Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


piątek, 30 grudnia 2022

Żegnaj, kolejny roku

 

Bez żalu żegnamy ten rok!

Bo zabrał nam tyle…

Były radości, lecz przeważały smutki !

I wojna wciąż w tle…

Może wreszcie z Nowym Rokiem

Świat w oszalałym pędzie

Na chwilę się zatrzyma

I bez fajerwerków,  i wielkich fleszy

Może nas wreszcie wesprze, pocieszy

Przyniesie pokój  i  spokój ,  i maski

nam  tylko karnawałowe założy.


   zdj. pinterest

 

piątek, 23 grudnia 2022

Weselnie. Potem. cd

  Alina zauważyła , jak Anka wraca ociężałym krokiem. Owszem, trochę kilogramów jej ubyło, pewnie się przeforsowała- pomyślała widząc, jak dziewczyna otwiera furtkę. Długo nie wchodziła do sieni. Pewnie siedzi na schodach i odpoczywa. Kiedy jednak czas długi nie słychać było stukotu traperów, Sokołowska zaczęła się niepokoić. Nagle przypomniała sobie, że rano wyjęła pocztę ze skrzynki, były rachunki, jakieś śmiecie typowe- reklamy , które z reguły wyrzucała , ale i list w wąskiej długiej kopercie, adresatem była Anka . Położyła na stole, by ta widziała korespondencję , jak tylko zejdzie na śniadanie.

Pewnie wzięła go i poszła gdzieś w spokoju poczytać. Dopiero teraz sobie Alina uzmysłowiła, że przy tym wypadzie do miasteczka Ania już się dziwnie zachowywała. Rzuciła tylko- Na razie! Wzięła plecak i poszła powoli , nie wsiadła na rower, nie pytała, czy zrobić zakupy.
Cisza aż dudniła. Alina cicho przemknęła się przez korytarz, zobaczyła Ankę. Siedziała na schodach. Mięła papier w rękach, po chwili go znów rozprostowywała.
-Aniu!- podeszła do schodów, cicho ją nawołując.
Anka nic nie odpowiadała, siedziała i patrzyła w jeden punkt. Była jak skamieniała.
- Co się dzieje?
- Ach, pani Alino…
- Chodź wejdziemy , spokojnie pogadamy, chodź!
Siadły przy stole w kuchni.
- No, czy to jakieś złe wiadomości? –pytała Sokołowska
Anka przecząco pokręciła głową.
- No to co się dzieje?- Nie chcesz o tym mówić? No to nie mów.
Alina postawiła słój ogórków małosolnych. Gestem zachęciła Ankę, by spróbowała. Razem parę dni temu zrobiły go razem. Były już dobre.
- To list od mojej mamy.
- Aha... I co w związku z tym? Musisz wyjechać?
- Nie, ale jakie to trudne- Anka waliła pięściami po udach.
- Co jest trudne? – Alina patrzyła szczerze w zapłakane oczy lokatorki.
- Wszystko to jest trudne. Sama nie wiem od czego zacząć…
- Dobre ogórki, prawda? – Alina zapytała jakby od niechcenia
- Przepyszne.
- Nie jesteś głodna, może jakaś wędlina? Zupy nie gotowałam, jest tak gorąco.
- Tak, upał nadal. Nie jestem głodna. Moja mama napisała, że mnie bardzo kocha, że tęskni za mną.
- Wiadomo, matka zawsze tęskni za dzieckiem, moja mama , póki żyła, zawsze mówiła, ze jestem jej skarbem.
Trwała znów cisza. Anka wypaliła nagle:
- Ale moja matka tego mi nie mówiła! Nie mówiła do mnie- Skarbie. Nie chwaliła za nic. Może czasem za to, że jestem zdolna i świadectwo mam dobre.
- Na pewno mówiła, ze jesteś jej skarbem i że cię kocha- Alina była pewna tego, co mówi.
-Skąd to pani może wiedzieć? – Ona tylko mnie męczyła tymi wrednymi sukieneczkami, a ja się w nie mieściłam! Była wściekła. Wściekła, że jej się cudnej córci nie ma.
- A tato twój? Gdzie był ? Na Marsie? Co on mówił?
Anka nagle uświadomiła sobie, że ojciec w zasadzie do niej niewiele mówił. Jak przez mgłę przypominała sobie tylko jakąś wspólną zabawę, chyba woził ją sankami. Te bale w przedszkolu. Wtedy był wesoły. Tak, coś zostało w pamięci. Tak, ale on ciągle matce też zwracał uwagę, żeby sobie kupiła tę lub tamtą kieckę, wizażysta wielki…
Nagle do niej dotarło, że obwinia o wszystko matkę, a nie do końca ona była winna całej tej pogmatwanej sytuacji. Matka ulegała jego presji, może on nie robił tego w nachalny sposób, nie domagał się na siłę…Tak wymagający wobec Krzyśka nie był. A ten w swoim zbuntowanym okresie łaził w podartych , wyciągniętych swetrach, miał nawet ochotę na dredy. Ale mu Ilona zdążyła mu to wyperswadować. Tak, on mógł łazić w łachach, a mnie męczyli sukienkami, które ledwo wciskałam na siebie.
- Wpędziłaś się w zajadanie problemów. Mojej znajomej córka odwrotnie- nic nie jadła, wyglądała jak kościotrup. Też musiał być psycholog i psychiatra, i udało się. Poznała chłopaka, zaakceptował ją, pokochał taką, jaka jest. Teraz są już małżeństwem, a może i nie. Ale są razem, mają dziecko. Byli kiedyś tu w wakacje. Ale ona poszła na terapię. Nie było innego wyjścia, to była anoreksja. Miała zaburzenia cyklu i inne poważne problemy. Teraz pięknie wygląda, cieszy się życiem, a powoli je sobie odbierała.
- Dlaczego ty nie podjęłaś jakiejś terapii? Wszystko dla ludzi. Po co zaraz sobie żołądek wycinać? -Dziecko…- pogładziła Ankę po włosach. – Masz śliczne włosy. Może jeszcze zrzucisz parę kilo, ale czy to jest ważne? Wygląd? Kiecki tez można dobrać do każdej figury, że wygląda się jak milion dolarów. Popukała się w czoło- Tu, tu sobie przestaw to i owo. – Jak sama siebie nie pokochasz, to nikt cię nie pokocha. Jesteś młoda, masz tyle możliwości! – Daj sobie pomóc, dziewczyno!
- To samo mówi mój brat, bratowa, koleżanka, moja szefowa, a ja mam opory przed pójściem do obcej osoby i opowiadaniu o swoich problemach. Byłam raz, ale ta rozmowa nie podobała mi się. Właściwie przed panią opowiedziałam o tym wszystkim. Chyba tego bardzo potrzebowałam.
Wreszcie uśmiechnęła się.
- Zaraz będziemy kolację jeść, a potem przejdziemy się na spacer- Alina zarządziła.
- Dobrze, tylko pójdę do siebie, zmienię ubranie. Ten plecak ciężki zostawię.
- OK. Czekam!
Anka weszła do pokoju, spojrzała w lustro, rozpuściła włosy, popatrzyła na swoją twarz. Zobaczyła jakby inną osobę.
Położyła pod poduszką list, przed snem na pewno przeczytam jeszcze raz– pomyślała. Zarzuciła na siebie ulubioną- lekką indyjską sukienkę, kryjąca wszelkie wałeczki. Niedawno sobie ją sprawiła.
Poszła korytarzem z uśmiechem oznajmiając Alinie:
- Jestem gotowa!
- Super, to może weźmiemy jakiś prowiant i pójdziemy w jedno fajne miejsce, obejrzymy zachód słońca. Dawno tam nie byłam. Dzięki tobie też się rozruszam- Alina była zadowolona, że Anka otworzyła się, wreszcie coś o sobie powiedziała.
- Chodźmy, Aniu! Piękna sukienka! Psinka nasza zostaje i pilnuje domu, zresztą ta starowina nie da rady.
Karuś potulnie usadowił się na swoim ulubionym fotelu.

zdj. pinterest


wtorek, 13 grudnia 2022

Weselnie. Potem. cd.


Od ostatniej rozmowy , a w  zasadzie kłótni Ilony z Krzyśkiem,  minęło dwa tygodnie. Zbliżał się czas wyjazdu do ich ulubionej miejscowości nadmorskiej. Krzysiek już zastanawiał się , czy nie lepiej pojechać pociągiem. Ale na miejscu wygodniej jest poruszać się własnym środkiem lokomocji. Zawsze jeździli z jego kumplem, ale ten zerwał ze swoją dziewczyną i miał klasycznego doła,  więc odpadał jako towarzysz podczas urlopu. Pewnie zalewałby się dzień w dzień, co i tak czynił od dobrych paru dni.  Krzyś namawiał go , nic nie dawało.  Z Iloną wymieniali zdawkowe uwagi,  mówili tylko to, co mieli powiedzieć.  Wymiana informacji- o obiedzie,  pracy, kiedy wróci on lub ona…

Męczyli się tym obydwoje. Jedli obiad w milczeniu, potem ona szła na taras, opalała się, gadała z matką lub z jakąś kumpelką. On wsiadał do samochodu i gnał do ojca, zaczęły się już ogórki. Gawędzili, palili ognisko, bo Poleski nie lubił grilla. Matka rzadko się tam pojawiała.

Wrócił wieczorem do domu. Było ciemno, w kącie tylko paliła się lampka. Dostrzegł Ilonę, jak siedzi na podłodze , pije wino z butelki, prosto z gwinta.

- Krzysiu, proszę , porozmawiaj ze mną, ja muszę ci coś powiedzieć, proszę.

Zapalił górne światło. Spojrzał na nią, siedziała wtulona w koc, nogi podkurczyła, wyglądała jak mała dziewczynka- przestraszona, zapłakana.

Dopadł do niej, gładził włosy, tulił jak dziecko. Cała się trzęsła.

- Powiem ci, powiem teraz, bo nie wytrzymam z tym dłużej.

- Dobrze, tylko zrobię sobie coś pić , może wezmę jakiś sok. A właściwie daj mi tego wina, nie pij tyle.

- Bo wiesz, ja tak z tym Zespołem Downa usłyszałam od kuzynki matki. Potem zaczęłam czytać , te chromosomy , jakoś ich tam za dużo. Często wada jest dziedziczona po matce. Znów zaczęła wyć.

- No, dobra, uspokój się.

- I ja wiem, że nie możemy tez czekać , ty już skończysz niedługo trzydziestkę, a ja ciut młodsza.

- No, ale nie masz czterdziestu lat!

- Dobrze, Krzysiu, wiem. Ja w zasadzie do końca nie wiem, kiedy był ten przypadek w rodzinie, ale jakoś mi utkwiło.

- To nie znasz nikogo w rodzinie z Zespołem?

- No, w sumie nie..

-O, Jezu, już zaczynasz chyba mieć jakąś obsesję.

- Nie, to jest kara.

- Jaka kara? O czym ty gadasz?

Musiała się uspokoić, targał nią szloch. Wytarła nos. Uspokoiła się Zaczęła cicho mówić.

- Ty nie pamiętasz takiego chłopca, chodził ze mną do klasy, wiesz wtedy już nie wysyłano tych dzieci do tzw. specjalnych szkół. Te piękne rojenia o tolerancji, wspólnym wychowywaniu się dzieci „normalnych” z  tymi z wadami… Integracja, klasy integracyjne. To trwa do dziś. Nauczanie indywidulane itd. Ale dzieci, dzieci , hm, tak, wiem coś o tym , potrafią być okrutne. Zresztą rodzice niektórzy też byli nie lepsi. Michaś do wszystkich się uśmiechał, był pogodny, jak wszystkie dzieciaki z tą wadą. Taki ufny, lubił się do nas przytulać, opowiadał wciąż te same historyjki. W klasach młodszych mieliśmy bardzo mądrą  wychowawczynię, ona nas uczyła, że wszyscy są zasługują na to, by ich lubić, szanować, że nie wolno nikogo odtrącać.  W trakcie lekcji starała się Michała chwalić. Jak on się cieszył!  Czasem chodził na jakieś dodatkowe zajęcia. Afera się zrobiła w klasie drugiej, to był czas przygotowania do I komunii. Niektórzy już wtedy zaczynali ,  szczególnie chłopcy , śmiać się z pytań Michała. Katechetka wciąż zwracała mu uwagę, a tym chłopakom wszystko uchodziło.  Ja teraz tej babie nie mówię „ dzień dobry”.  Uczyła pacierzy, mówiła o Bogu, szacunku do bliźniego, a Michał był dla niej potworem. To się wyczuwało. W parze nikt nie chciał z nim stanąć. Wreszcie zainterweniowali niektórzy rodzice, w końcu ksiądz na jednej z prób kategorycznie nakazał ustawić się nam czwórkami, zabronił, by ktokolwiek odsuwał się od Michała. A ja… Ja byłam głupia jak cała reszta, też zaczęłam się z niego śmiać. Kary, próby działania  wychowawczyni i rodziców nic nie dawały. Nazywaliśmy go Mongołem, pytaliśmy, czy ma pieluchę ze sobą… Siedział w ławce sam, coraz bardziej smutny, wyizolowany. W trzeciej klasie rodzice przenieśli go do innej szkoły chyba. Zresztą w ogóle się tym nie przejęłam. Dopiero po latach dotarło do mnie, jak byłam podła, nienawidziłam siebie za to, nadal nienawidzę.. Zaczęłam więc interesować się  tym  schorzeniem i nie tylko tym, chyba właśnie z powodu Michała. Któregoś dnia zobaczyłam klepsydrę na którejś tablicy ogłoszeń. Miał tylko 20 lat.  Poszłam na pogrzeb, ludzi nie było za wiele. Na cmentarzu jego matka  przyglądała mi się jakby mnie poznała, ale nie podeszłam. Zresztą – co bym jej powiedziała? Zdawkowe- współczuję pani… Chodzę zawsze 1 listopada i zapalam mu znicz.

- Dobrze, że mi wreszcie to powiedziałaś- Krzysiek potarł czoło. Wstał z podłogi. Kolana mu zdrętwiały.

- I pewnie dlatego wybrałaś taki kierunek studiów, poszłaś do tego przedszkola. – Przecież mogłaś iść na medycynę.

- Nie, wolałam być wychowawczynią, postępować tak jak ta, która usilnie starała się nas uczyć tolerancji. No, nie wyszło, ale to nie tylko jej wina. Wszystkich – nas, kolegów, rodziców, pozostałych nauczycieli i tej nawiedzonej, nawet nie chcę pamiętać jej nazwiska.

- No, przecież też ją znam. – Nie możesz jednak żyć wciąż tym, to jakaś trauma, nie rozdrapuj tego.

- No teraz sporo się zmieniło- choćby w przepisach. Każda szkoła ma obowiązek przyjąć ucznia z dysfunkcją. Muszą  mu pomagać, wpierać.  Mam jednak pewne obiekcje co przygotowania naszych placówek. Różnie nadal bywa.   Są szkoły z klasami integracyjnymi, realizuje się ciekawe programy, są dofinansowania. Są nadal ludzie, którzy będą takie dzieci jak Michaś nazywać – głupkami, downami, mongołami… Niektórych nie zmienić, za cholerę , nie da się, bo  takie zwyczaje, takie wychowanie. Mam i koleżanki mówiące bardzo pogardliwie o tych dzieciach- oczywiście w swoim gronie, a pozory zachowują, bo muszą. 

 -Przytul mnie, proszę,  Krzysiu, każdy ma jakieś swoje grzechy na sumieniu, długo to w sobie nosiłam, uff… Ale dobrze, że wreszcie to z siebie wyrzuciłam.  Wstydziłam się przed tobą.

- Ej, ty nie wiesz, co wyczyniali moi kolesie w mojej klasie.  -Dzieciaki-jak mówiłaś- potrafią być okrutne, bo są bardziej szczere, powtarzają, co mówią dorośli w domu. Przed dziećmi nic się nie ukryje. One za to więcej umieją  ukrywać- jak moja siostra.  Ja też miałem gębę zamkniętą na kłódkę, nie wiem, czemu nic nie mówiłem rodzicom, że jej dokuczają.   Nie wiem, czemu tak zachowują się szczeniaki, robią te tajemnice, sami sobie robią w ten sposób krzywdę.  Co ona przeszła w szkole. Ale ja nauczyłem ją  paru chwytów, potem broniła się i niejeden z tych bohaterów mocnych w gębie uciekał przed nią , by nie wyjść na słabeusza. Nieraz dostał od Anki z liścia.

- Gdybyś posłuchał, co opowiadają nieraz matki naszych maluchów, co się dzieje w szkołach.

- OK. Nie. Kończmy temat. Chodźmy już popracować nad naszym potomstwem- zachęcał żonę.

Ilona pognała do łazienki. Zaraz przyszła w ślicznej koszulce.

-Kochanie, ale dziś nadal nic z tego, ja piłam i ty. Poza tym nie mam dni płodnych. Badam swój kalendarzyk.

- To pogadamy o urlopie, czas najwyższy. Ale pójdę jeszcze coś zjeść, wino raczej nie było sycące.

- Zrób mi herbaty ziołowej- poprosiła Ilona.

 

 


 zdj. pinterest 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

wtorek, 6 grudnia 2022

Przeprowadzka


2 grudnia minęła pewna ważna dla mnie rocznica To był rok 1975. Dokładnie pamiętam datę, ba- godzinę, kiedy skończył się pewien etap w mym życiu. Kiedy ma się dziesięć lat , rodzice podejmują za nas decyzje, a czasem jeszcze ktoś ponad nimi. I nie mam tu Boga na myśli- ale ludzi wpływowych, decydujących niemal o naszym losie. Dziś nazwiemy ich toksycznymi, żądnymi władzy.
Miałam żal- zaraz po przyjeździe do tej miejscowości- że rodzice nawet nie pytali mnie, czy mam na to ochotę – na zmianę szkoły w ciągu roku. Dla dziecka w czwartej klasie podstawówki jest to ogromnym szokiem. Dla sióstr nie było to tak ekstremalne przeżycie - one już były w szkole średniej, mieszkały w Lublinie- na stancji, w bursie. A ja musiałam zostać sama, bo rodzice do pracy, one do Lublina. Zobaczyłam szaro- bure – ni to podwórko ni ogródek przed blokiem, a tynk budynku jakiś ni to różowy, ni czerwony, w każdym razie -brudny. Rodzice zadecydowali, że nasz ukochany Kajtek- ukochany, mądry wielorasowiec lepiej poczuje się na wsi u wuja… No i z tym też był niewypał. Nie posądzam ojca o złe zamiary, ale dobrymi chęciami… On nie był nigdy konformistą, zawsze to u niego ceniłam. Mógł jednak nie być tak uparty i ...no właśnie, co? Są sytuacje, że pewnych rzeczy nie da się ominąć, pokonać, trzeba poddać się- nie bez walki. Jednak bez wsparcia- jest to walka z wiatrakami, z góry skazana na klęskę. Zatem przeprowadzka.
Mieszkanie było dwupokojowe, chciałam mieć nawet jakąś radochę z urządzania pokoju, ale nici z tego. Z góry już wszystko było zaplanowane. Wtedy niełatwo było o meble, wstawili więc te zwiezione z dawnego mieszkania– dużo większego lokum, ale tu nie pasowały, stały się jakieś ogromne i przytłaczające.
Poszłam do szkoły, mój pierwszy dzień. Po pierwszych spotkaniach z rówieśnikami na osiedlu – nie zapowiadało się najgorzej. Ta placówka oświatowa była dużo większa od mojej starej, stałam pod swoją klasą. Plusem i minusem trudnej sytuacji było to, że mama pracowała w tej samej szkole, więc początkowo pilnowała mnie jak cerber, ale szybko jej przeszło. B. to nie metropolia, dawne miasto powiatowe, po 1975 straciło na randze. Miejscowość bardzo specyficzna, to pole do popisu dla socjologów, historyków, badaczy kultury etc.
No więc stałam pod klasą, obok mnie tłumek ciekawskich – „obczajali” Nową. Jedna z najwyższych dziewcząt skwitowała- Ale ona mała. Potem nie było między nami tak źle, lubiłyśmy się, chodziłyśmy do tego samego liceum. No i pierwsze lekcje, miałam ściśnięte gardło. Inni zgłaszali się do odpowiedzi, ja wręcz bałam się. Wychowawczyni, jak większość wówczas- była surowa, wymagająca. Dopiero nabrałam odwagi, gdy przyszła pora na dyktando. Okazało się, że Katarzyna B. nie zrobiła ani jednego błędu. No, respekt. Po tym zaczęłam częściej zabierać głos na lekcjach j. polskiego i podpowiadałam innym. Z matematyką było gorzej…
Jak to się stało, do tej pory nie pamiętam, co przesądziło o mojej decyzji? Nawiązałam dobre kontakty z paroma osobami w moim bloku, to był czas spotkań na klatce chodowej, szczególnie z trzema dziewczynami miałyśmy dobry kontakt, byli i chłopcy, wtedy też jakieś zaczęły się sympatie. Nie wiem , czy nie podczas którychś z zabaw poszło o jakąś bzdurę , strasznie się poryczałam i uciekłam do domu. A może coś wydarzyło się w szkole…I chyba wtedy tato zabrał Kajtka.
Rankiem zamiast wyjść na lekcje, obrałam inny kierunek. Mama wyszła do szkoły przede mną, ja miałam później lekcje. To była sroga zima, po drogach jeździły pługi śnieżne. Nie było autobusu do mojej dawnej miejscowości, nic nie kursowało, drogi były zawalone śniegiem. Postanowiłam wyruszyć na piechotę! Byłam tak zdesperowana, że pokonanie kilkunastu kilometrów wydawało mi się bardzo proste. Po minięciu miasta, szłam już w znajomym kierunku. Szczere pole! Wiatr i mróz, pojawiło się słońce. Na drodze leżał ubity śnieg, trasa była uczęszczana, minęły mnie sanie zaprzężone w koniki. Ludzie zatrzymali się. Byli zaskoczeni, gdzie taki szkrab idzie sam. Posadzili mnie na ciepłym kożuchu, kobieta troskliwie otuliła mi nogi kocem. Przyglądała mi się badawczo. Zapytała nagle, czy przypadkiem nie jestem córką – padło nazwisko rodziców. Zapewniłam, że tak. Łgałam , że wracam od babci, czeka na mnie ktoś przy lesie. No bo samochody nie jeżdżą, wrócę z kimś już do domu. Bo ci ludzie uczynni musieli zakręcić przy tym nieszczęsnym lesie. Dzięki nim pokonałam ok. 10 kilometrów. Zsiadłam z sań. Oni odjechali dalej. Dziwię się do dziś, że dali wiarę moim bajkom o tym , że ktoś czeka… Szłam już po mniej uczęszczanym kawałku szosy. Mijał mnie pług śnieżny. Ale byłam coraz bliżej… Przed samą wsią zeszłam w bok, na pole, by nie iść środkiem miejscowości, bałam się pytań ludzi, którzy mnie dobrze znali. Nie wiem, co chciałam w ten sposób zyskać. Tyle tylko, że byłam przemoknięta już , ale na skróty pobiegłam do drogi, a potem furtka, chodnik i wejście do naszego mieszkania. Na drzwiach wisiała wizytówka z nazwiskiem nowych lokatorów, łzy płynęły mi strugą po policzkach. Korytarzyk oddzielał mnie od kuchni szkolnej , nagle stamtąd wypadła- nasza była sąsiadka, ich mieszkanie było obok na parterze.
Była w szoku widząc mnie i to , jak wyglądam.
- Dziecko, skąd tu się wzięłaś? – płakała i cieszyła się jak oszalała. Zaraz wzięła mnie do siebie, przebrała, nakarmiła, wsadziła pod kołdrę. Przyszły jej córki, z którymi byłyśmy bardzo zżyte. Pani W. zadzwoniła zaraz do mojej mamy. Bo tam był niezły horror. W skrócie- matka szalała widząc, że mnie nie ma w szkole, przybiegła do bloku, drzwi zamknięte. A ja klucz zostawiłam pod wycieraczką. Że też nit na to nie wpadł. Jakichś dwóch osiłków pomogło wyważyć drzwi. Nie było mnie. Uspokoił ją dopiero telefon od pani W.
Przyjechała po mnie, już autobusy kursowały, pługi odgarnęły śnieg. Nic nie mówiła, też ocierała łzy. Ja plotłam, że mogłabym zostać u pani W. , tu chodzić do szkoły. Wyperswadowała mi to w paru słowach. Ojciec na mój widok- zaniemówił, miał mi ochotę wlać, ale coś go powstrzymywało. Przytulił mnie, ścisnął tak mocno, że czułam , jak trzeszczą mi kości.
Najlepsze w tej historii- zostawiłam klucz pod wycieraczką, a informacji o tym nie mogłam zostawić w drzwiach, zatem „ przezornie” w domu położyłam liścik- „Kochani rodzice! Nie martwcie się, ja od Was nie uciekłam , ja wróciłam do naszego domu. Klucz jest pod wycieraczką – Kasia”