Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


środa, 24 kwietnia 2024

"Szelest książki "

24 kwietnia-Światowy Dzień Książki

Moja pierwsza książka.. Pewnie jej nie pamiętam. Jedynie, że ktoś mi czytał- zapewne siostra lub mama, wiersze dla dzieci- wspaniały Tuwim i Brzechwa. Była seria książek – „ Poczytaj mi , mamo”. W przaśnych czasach PRL-u nawet te bajki dla dzieci nie były kolorowe, często na lichym papierze, ale chłonęło się każde słowo. Rodzice w trudnych  czasach powojennych uczęszczali  do szkoły, brakowało nawet podręczników. Mama wspominała, że zostawali specjalnie po lekcjach i czytał ktoś głośno uwielbianą lekturę. Taki seans literacki. A ja kiedy ogarnęłam technikę składania liter w całość , w zasadzie czytałam wszystko,  co mieliśmy w domu i to, co było w małej bibliotece szkolnej. Nieoceniony Elementarz M. Falskiego. Atlas geograficzny był też wspaniałą podróżą po mapach, czytało się nazwy odległych zakątków świata, marzyło o rejsie gdzieś do Australii lub na Grenlandię!  W kiosku Ruchu  można było kupić Misia i Świerszczyk. Nie zachwycał mnie Andersen. Baśnie były smutne, przygnębiające. Teraz już wiem, dlaczego takie są, inaczej je odczytuję. Za to „Akademia Pana Kleksa”  wspaniała, choć  też finał smutny. Potem były „Dzieci z Bullerbyn”, "Karolcia" i jej cudowny błękitny koralik. Czytało się cykl o Muminkach,  Doktorze Dolittle, który gadał ze zwierzętami. Zabawiał  wesoły figlarz Tomek Sawyer. Z czasem Ania i jej Zielone Wzgórze… I masa tzw. książek młodzieżowych- K. Siesickiej, losy bohaterów I. Jurgielewiczowej. A potem więcej, więcej postaci, Prus – jego rzewna opowieść o Antku, Anielce. I Janko Muzykant Sienkiewicza– okrutny los spotyka dziecko, które chce tylko zagrać na skrzypcach. Z tamtych czasów utkwił mi w pamięci „ Tadeusz” Orzeszkowej. Lubowałam się jakoś w tych nieco smętnych historiach, rzewnie niemal płakałam nad losem i Karuska, i Zenka , którzy szukali  domu, Tadzia zagubionego w trawie nad wodą, by w końcu zniknąć  w tych odmętach bezpowrotnie…Nie, dalej już nie potoczy się moja opowieść, bo to miała być ta pierwsza książka. Jeszcze pamiętam z biblioteki szkolnej cudowne kolorowe wydanie- chyba jakiś przedruk z brytyjskiego wydania encyklopedii dla dzieci. Britannica, chyba. Uciekł gdzieś tytuł. Ale widzę tę wielką księgę z pięknymi ilustracjami. Czy dziś dzieci ze smartfonami zwróciłyby uwagę na to dzieło? Szelest papieru. Uwielbiam. Jak  w jednym z wierszy – nie pamiętam już czyj to był- książka zaprasza:   „ …Witam cię kartem szelestem, tytułem na pierwszej stronie…byś wziął mnie w swe ręce i czytał”. 





grafika- pinterest

 

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Pod Białym Aniołem

Otacza mnie tłum ludzi. Odwracam się i trzymam mocno blaszany stary kubek. Czekam, bo jestem głodny. Za chwilę chyba odgryzę sobie rękę, przełykam ślinę . Zamykam oczy przypominając sobie  naszą piękną kuchnię, gdzie błyszczały porcelanowe kubki, a Mary codziennie parzyła przepyszną kawę. Potem chwilę słuchaliśmy radia i szliśmy do swoich zajęć.  Z czasem coraz rzadziej nasłuchiwaliśmy audycji,  bo wieści szły coraz gorsze. I sprzedałem radio, i kredens, naczynia. Poszło wszystko pod młotek-zostawiłem tylko  jednego konia i wóz. Załadowaliśmy z Mary i dziećmi , co jeszcze dało się załadować. Ziemia też sprzedana. W trakcie podróży- takiej Bóg wie gdzie, pochowałem żonę i dwoje dzieci. Postawiłem krzyż naprędce zbity z dwóch desek, usypałem wokół kamienie. Nie wiem, czy teraz bym odnalazł tę mogiłę. I to wszystko spadło na mnie i moją rodzinę w ciągu jednego roku i paru miesięcy. Chciałem sobie strzelić w łeb, ale nie miałem już nawet jednej kuli. Dotarłem tu, wielkie  miasto, San Francisco i ogrom ludzi, tak samo wygłodniałych jak ja. Stoję przed jadłodajnią , która niby ma coś wspólnego z aniołem i to białym. Jakby anioł miałby być zielony. Ten tu to chyba już zszarzały mocno. Widzę czasem z daleka wyfiokowane damy, bogatych gości, niektórych kryzys omija. Patrzą na człowieka jakby był z innej planety, jakby był śmieciem, gównem. Ja już nie mam łez. Ja jestem jak ten kubek, który trzymam w garści i czekam na jakąś strawę. Kubek- poobijany, chropawy, z wgniecionym bokiem, ale na szczęście niedziurawy. Słucham pojękiwania współtowarzyszy, jedni plotą takie rzeczy, że słuchać się nie chce, inni płaczą, inni się modlą, są i tacy, którzy wciąż Bogu złorzeczą. Inni chcą znowu wojny. Ja nie wdaję się w dyskusje, chcę tego ciepłego kubka strawy, ręce nim ogrzeję,  może uda się coś zarobić, mam zaklepane miejsce u jednego pucybuta, a potem spanie w przytułku. Ja tu czekam, czekam…Jakaś baba chodzi i robi zdjęcia. Opuściłem głowę odruchowo , przykryłem twarz kapeluszem. Nie chcę, by ktoś mnie fotografował. A zresztą, kolejka coraz krótsza, zaraz podejdę i dostanę strawę. Ja nie chcę już tu przychodzić, przecież mogę stać jak ten gość przed hotelem, drzwi otwierać, chcę zarobić parę dolarów, położyć się do czystego łóżka, wypić kawę z pięknej porcelanowej filiżanki. Może moje anioły czuwają nade mną. Mary, moje dzieci, aniołki drogie…może mnie wesprą. Idę po zupę.

inspirowane fotografią , lata wielkiego kryzysu, domena publiczna- źródło