Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


środa, 28 września 2022

Weselnie. Potem. cd.


Anka już od paru dni siedziała w małym prywatnym pensjonacie. Właściciele chyba mieli jakiś układ z kliniką, bo sporo tu było osób czekających na zabiegi. Pokój dostała nieduży, ale był balkon. Anka nie miała  ochoty na spacery. Pogoda się zepsuła, wiało, padało jak w środku listopada. Czasem ucinała pogawędkę z panią sprzątającą, bo ta zachowywała się najnormalniej z całego towarzystwa. Właściciele nie mieli czasu dla klientów, owszem stale uśmiechnięci, ale pochłonięci obowiązkami, zdawkowe uprzejmości, ot - coś o klimacie, trasach turystycznych i rozpływanie się nad cudami kliniki. No, żywa jej reklama.
Pani Basia, ta która musiała sprzątać to i owo, w końcu w zaufaniu powiedziała Ance, że właściciel jest bratem szefa kliniki, a ten taryfiarz też jakaś ich „ dziesiąta woda…” . No, cały układ.
- Ja to się nieraz nasłucham, napatrzę. Co oni tam wyczyniają nieraz. Te ich cuda- parsknęła śmiechem, ale zaraz spłoszyła się widząc ogromne przerażenie w oczach Anki.
Chciała zatuszować swoją niefrasobliwość, że to tylko takie jej bajdurzenie, ale Ance zapaliła się jakaś czerwona lampka. Nie chciała dopytywać pani Basi, by jej nie spłoszyć, może kobieta będzie się bała cokolwiek więcej mówić. Z drugiej strony- nie można na podstawie opinii jednej osoby oceniać kliniki i ludzi, którzy tam pracują. Anka rozmyślała. Zagadnęła przy stole podczas śniadania jedną z kobiet, ta też miała podobny problem – nadwaga , ale u niej chyba w grę nie wchodziła operacja żołądka, a jakaś terapia. Anka jednym uchem słuchała opowieści o stanie zdrowia rozmówczyni. Interesowało ją jedynie, czy kobieta zna jakieś osoby, które tu się leczyły. Usłyszała- Owszem, znam kuzynkę, która tu była parę lata temu.
 Na drugi dzień pani Basia znów zdradziła ciekawą rzecz: - Parę lat temu, wiadomo, zarządzał wszystkim bardzo dobry specjalista- ojciec obecnego szefa. Ale czy syn jest tak dobry jak ojciec- nie wiem. Wiem, że kiedyś to były kolejki, czekało się na specjalne zapisy, choć to prywatne wszystko. Wyrobił synowi renomę, on na tym jedzie, ale jak długo- Bozia wie- skwitowała działalność kliniki Basia. Potem jeszcze paplała o pogodzie, zakupach, wnuku.
Anka postanowiła się rozejrzeć, wyjść z pensjonatu. Dostała z kliniki telefon potwierdzający termin. Miała jeszcze tydzień. Zarzuciła na siebie dobrze tuszującą brzuch koszulę, włożyła trampki, wygodne spodnie. Pojawiło się słońce. Szła bez celu, nie znała przecież tego miejsca. Przybywało chyba coraz więcej turystów, wakacje za parę dni. Nie chciała iść w kierunku jakiegoś szlaku, na jakieś odludzie, poznawała tę małą miejscowość. Parę sklepów, prywatne domy- ni to nowoczesne, ni stare. Na straganach , jak wszędzie- masa pamiątek, ciupag, koszul z napisami. Daleko widać było wieże kościoła, ale chyba była tez i inna – najpewniej cerkiew. Wzięła w pensjonacie folder, ale jeszcze go nie przestudiowała, bo była zbyt pochłonięta całym tym zamieszaniem związanym z kliniką.
Schodząc powoli w kierunku pensjonatu zobaczyła w głębi za dużymi krzewami dom, dziwny jakiś. Miał jakby urwany dach, może niedokończony. Góra chyba była niezamieszkana, ziała pustymi oknami, te na dole zaś zasłonięte krzewami i ogrodem, który był jednym wielkim gąszczem. Kontrastowało to z nową bramą, na furtce widniała skrzynka na pocztę, chyba były w niej jakieś przesyłki. Zatem ktoś tu mieszka. Poza tym na bramie widniała tablica informująca o wynajmie pokoju. Dotknęła dzwonka przy bramie. Po chwili usłyszała szczekanie psa, który biegł przodem, za nim szła powoli  kobieta. Stanęła przyglądając się , kto pojawił się przy bramie.
Otworzyła furtkę, wpuszczając nieznajomą.
- Słucham? Czego pani sobie życzy?-
- Dzień dobry!- wydusiła z siebie Anka.- Zobaczyłam tablicę o wynajmie pokojów w pani wilii.- Nagle zaczęła wyrzucać z siebie jakiś dziwny słowotok. Mówiła, co jej podsuwało pierwsze skojarzenie.
Gospodyni posesji wzięła psa na ręce, lekko popychając Ankę prowadziła ją przed sobą. Szły po krzywym chodniku, rosły jakieś kwiaty głuszyły je paprocie, powój. Potem po schodach weszły w głąb ciemnego pomieszczenia. Otworzyły się drzwi, to pies już samodzielnie biegający po domu robił za odźwiernego. Radośnie szczekał, machał ogonem, co wskazywało na to, że jest zadowolony.
Słońce oświetliło pomieszczenie. To był pokój połączony z kuchnią. Na półkach stała masa słoików, pojemników z przyprawami, ziołami, niektóre z nich zakurzone.
- Proszę usiąść sobie tu , w fotelu- Anka próbowała wykonać życzenie gospodyni, ale nagle poczuła, że coś załamuje się pod nią, wpada w czeluść, przechylając się tułowiem do podłogi.
Pies szczekał, a właścicielka nie mogąc się opanować , śmiała się jak opętana. Anka czując, że nie da rady wygramolić się bez pomocy rozchichotanej, leżała w pozycji horyzontalnej. W końcu i ona zaczęła wpadać w głupkowaty nastrój. Zatem rechot grzmiał w całym domu, pies chyba też swym ujadaniem wyrażał swój nastrój. Kiedy im przeszło, właścicielka chybotliwego mebla pomogła wydostać się Ance z czeluści.
- Jestem Alina. Dajmy sobie spokój z tymi paniami. – Alina Sokołowska. Kobieta mogłaby być matką Anki, ale nie lubiła tego „ bon ton”. Nie zawsze wobec wszystkich osób decydowała się na szybką bezpośredniość , ale ta dziewczyna wzbudzała jej zaufanie , biło z niej dobro wymieszane z dziwnym lękiem, takim lękiem przed całym światem i samą sobą.
- Anna Poleska. Miło mi. – Anka pocierała udo. Oprócz potłuczenia nic się nie stało.
- Przepraszam za ten fotel, same graty, jak pani widzi. Ty tu na wakacje, urlop?- pytała.- A gdzie jakieś bagaże? W sumie to u mnie rzadko goście bywają. Wisi to ogłoszeni, miałam je zdjąć. Rzadko kogoś przyjmuję. – Może herbaty, kawy zrobić? – nagle zmieniła temat.
- Jeśli można , to ziołową- poprosiła Anka. Stabilne krzesło, okrągły stół pokryty dzierganą serwetą wprawiły ją powoli w dobry nastrój. Miała nadzieję, że Alina wynajmie jej pokój.
- Karo, daj pani spokój. – On tak zawsze gościnnie wszystkich wita- odganiała pieska od nóg Anki gospodyni.
- Nie, proszę na niego się nie denerwować, ja bardzo lubię psy. Nigdy nie mogłam mieć swojego. Wie pani, wiesz- Alina- poprawiła się- mieszkam w takim blokowisku, poza tym mama nie przepada zbytnio za psami.
- Rozumiem- Sokołowska spojrzała na Ankę , która nagle posmutniała. Chcąc ją rozchmurzyć, Alina pozwoliła Karusiowi na zabawę z gościem . Czajnik już syczał. Szukała herbaty z melisą i rumiankiem. Zaparzyła ją w filiżance, postawiła jeszcze ciastka na stole. Sobie nastawiła kawę , bo jeszcze od rana nie zdążyła wypić.
Po chwili rozmowa potoczyła się gładko. Ciastka leżały nieruszone…Anka patrzyła za okno, ogród pełen zieleni napawał radością. Krzewy rosły dziko zasłaniając dom od drogi. Spłynęła na nią jakaś błogość. Piła ziołową herbatę i czuła wciąż, że chyba jeszcze tego samego dnia zamieszka u Aliny. Ta popijała kawę, aromat mieszał się z wonią ziół i skoszonej trawy gdzieś zza okna.

 zdj. pinterest


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz