Oślepiające
światło i jakiś hałas wokół, sama nie wiedziała, gdzie się znajduje. Białe
fartuchy, nagły ból w prawej ręce. Jakieś wkłucia, spadające krople. Kap, kap,
kap.. Nagle uświadomiła sobie, gdzie jest. Zaczęła wrzeszczeć na całą salę, ale język jej się plątał. – Gdzie jest
dziecko?! – Gdzie jest moje dziecko?! -
Co się z nim stało?- Przynieście mi je!
-
Uspokój się, już, zaraz, zaraz. Jest dziecko, córeczka. Poszła na badania.
Jakaś kobieta pochylała się nad nią. –Pediatra
musi ją obejrzeć. Zrobiliśmy cesarkę, bo zasłabłaś. Trzeba było gnać z
tobą tu , właściwie termin już był. Po
prostu przyśpieszyłaś. A teraz leż, masz leżeć.
Ona
nie ustępowała, nie chciała czekać. W końcu jedna z pielęgniarek przygnała z
małym zawiniątkiem w nosidełku. I zdenerwowanie minęło , czuła , że spływa na
nią jakaś błogość. Tuliła do siebie to maleństwo z nastroszonymi, gęstymi włosami. Były czarne jak smoła. To nic- jej dzieciątko było cudowne,
najpiękniejsze…Płakała i śmiała się na przemian. Jestem matką, Boże, to cud… Nie wierzyłam w te opowieści.
Macierzyństwo, pępowina, noworodek… Ślad na pępku u dziewczynki posmarowany
jakąś mazią. Nasz ślad więzi trwałej,
mocnej. Choć odcięta, nic to, więź na
zawsze. Wiem, dorośnie Maleństwo.. . Przecież nic nie będzie pamiętać. Kim będzie? Co będzie robić? Kim
zostanie? – mnożyły się pytania w ułamku
sekund. W kalejdoskopie myśli zobaczyła jakieś drogi wiodące do szkoły, obiady
w stołówce szkolnej , butelki na mleko,
pampersy, pieluchy, świadectwa z paskiem i bez paska. Gonitwy do lekarza , gdy będzie choroba,
gorączka, ząbkowanie, pierwsze bunty, wyfruwanie z gniazda… Teraz patrzyła jak
urzeczona w to wijące się jeszcze nienazwane, wrzeszczące, przebierające
nogami, mlaskające. Mała robiła takie śmieszne miny. Nie mogła oderwać od córki
wzroku. Kiedy powie do mnie – Mamo? - pytała samą siebie. Szkoda, że moja matka nie dożyła tej chwili-
skonstatowała ze smutkiem –Też pewnie cieszyłaby się bardzo, ale i na swój
sposób denerwowała. Zawsze przeżywała mocno takie sytuacje.
Potem
pielęgniarka zabrała małą , a ją powieźli na salę , gdzie były pozostałe młode
mamy. Mleko ciążyło jej w piersiach.
Dochodziły do niej strzępy rozmów kobiet z sali. Wciąż czuła ogromne
zmęczenie. Przyszła pani doktor- coś mówiła, mówiła, tak- karmienie, skala
Apgar… I ten ból rwący, w końcu na brzuchu była rana, zostały szwy. Położna przyszła i pokazywała jej , jak
odciągać pokarm. Niebawem ma karmić
przecież. Przygnał mąż, czule przytulili się, opowiadał, że wszystko kupione,
łóżeczko, materacyk, kocyk, grzechotka.. Mówili z czułością o każdej rzeczy.
Cieszyli się i obawiali jednocześnie.
Czy podołają? Czy wszystko się im uda? – Uda, uda się!- odganiała
niepewność i niepokój, które zawsze
towarzyszą w takich chwilach. Tak już będzie. Kochanie to-cud, radość, błogość . Kochanie- to stała obawa, lęk, ciągła
niepewność - już wiedziała o tym dobrze patrząc w ciemną czeluść korytarza,
skąd dobiegał płacz dziecka.