Alina zauważyła , jak Anka wraca ociężałym krokiem. Owszem, trochę kilogramów jej ubyło, pewnie się przeforsowała- pomyślała widząc, jak dziewczyna otwiera furtkę. Długo nie wchodziła do sieni. Pewnie siedzi na schodach i odpoczywa. Kiedy jednak czas długi nie słychać było stukotu traperów, Sokołowska zaczęła się niepokoić. Nagle przypomniała sobie, że rano wyjęła pocztę ze skrzynki, były rachunki, jakieś śmiecie typowe- reklamy , które z reguły wyrzucała , ale i list w wąskiej długiej kopercie, adresatem była Anka . Położyła na stole, by ta widziała korespondencję , jak tylko zejdzie na śniadanie.
Pewnie wzięła go i poszła gdzieś w spokoju poczytać. Dopiero teraz sobie Alina uzmysłowiła, że przy tym wypadzie do miasteczka Ania już się dziwnie zachowywała. Rzuciła tylko- Na razie! Wzięła plecak i poszła powoli , nie wsiadła na rower, nie pytała, czy zrobić zakupy.Cisza aż dudniła. Alina cicho przemknęła się przez korytarz, zobaczyła Ankę. Siedziała na schodach. Mięła papier w rękach, po chwili go znów rozprostowywała.
-Aniu!- podeszła do schodów, cicho ją nawołując.
Anka nic nie odpowiadała, siedziała i patrzyła w jeden punkt. Była jak skamieniała.
- Co się dzieje?
- Ach, pani Alino…
- Chodź wejdziemy , spokojnie pogadamy, chodź!
Siadły przy stole w kuchni.
- No, czy to jakieś złe wiadomości? –pytała Sokołowska
Anka przecząco pokręciła głową.
- No to co się dzieje?- Nie chcesz o tym mówić? No to nie mów.
Alina postawiła słój ogórków małosolnych. Gestem zachęciła Ankę, by spróbowała. Razem parę dni temu zrobiły go razem. Były już dobre.
- To list od mojej mamy.
- Aha... I co w związku z tym? Musisz wyjechać?
- Nie, ale jakie to trudne- Anka waliła pięściami po udach.
- Co jest trudne? – Alina patrzyła szczerze w zapłakane oczy lokatorki.
- Wszystko to jest trudne. Sama nie wiem od czego zacząć…
- Dobre ogórki, prawda? – Alina zapytała jakby od niechcenia
- Przepyszne.
- Nie jesteś głodna, może jakaś wędlina? Zupy nie gotowałam, jest tak gorąco.
- Tak, upał nadal. Nie jestem głodna. Moja mama napisała, że mnie bardzo kocha, że tęskni za mną.
- Wiadomo, matka zawsze tęskni za dzieckiem, moja mama , póki żyła, zawsze mówiła, ze jestem jej skarbem.
Trwała znów cisza. Anka wypaliła nagle:
- Ale moja matka tego mi nie mówiła! Nie mówiła do mnie- Skarbie. Nie chwaliła za nic. Może czasem za to, że jestem zdolna i świadectwo mam dobre.
- Na pewno mówiła, ze jesteś jej skarbem i że cię kocha- Alina była pewna tego, co mówi.
-Skąd to pani może wiedzieć? – Ona tylko mnie męczyła tymi wrednymi sukieneczkami, a ja się w nie mieściłam! Była wściekła. Wściekła, że jej się cudnej córci nie ma.
- A tato twój? Gdzie był ? Na Marsie? Co on mówił?
Anka nagle uświadomiła sobie, że ojciec w zasadzie do niej niewiele mówił. Jak przez mgłę przypominała sobie tylko jakąś wspólną zabawę, chyba woził ją sankami. Te bale w przedszkolu. Wtedy był wesoły. Tak, coś zostało w pamięci. Tak, ale on ciągle matce też zwracał uwagę, żeby sobie kupiła tę lub tamtą kieckę, wizażysta wielki…
Nagle do niej dotarło, że obwinia o wszystko matkę, a nie do końca ona była winna całej tej pogmatwanej sytuacji. Matka ulegała jego presji, może on nie robił tego w nachalny sposób, nie domagał się na siłę…Tak wymagający wobec Krzyśka nie był. A ten w swoim zbuntowanym okresie łaził w podartych , wyciągniętych swetrach, miał nawet ochotę na dredy. Ale mu Ilona zdążyła mu to wyperswadować. Tak, on mógł łazić w łachach, a mnie męczyli sukienkami, które ledwo wciskałam na siebie.
- Wpędziłaś się w zajadanie problemów. Mojej znajomej córka odwrotnie- nic nie jadła, wyglądała jak kościotrup. Też musiał być psycholog i psychiatra, i udało się. Poznała chłopaka, zaakceptował ją, pokochał taką, jaka jest. Teraz są już małżeństwem, a może i nie. Ale są razem, mają dziecko. Byli kiedyś tu w wakacje. Ale ona poszła na terapię. Nie było innego wyjścia, to była anoreksja. Miała zaburzenia cyklu i inne poważne problemy. Teraz pięknie wygląda, cieszy się życiem, a powoli je sobie odbierała.
- Dlaczego ty nie podjęłaś jakiejś terapii? Wszystko dla ludzi. Po co zaraz sobie żołądek wycinać? -Dziecko…- pogładziła Ankę po włosach. – Masz śliczne włosy. Może jeszcze zrzucisz parę kilo, ale czy to jest ważne? Wygląd? Kiecki tez można dobrać do każdej figury, że wygląda się jak milion dolarów. Popukała się w czoło- Tu, tu sobie przestaw to i owo. – Jak sama siebie nie pokochasz, to nikt cię nie pokocha. Jesteś młoda, masz tyle możliwości! – Daj sobie pomóc, dziewczyno!
- To samo mówi mój brat, bratowa, koleżanka, moja szefowa, a ja mam opory przed pójściem do obcej osoby i opowiadaniu o swoich problemach. Byłam raz, ale ta rozmowa nie podobała mi się. Właściwie przed panią opowiedziałam o tym wszystkim. Chyba tego bardzo potrzebowałam.
Wreszcie uśmiechnęła się.
- Zaraz będziemy kolację jeść, a potem przejdziemy się na spacer- Alina zarządziła.
- Dobrze, tylko pójdę do siebie, zmienię ubranie. Ten plecak ciężki zostawię.
- OK. Czekam!
Anka weszła do pokoju, spojrzała w lustro, rozpuściła włosy, popatrzyła na swoją twarz. Zobaczyła jakby inną osobę.
Położyła pod poduszką list, przed snem na pewno przeczytam jeszcze raz– pomyślała. Zarzuciła na siebie ulubioną- lekką indyjską sukienkę, kryjąca wszelkie wałeczki. Niedawno sobie ją sprawiła.
Poszła korytarzem z uśmiechem oznajmiając Alinie:
- Jestem gotowa!
- Super, to może weźmiemy jakiś prowiant i pójdziemy w jedno fajne miejsce, obejrzymy zachód słońca. Dawno tam nie byłam. Dzięki tobie też się rozruszam- Alina była zadowolona, że Anka otworzyła się, wreszcie coś o sobie powiedziała.
- Chodźmy, Aniu! Piękna sukienka! Psinka nasza zostaje i pilnuje domu, zresztą ta starowina nie da rady.
Karuś potulnie usadowił się na swoim ulubionym fotelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz