest już tylko uśmiechnięta twarz syna, Ania jakby w cieniu, z roku na rok coraz większa, grubsza i coraz bardziej smutna. – Dlaczego nie pamięta tych miłych chwil? Dlaczego ja tego nie widziałam? Czy mnie zaćmiło zupełnie? Moja matka podobnie wychowywała swoje stadko, nas było czworo. Ona jednak faworyzowała najstarszego syna. Jak to bolało nieraz, gdy jemu dostawał się pierwszy naleśnik. Jemu zawsze najładniejszy sweter i szalik na drutach.
Dlaczego, dlaczego popełniamy taki sam błąd? Dlaczego powielamy to? Czy tyle czasu musiało minąć, tyle wody w rzece popłynąć, żebym w końcu zrozumiała swój ogromny błąd. Wiele spraw nie da się cofnąć, nie da załatwić – ot, jednym słowem…Nie da się. Ale może jakieś lody da się przełamać.
Napiszę do niej, Krzyś ma z nią kontakt. Ma na pewno adres. Ja na tym komputerze się nie rozeznaję, piszą te maile, Krzysiek mi pokazywał, ale nic nie potrafię. Nawet na tym fejsie ich też . Poszukam tylko jakiś papier. Jezu, kiedy ja pisałam list? Ale był jakiś blok i zeszyt z kartkami w formacie A- 4. Jeszcze koperty, ale to na poczcie już kupię- planowała. Zasiadła do stołu . Zaczynała kilka razy, trzy kartki wylądowały na podłodze.
W końcu popłynęły słowa. Oczy ocierała co chwilę. „ Aniu! Postanowiłam do Ciebie napisać. Nie dzwonisz, nie chcesz ze mną kontaktu. Chcę to uszanować, ale muszę Ci wiele spraw wyjaśnić…”


zdj. pinterest


wtorek, 15 listopada 2022

Weselnie. Potem, cd.

 Minęły ponad dwa tygodnie, jak Anka zamieszkała u Sokołowskiej. Lato było wyjątkowo piękne. Czasem sarkano na zbytni żar, słońce nie odpuszczało, oj, deszcz był potrzebny.

Anka doceniała u swojej gospodyni taktowną powściągliwość, bo ta nie pytała w zasadzie o cel przybycia jej lokatorki w Bieszczady. Nieraz tacy poobijani ludzie tu zjeżdżali, chodzili po połoninach, ogrzewali się na zboczach, szukali cienia niżej pod wysokimi drzewami. Siedzieli w pensjonatach lub zaszywali się w szopach jak najdalej od cywilizacji , bez dostępu do prądu, Internetu. Szukali ostatnich wypalaczy węgla drzewnego, zatrudniali się w schroniskach, knajpach. Tak, te góry gościnnie przyjmowały ludzi z różnych zakątków, którzy przybywali często, owszem do spa , by leczyć chory kręgosłup, ale wielu uciekało tu w poszukiwaniu odrobiny wolności, leżeli na tych nasłonecznionych wzgórzach i leczyli swe rany na duszy.
Alina przyjechała przed laty z mężem, który uparł się, że swą wcześniejszą emeryturę spędzi w miejscu, skąd pochodzili jego przodkowie. Niewiele o nich wiedział. Musieli opuścić domostwo, wyjechać w latach czterdziestych, jak wszyscy. Ojciec zmarł młodo, matka chyba z tego bólu i tęsknoty za utraconym dawnym życiem zaraz też odeszła. I Wojtek został sam. Imał się różnych zajęć, w końcu wylądował też i w kopalni, ale nie na dole, tylko w transporcie. Jeździł po całej Polsce. Ona w zasadzie nie musiała pracować. Poznał ją na jakimś balu sylwestrowym. Przyszli z innymi osobami, a bawili się całą noc razem. I wyszli nad ranem już jako para. Mieszkali i na Śląsku, potem w okolicach Kielc. Ona nie skończyła studiów, to był pedagogika opiekuńczo- wychowawcza, jakieś elementy resocjalizacji. Przeważnie szukała pracy w domach opieki, ośrodkach pomocy społecznej.
Nie mieli dzieci. Czekali na nie, próbowali. Bez skutku. Wojtek nigdy jej nie zrobił żadnej uwagi, nie skrzywdził słowem. Męczył tym wyjazdem w Bieszczady. Owszem, bywała w wakacje, raz zimą, podziwiała widoki, Solinę, zalew, śpiewali razem „Zielone wzgórza…” . Nie mogła długo pogodzić się z myślą, że zamieszkają na jakimś odludziu. W końcu zaliczyli mu lata pracy w kopalni, dostał wcześniejszą emeryturę i …Bieszczady. Zaczęła się budowa domu, w pobliżu- jak , mu się wydawało, dawnej siedziby przodków. Rozpoznawał niby stare drzewa sadu. Ale wokół tyle było podobnych miejsc, pozarastanych, gdzieniegdzie jeszcze widoczne były rzeczywiście resztki zabudowań, płotów, piwnic. Jak tę działkę wykombinował- nigdy się nie dowiedziała. Oni w zasadzie byli na skraju osady, teren parku narodowego nieco dalej. Budowa szła ospale. Miał być dach dwuspadowy, pod jedną częścią miała przebiegać długa weranda- dla gości, nie skończył Wojtek pomysłu z werandą, zatem dom był jakby ucięty…. Nadzorca zgodził się w końcu na taki stan. Ona nie miała ochoty dalej tego ciągnąć, chciała sprzedać, uciec gdzieś. Z czasem nie miała i na to siły. Nie mogła liczyć na pomoc swej rodziny. Siostra w Gdańsku opiekowała się gromadą dzieci, potem wnukami, też owdowiała. Bardzo rzadko się widywały, choć Alina zapraszała i ją, jej dzieci, wnuki. Wciąż jednak – ten brak czasu, a to ktoś wyjeżdża , ktoś choruje … Czasem telefon, kartki na święta. Był kumpel Wojtka – miejscowy, lubił zajrzeć do kielicha, ale miała w nim pomoc. On wiedział, gdzie iść po węgiel na zimę, gdzie kupić lub wyciąć dobre drewno na opał. On dokończył drugi pokój dla gości. Nie dało rady z łazienką dla nich. Na Dzikusa mogła liczyć zawsze. Ten zaś u Aliny zjadł ciepłą strawę, zawsze jeszcze dała coś na zapas. Zawsze gdy wychodził- żartem żegnała go- Tylko uważaj na wilki. Pewnej zimy przekonała się , że żart nie jest wcale żartem. Słyszała, że potrafią podchodzić pod domostwa, i to ich wycie. Drżała ze strachu, przychodził dzień i spokój wracał. Dwie sąsiadki wpadały też do niej. Nie było to bliskie sąsiedztwo, ludzie mieszkali tu nieraz kilometr od siebie, ale do Wiesi było najbliżej, Marzena mieszkała po drugiej stronie drogi, blisko sklepu. Po śmierci Wojtka, nie zostawiły jej samej, akurat nadchodziły święta. Mieli razem ubrać choinkę, została w szopie. Marzena z Wiesią ubrały drzewko. Nie pozwoliły, by wigilię biedna samotna dziewczyna spędzała w pustym domu. Były zatem wilki, dobre sąsiadki, Dzikus i…została ostatecznie z nimi. Listonosz przynosił emeryturę, też zawsze pogadali. On przywlókł się tu z Lubelszczyzny. Poznał dziewczynę, która pracowała w sanatorium. Teraz ich dzieci już miały dzieci.
Co roku z początkiem lipca, a czasem czerwca Sokołowska kogoś przyjmowała, ktoś bywał zawsze prawie do października. Nęciła wielu kolorowa cudowna jesień, ale dla tutejszych był to też czas na przygotowanie się do zimy. Nieraz zaspy zasłaniały jej okna.
Lata mijały, ludzie przyjeżdżali coraz piękniejszymi autami, na wille budowane jak grzyby po deszczu – mówiono już tylko- pensjonaty lub apartamenty. Wokół jeziora – rozrosła się masa domów wczasowych, hoteli, przeszklonych spa, tych prywatnych, okolonych pięknymi krzewami, oczkami wodnymi. I w pobliżu ich małego osiedla już wznosiły się dwie budowy. Szło sprawnie chłopakom, chyba do zimy chcieli się z robotą wyrobić.
Wokół wznosiły się góry, czasem naprawdę niebezpieczne. Nie wszyscy nowicjusze zostawali, a niektórzy zakochiwali się w tym miejscu , podobnie jak jej mąż. Ona pokochała z czasem , powoli. Nie, teraz na pewno nigdzie by nie wyjechała.
Siedziała przed domem, patrzyła na drogę wijącą się wśród łąk i pagórków, i hen daleko na wysokie wzgórza. Chyba usnęła przez chwilę , wydawało jej się, że idzie wysoko wśród lasu...Nagle usłyszała tupot. Brzęk dzwonka roweru . Ania machała z daleka- jak uśmiechnięta, całkiem odmieniona, inna od tej, która tu pojawiła się całkiem niedawno.

zdj. własne



poniedziałek, 7 listopada 2022

Weselnie. Potem, cd.


 Krzysiek pojawił się na działce. Ojciec siedział na werandzie . Palił papierosa, puszczał kłęby dymu.

- Co, ty tak delektujesz się tą fajką?- krzyknął Krzysiek.
Ojciec poderwał się , zszedł powoli , otworzył bramkę, zapraszał gestem syna, by napawał się ogrodem, zielenią, Zaczynały kwitnąć róże i jaśmin, nad wszystkim unosił się stary głóg. Purpurowy kolor kwiatów zawsze urzekał.
Łazili po alejkach, rabatkach, w tunelu ojciec miał już ogórki. Te gruntowe jeszcze nie kwitły.
- Co tam? – pytał Grzegorz patrząc na syna z lekkim zaniepokojeniem. Krzyś zawsze rozgadany, nie kwapił się do rozmowy. Coś tam jedynie stęknął.
- Masz jakieś piwo?- zapytał ojca.
- Powinno być- Grzegorz rzucił się do altanki, były ze dwie puszki.
- Ale ciepłe, takie będziesz pił? – A samochód? No przecież prowadzisz…
- Oj, to zostawię. Jutro zabiorę- rzucił Krzysiek.
- OK.
Popijali piwo, ojciec znalazł kawałek kiełbasy, zagryzali rzodkiewką.
- Może kawy ci zrobić, herbaty?- pytał Poleski chcąc rozładować czające się napięcie.
- Mam w samochodzie jakieś zakupy- nagle olśniło Krzyśka. Poleciał do samochodu, przyszedł po kwadransie , objuczony jak wielbłąd.
- Gdzie ty byłeś tak długo?- Już myślałem, że nawiałeś do Ilony.
- Oj, wziąłem zakupy i napatoczył się ten Zdzisiek , co wiecznie naoliwiony, chciał na piwo, dałem mu parę groszy i przyniósł całą zgrzewkę. Dałem mu butelkę za to.
- No, dobra. Ale zakupów to wszystkich nie wyjmuj. Chyba że może cos się zepsuć, postaw ten samochód w cieniu, nagrzeje się , będzie jak w piekarniku.
Krzysiek przyniósł wędlinę, masło, chleb.
- Co ty wesele jakieś robisz?- zapytał z ironią Grzegorz.
- Ta, wesele…- Weź nie żartuj, tato.
- No, to na smutki…Chluśniem, bo uśniem…-Gadaj, synu, co ci leży na wątrobie , bo widzę, że raczej nie tryskasz energią.
Milczenie znów przerywane było dywagacjami o lecie, zbiorach, suszy. Dochodziły odgłosy z innych części ogródków działkowych. Ludzie zjeżdżali, weekend przecież. Zaraz doszła woń grillowanej kiełbasy, piszczały dzieci.
- Oj, tu będzie niezła biba wieczorem. – No, co tam , Krzysiu?
- Tato, czy wy planowaliście nasze przyjście na świat?
- No, w sumie – ty to byłeś wypadkiem przy pracy- parsknął ojciec.
- Co?- Krzysiek był zdumiony.
-Oj , wiesz my też byliśmy młodzi, coś tam też chcieliśmy z tego życia zagarnąć. Na tamte czasy możliwości nie było za wiele. Ale jak cieszyliśmy się z nadejścia i ciebie, i Ani- ścisnął dłoń syna.
I to mieszkanie – klita, a my mieliśmy to prawie za pałac. I kochaliśmy się bardzo. Czasem były kłótnie, Maryla jest niezła żyleta, no i jak się uprze, zresztą sam wiesz. Ale gadajmy o tobie.
- Ilona nie chce dziecka! – Ukrywała przede mną swoje obawy, coś chrzani o chorobie w rodzinie. Ktoś miał Zespół Downa… No, żesz- No, tak mnie wnerwiła tym , że tyle mnie oszukiwała. Co ma do naszych decyzji choroba jakiegoś tam kuzyna.. Mam żal, ogromny, że grała przede mną. – I brała prochy cały czas. Na co liczyła? – wydusił wreszcie z siebie.
Ojciec chwilę milczał. Zapalił znów, rozlał piwo. Gryzł sałatę. Potarł czoło.
- Za babą czasem nie trafisz.- Uwierz mi , na rzęsach nieraz stajesz, udowadniasz coś, a ta swoje. Przecież matkę szanowałem całe życie, żadnych skoków w bok, czciłem jak królową. Anka poszła w kąt jak niepotrzebna zabawka. Teraz boli mnie to i wstyd mi. A Maryla wciąż odwraca kota ogonem i wmawia mi, że to przeze mnie katowała córkę strojami i dietami. – A ja tylko tak sobie gadałem , jak to facet- że chcę mieć ładne dziewczyny. Taka gadka szmatka, a ona brała to na poważnie. – Widzisz, nawet ta sytuacja pokazuje, że żyjesz z kimś, śpisz w jednym łóżku, jesz z jednego talerza, a w pewnej chwili okazuje się, że go nie znasz, że coś przed sobą graliśmy, nie dopowiadaliśmy do końca. – A wszyscy nas podziwiali, jaka z nas udana , zżyta para. -A szczerość? - Czasem lepiej nic nie mówić, przemilczeć. – Czasem można za dużo niepotrzebnie powiedzieć. – Chować pod dywan też się nie da pewnych spraw, upchać , bo wcześniej czy później wylezą i wtedy- ratujcie wszyscy święci…Jakaś równowaga potrzebna. Tylko teraz do mnie to doszło, po całej tej sytuacji z pryśnięciem Anki. Miłości tylko udawać nie można, synu, tego się nie da….To zbrodnia największa.
- Ja Ilonę kocham, bardzo. Znamy się prawie od przedszkola. Ona jest dla mnie wszystkim..
- Wiem, Krzysiu, wiem.. Przejdzie ci ten gniew. Może ona naprawdę miała pietra przed tym zajściem w ciążę, może nadal ma. Może ktoś jej nagadał jakichś głupot. – Porozmawiaj z nią, tak na spokojnie, bez wściekania się, jeszcze dacie radę, młodzi jesteście. – Będzie dobrze. - Wnuka nam dacie, na pewno, na pewno – ojciec już powoli się zmywał na swoje legowisko. Wcześniej buszował pod jaśminem.
Krzysiek zadzwonił do Ilony. Powiedział, że zostaje na noc u ojca. Potem i do matki też wybrał numer, bo ojciec padł. Spał jak niemowlę na starej kanapie.
Krzysiek siedział na ganku, patrzył w gwiazdy. Był piękny wieczór, jakaś muzyka leciała zza krzewów. Pomyślał, że fajnie by im się tu leżało z Iloną pod tym letnim niebem. Komary nie cięły. Pachniał jaśmin.
zdj. pinterest