Zamiast wstępu
"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują
środa, 26 października 2022
Bez planu
niedziela, 23 października 2022
Weselnie. Potem , cd.
Anka od prawie dziesięciu dni przebywała w domu Aliny. Wymeldowała się z pensjonatu, do kliniki zadzwoniła odwołując wizytę i zabieg. Kobieta po drugiej stronie linii coś wykrzykiwała, przepraszała. Anka po chwili się rozłączyła, nie, nie miała ochoty tam wracać, przechodzić znów kolejne męczące procedury, wpisy, badania i całe te korowody. Nagle zmieniła zdanie. Ot, tak. Czuła, że od początku wyjazd z domu był jakąś ucieczką. Przed czym? Może przed samą sobą, przed utyskiwaniem matki, przed poradami- nawet tych życzliwych, przed spojrzeniami innych. Ale tu też są ludzie- skonstatowała. No przecież- nie kosmici. Jednak to było uzdrowisko, wielu podobnych do niej łaziło po deptaku, widziała, jak niektórzy chodzą na ćwiczenia, basen- z jednego sanatorium do spa. Całe pielgrzymki połamanych, otyłych…
Sokołowska nie wypytywała o nic. Pokazała Ance pokój, jeden z niewielu przeznaczonych na wynajem. Był skromnie urządzony, szafa, stół, krzesła, łózko – bardzo wygodne, no i piękny widok za oknem. Z kuchni dolatywały nieraz smakowite zapachy. Chyba teraz Alina smażyła truskawki.Anka szybko wskoczyła do łazienki- dość skromnie wyposażonej, dzieliła ją zresztą z gospodynią. Była kabina prysznicowa, spora ilość szafek, pralka. Sokołowska lawirowała między pobytem lokatorki a swoimi działaniami, by nie utrudniać zwykłych, codziennych czynności . Po szybkiej toalecie Anka wrzuciła na siebie luźną bluzkę, długą spódnicę. Wciąż dbała o ukrycie swych fałdów. Chwilami zastanawiała się, czy dobrze zrobiła odwołując zabieg. Po czym znów utwierdzała się w przekonaniu, że są inne sposoby na pozbycie się nadwagi.
- Dzień dobry, Aniu! - Sokołowska powitała ją widząc, jak ta nieśmiało skrada się wąskim korytarzem.
Rzeczywiście, w kuchni panoszyły się truskawki. W łubiankach, miskach, a część buzowała już na gazie.
- Robię powidła-oznajmiła Alina. A resztę zamrożę. To chyba jedne z najlepiej nadających się na mrożenie owoce, maliny też.
- Tak, maliny też- Anka przełknęła ślinę, miała ochotę rozgnieść cały puchar tych cudownych owoców, polać je śmietaną…
Ale odgoniła natrętne myśli, zaparzyła kawę.
- Może coś pomóc?
- A wiesz, brakuje mi parę zakrętek do słoików, weź rower, jest tam, na podwórku, przy szopie. Dasz sobie radę. Do sklepu trafisz, tu ten najbliższy- gdzie mydło, i powidło.
- OK, jakie te zakrętki? – Anka popijała jeszcze kawę, zagryzła małym tostem.
- Te szóstki , a i czwórki mogą też być. I parę małych. Zaraz dam ci pieniądze.
- Dobra, potem się rozliczymy- Anka już wybiegła na schody, szukała roweru.
Mam nadzieję, że się nie załamie pode mną- myślała. - No, to w drogę!
Sokołowska patrzyła, jak dziewczyna otwiera bramę , sadowi się na siodełku, wreszcie rusza.
- Pojeździ trochę, połazi, parę tras zaliczy, odechce jej się operacji na żołądku. Alina mieszała gorące truskawki i gaworzyła radośnie z Karusiem.
- Anka jedzie na rowerze! I niebawem ciebie też zabierze! A po chwili zanuciła piosenkę, leciała w radiu jedna z jej ulubionych -stary hit - Zielono mi...
czwartek, 13 października 2022
Weselnie. Potem. cd.
Krzyśka uspokoiły nadchodzące dość regularnie wiadomości od siostry.
Poczuł ulgę, jakby spadł mu jakiś ogromny kamień wiszący u szyi. W
pracy też wszystko szło swoim rytmem, Krzyś zagłuszył niepokój i szef też się już go nie czepiał. Wracał też do domu pełen nowych pomysłów , planów. Pogoda
była cudowna . Lato w pełnym rozkwicie. Dogadywali się z Iloną w kwestii
urlopu. Ona mogła wziąć w połowie lipca, on miał parę zaległych tygodni, zatem je
wykorzysta. Poprzedniego dnia był u
rodziców. Czuło się jeszcze napięcie, ale już ze sobą rozmawiali, w nich też
wstąpiła jakaś nadzieja, przekonanie, pewność
, że córka wie, co robi. Poprosił ją,
by przysłała im kartkę, taką z pozdrowieniami. Dotrzymała obietnicy.
Ojciec czytał tych parę zdawkowych zdań w kółko przez kilka dni Przypiął widokówkę na lustrze magnesikiem.
- Maryla- powtarzał
wciąż- Jak tam jest ładnie, może wybierzemy się? Żona studziła jego zapał- A ktoś cię tam
zaprasza? Ją jednak też nęciły widoki pięknych wzgórz, dolin, połonin…Nie
wiedzieli nic o planach Anki w klinice, jedynie Krzysiek wiedział co nieco od
samej siostry i tego, co opowiadała mu wtedy przy pierwszym spotkaniu jej
przełożona. Spotkał ją jeszcze potem.
Sama go zaczepiła na rynku.
- Panie Krzysztofie!- początkowo nie sądził, że to do niego
ktoś zwraca się miłym altem. Obrócił się, spojrzał, oślepiło go słońce.
-Ach, przepraszam, nie poznałem . Miło mi.
Kempińska zaproponowała, by chwilę siedli na skwerku, w
cieniu kasztanów. Chciała dojeść loda,
który topniał w rękach. Co chwila musiała się wycierać chusteczką. Też wyszła z
pracy, czekała na kogoś. Gawędzili – o upalnej pogodzie, pracy, wakacjach, w
końcu temat Anki musiał się pojawić.
- Wie pan, panie Krzysiu, Ania jest osobą bardzo
odpowiedzialną, ale w sferze uczuć- mocno rozchwianą . Jej bardzo brak ciepła,
miłości. Przepraszam, że tak mówię- poczuła ,że chyba popełniła nietakt mówiąc
te słowa. Jednak ciągnęła dalej - Ja jestem wdową , od ładnych lat, ale mam
dzieci. Tęsknię za tamtym życiem, cóż, musiałam się pogodzić z tym, co zesłał los. Były obowiązki, były
dzieci, a na pomoc liczyć bardzo nie
mogłam. Teraz już jestem babcią, czasem
mnie odwiedzą moje maluchy. Syn w ogóle wyjechał z Polski, córka mieszka w
Warszawie. Zatem z Anią chyba miałyśmy jakąś nić porozumienia.
Obie niby otoczone tłumem ludzi, a
samotne. W wolnych chwilach gadałyśmy…I tak jakoś poznałyśmy się bliżej. Nie, nie
było wizyt i spotkań. Przecież ja
jej nie odwiedzałam ani ona mnie, po
prostu tylko nasze wspólne życie w pracy.
Wyjazdy na kursy, szkolenia. Podtrzymywałam ją na duchu, gdy musiała
wystąpić i coś powiedzieć. Z czasem coraz lepiej sobie z tym radziła. A
ludzie są podli…
- Wiem, dobrze wiem- Krzysiek spuścił głowę.
- No, to rozumie pan , o czym mówię. Chyba z panem siostra
ma dobre relacje?
- Tak, tylko bardzo zaskoczyła mnie wtedy tym wyjazdem, ale
gdyby nie to wesele, na pewno inaczej wszystko by się odbyło.
- Najważniejsze, że wiecie już , co się dzieje i co z Anią.
No, to ja będę uciekać, bo zaraz pojawi się tu moja kuzynka , a ona nie lubi
spóźnialskich- zaśmiała się. Pozdrawiam
, do zobaczenia.
Krzysiek ukłonił się , Kempińska podła mu rękę. - Proszę pozdrowić żonę.
Wrócił do domu lekko spóźniony. Ilona nieco naburmuszona odgrzewała obiad.
Stół ładnie nakryty. Świece, piękne serwetki.
- Otwórz wino- rzuciła chłodno.
Stanął za nią, gładził jej szyję.
- Uważaj, zaraz się poparzę- Ilona powoli ulegała miłej
presji Krzyśka.
Już udobruchana zaniosła do stołu potrawkę z kurczaka.
Krzysiek doprawił sałatkę. Przywiózł tej zieleniny od ojca z działki.
- No, jedz , jedz sałatę, jest bez chemii, bez tych konserwantów.
I szczypiorek , i rzodkiewki. One już się kończą- zachęcał żonę Krzysztof. – Musisz być zdrowa, silna! Jutro
przywiozę ci truskawki. -Przepyszne są! – wypił jednym haustem wino.
- Dlaczego tak wciąż mówisz o moim zdrowiu? – zapytała
Ilona.
- Jak to? Każda przyszła mama musi dbać o swoje zdrowie.
Każdy ci to powie. - Jeszcze mi się rymuje- zaśmiał się.
Ilona zebrała naczynia.
Poszła do kuchni. Zdejmowała resztki
z talerzy.
Krzysiek odciągnął ją od zmywarki, stołu pełnego desek,
sztućców, brudnych szklanek.
- Jutro umyjesz. - Chodź, chodź do mnie.
Kochali się na dywanie. W końcu zaległa ciemność. Światło
paliło się tylko w kuchni.
Potem leżeli obok w łóżku. Było cicho, zza okna dochodził
szmer liści. Jakieś buty stukały po
chodniku. Było już chyb bardzo późno. Jutro znów zryw.
Nagle Krzysiek siadł gwałtowanie, Ilona też podniosła się,
lekko ziewając.
- Ilona, chcę mieć z tobą dziecko. Nie możemy tego
odkładać. Jesteśmy zdrowi, zrobiłaś
badania. Ja też, wszystko jest OK.
- Wiem, jest OK- przytaknęła Ilona wtulając z powrotem głowę w poduszkę.
- O co chodzi?- Co ty chcesz? – czuł wzrastający niepokój,
czegoś mi nie mówisz? Ilona? Odwróć się do mnie- wiem , że nie śpisz! – Nie
zbywaj mnie któryś raz z kolei. Te opowieści o twojej pracy z dziećmi jakoś
mnie nie rajcują. Że takie słodkie, że
tak mile z nimi. To czemu nie chcesz mieć własnego?
- Krzychu, jestem padnięta.
- Wciąż pieprzysz o jakimś czasie swobody, mamy go już od
prawie dziesięciu lat, a nawet i więcej – żachnął się.
Ilona w końcu wyszeptała:
- Bo ja się boję, boję, że urodzę chore dziecko. W mojej
rodzinie były osoby z Zespołem Downa.
- No i co z tego? – Krzysiek zaskoczony informacją zaczął
szukać papierosów.
- Nie pal, chcesz mieć zdrowe dziecko- ironizowała Ilona.
- Z tego co wiem,
pierwsze raczej nie dziedziczy, a jak wiesz, wiek rodziców ma też znaczenie, więc nie
rozumiem , czemu się ociągasz.
- Masz rację, to nasz ostatni gwizdek. Jutro wyrzucam
tabletki.
- Kurwa mać, to ty je cały czas brałaś?- był wściekły.
Poszedł do jadalni i położył się na kanapie. Sen długo nie
nadchodził. Ilona obmyślała, jak go udobruchać . Czuła, że odkładanie tego
jeszcze bardziej pogrąża ją, ale i ich związek. Obiecywała mu co innego, czuła
się jak oszustka. Nie powinnam go była okłamywać, nie zasłużył na to. Przecież
tak go kocham.
zdj. pinterest
wtorek, 11 października 2022
***
Patrzę w ekran
Niebo przecina strumień ognia