
Srebrny szerszeń
Pamiętam ten dzień… Był chyba początek marca , jakoś w pobliżu świąt… Rok zdaje się 1974 Rodzice chyba chcieli nam zrobić super niespodziankę... Mama była bardzo podenerwowana, ojciec zresztą też, pikanterii dodawał nasz dziadek Janek, nie przez to że był dziadkiem, tylko od czasu do czasu wrzucał jakąś stosowną sążnistą uwagę- a to pod adresem psiej pogody, a to tego , co paniusia w radiu…..
Przeliczali pieniądze, czy wszystko się zgadza, pakowali się ze sto razy… Wreszcie mama stanęła prze lusterkiem w naszej małej kuchence, pomalowała znanym ruchem usta, spojrzała jeszcze raz , poprawiła włosy, uśmiechnęła się i …………….pojechali.
Ojciec nie miał jeszcze samochodu, ruszyli do Lublina z panem Andrzejem albo Stefanem. On się znał na rzeczy, w branży samochodowej był obeznany… Mieli zatem ze sobą eksperta. Gdzie się wtedy kupowało samochody? Nie było przecież full wypas salonów, jak się patrzy. Były zdaje PZM, jakieś przedstawicielstwa FSO, no i te przydziały.. Nie można było sobie ot, tak pójść i kupić samochód. Trzeba było czekać na przydział, podobnie było z telefonem i innymi technicznymi udoskonaleniami, obłożone wszystko jakimiś biurokratyczno- ideowymi normami, że dziś jest to nie do pomyślenia… Owszem, były giełdy samochodowe, ale tam trzeba było mieć pełną gotówkę, wybór auta chyba też nie był tak wielki jak dziś, no i naszym rodzicom zależało na tym, żeby to był nowy samochód, a nie jakiś stary rzęch
Ale ludzie zdobywali to, co dało się zdobyć, i chyba byli bardziej zadowoleni jak dzisiaj…
Ja i siostry czekałyśmy na pojawienie się NASZEGO SAMOCHODU. Stałam z nosem przy szybie i wypatrywałam ich cierpliwie, z czasem coraz bardziej niecierpliwie.. Wreszcie pojawili, pognałam przeskakując o dwa stopnie na dół.. Nadjeżdżała -ona piękna, o charakterystycznych obłych kształtach, błyskała światłami, SYRENKA- cudo techniki, niezrównana ! Nasz pies Kajtek też się cieszył, sam dobrze chyba nie wiedział , dlaczego.. ale wszyscy się radowali i on też.
Wszyscy się przekrzykiwali, przeciskałyśmy się z siostrą, każda z nas chciała już ruszyć tym cudem. Objechaliśmy jedną rundę, w końcu rodzice chcieli wreszcie ochłonąć, dziadek już kurzył ukochanego sporta, i gderał coś pod nosem… Przylecieli sąsiedzi, wszyscy podziwiali, klepali naszego srebrnego szerszenia, panowie ze znawstwem zaglądali gdzie trzeba, badali dokumentację…. Ja naciskałam wciąż klakson. W końcu mnie pogonili stamtąd, żebym akumulatora nie wyczerpała...
Ojciec przez parę pierwszych miesięcy musiał ćwiczyć jazdę. Miał prawko ,kierowcą wytrawnym to on jednak nie był. Jeździliśmy po jakiś polnych dróżkach ,rzadziej uczęszczanych, tato się wprawiał…. Bardzo podobały mi się te wiosenne rajdy! Wiał przyjemny wiaterek, wystawiało się rękę z okno, muskało ją ciepłe powietrze...
Było coraz lepiej z jazdą taty. Na Wielkanoc pojechaliśmy do dziadków naszym srebrnym szerszeniem…. Brat ojca pytał go , gdzie sobie TO załatwił…. On zazwyczaj wszystko w ten sposób postrzegał, przez pryzmat koneksji i załatwiania, patrzył swoim świdrującym wzrokiem dopatrując się we wszystkim jakiegoś szwindlu. Mama odparowała, że to z przydziału, że odczekaliśmy swój czas..
- A pieniążki dał też mój ojciec, podkreśliła z dumą...
Syrenka towarzyszyła nam długo, potem był maluszek . Ojciec jechał nią codziennie do pracy.. Kiedy wracał terkocząca specyficznie syrenką, Kajtek już pierwszy rozpoznawał z daleka jej odgłos i biegł na powitanie, ujadając. A my podziwialiśmy jego czułe ucho.... Z daleka migały znajome światła reflektorów.
Nasz srebrny szerszeń miał koniec bardzo smutny. Ktoś go kupił... Spłonął ponoć od rzuconego nieuważnie niedopałka….