Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


wtorek, 13 grudnia 2022

Weselnie. Potem. cd.


Od ostatniej rozmowy , a w  zasadzie kłótni Ilony z Krzyśkiem,  minęło dwa tygodnie. Zbliżał się czas wyjazdu do ich ulubionej miejscowości nadmorskiej. Krzysiek już zastanawiał się , czy nie lepiej pojechać pociągiem. Ale na miejscu wygodniej jest poruszać się własnym środkiem lokomocji. Zawsze jeździli z jego kumplem, ale ten zerwał ze swoją dziewczyną i miał klasycznego doła,  więc odpadał jako towarzysz podczas urlopu. Pewnie zalewałby się dzień w dzień, co i tak czynił od dobrych paru dni.  Krzyś namawiał go , nic nie dawało.  Z Iloną wymieniali zdawkowe uwagi,  mówili tylko to, co mieli powiedzieć.  Wymiana informacji- o obiedzie,  pracy, kiedy wróci on lub ona…

Męczyli się tym obydwoje. Jedli obiad w milczeniu, potem ona szła na taras, opalała się, gadała z matką lub z jakąś kumpelką. On wsiadał do samochodu i gnał do ojca, zaczęły się już ogórki. Gawędzili, palili ognisko, bo Poleski nie lubił grilla. Matka rzadko się tam pojawiała.

Wrócił wieczorem do domu. Było ciemno, w kącie tylko paliła się lampka. Dostrzegł Ilonę, jak siedzi na podłodze , pije wino z butelki, prosto z gwinta.

- Krzysiu, proszę , porozmawiaj ze mną, ja muszę ci coś powiedzieć, proszę.

Zapalił górne światło. Spojrzał na nią, siedziała wtulona w koc, nogi podkurczyła, wyglądała jak mała dziewczynka- przestraszona, zapłakana.

Dopadł do niej, gładził włosy, tulił jak dziecko. Cała się trzęsła.

- Powiem ci, powiem teraz, bo nie wytrzymam z tym dłużej.

- Dobrze, tylko zrobię sobie coś pić , może wezmę jakiś sok. A właściwie daj mi tego wina, nie pij tyle.

- Bo wiesz, ja tak z tym Zespołem Downa usłyszałam od kuzynki matki. Potem zaczęłam czytać , te chromosomy , jakoś ich tam za dużo. Często wada jest dziedziczona po matce. Znów zaczęła wyć.

- No, dobra, uspokój się.

- I ja wiem, że nie możemy tez czekać , ty już skończysz niedługo trzydziestkę, a ja ciut młodsza.

- No, ale nie masz czterdziestu lat!

- Dobrze, Krzysiu, wiem. Ja w zasadzie do końca nie wiem, kiedy był ten przypadek w rodzinie, ale jakoś mi utkwiło.

- To nie znasz nikogo w rodzinie z Zespołem?

- No, w sumie nie..

-O, Jezu, już zaczynasz chyba mieć jakąś obsesję.

- Nie, to jest kara.

- Jaka kara? O czym ty gadasz?

Musiała się uspokoić, targał nią szloch. Wytarła nos. Uspokoiła się Zaczęła cicho mówić.

- Ty nie pamiętasz takiego chłopca, chodził ze mną do klasy, wiesz wtedy już nie wysyłano tych dzieci do tzw. specjalnych szkół. Te piękne rojenia o tolerancji, wspólnym wychowywaniu się dzieci „normalnych” z  tymi z wadami… Integracja, klasy integracyjne. To trwa do dziś. Nauczanie indywidulane itd. Ale dzieci, dzieci , hm, tak, wiem coś o tym , potrafią być okrutne. Zresztą rodzice niektórzy też byli nie lepsi. Michaś do wszystkich się uśmiechał, był pogodny, jak wszystkie dzieciaki z tą wadą. Taki ufny, lubił się do nas przytulać, opowiadał wciąż te same historyjki. W klasach młodszych mieliśmy bardzo mądrą  wychowawczynię, ona nas uczyła, że wszyscy są zasługują na to, by ich lubić, szanować, że nie wolno nikogo odtrącać.  W trakcie lekcji starała się Michała chwalić. Jak on się cieszył!  Czasem chodził na jakieś dodatkowe zajęcia. Afera się zrobiła w klasie drugiej, to był czas przygotowania do I komunii. Niektórzy już wtedy zaczynali ,  szczególnie chłopcy , śmiać się z pytań Michała. Katechetka wciąż zwracała mu uwagę, a tym chłopakom wszystko uchodziło.  Ja teraz tej babie nie mówię „ dzień dobry”.  Uczyła pacierzy, mówiła o Bogu, szacunku do bliźniego, a Michał był dla niej potworem. To się wyczuwało. W parze nikt nie chciał z nim stanąć. Wreszcie zainterweniowali niektórzy rodzice, w końcu ksiądz na jednej z prób kategorycznie nakazał ustawić się nam czwórkami, zabronił, by ktokolwiek odsuwał się od Michała. A ja… Ja byłam głupia jak cała reszta, też zaczęłam się z niego śmiać. Kary, próby działania  wychowawczyni i rodziców nic nie dawały. Nazywaliśmy go Mongołem, pytaliśmy, czy ma pieluchę ze sobą… Siedział w ławce sam, coraz bardziej smutny, wyizolowany. W trzeciej klasie rodzice przenieśli go do innej szkoły chyba. Zresztą w ogóle się tym nie przejęłam. Dopiero po latach dotarło do mnie, jak byłam podła, nienawidziłam siebie za to, nadal nienawidzę.. Zaczęłam więc interesować się  tym  schorzeniem i nie tylko tym, chyba właśnie z powodu Michała. Któregoś dnia zobaczyłam klepsydrę na którejś tablicy ogłoszeń. Miał tylko 20 lat.  Poszłam na pogrzeb, ludzi nie było za wiele. Na cmentarzu jego matka  przyglądała mi się jakby mnie poznała, ale nie podeszłam. Zresztą – co bym jej powiedziała? Zdawkowe- współczuję pani… Chodzę zawsze 1 listopada i zapalam mu znicz.

- Dobrze, że mi wreszcie to powiedziałaś- Krzysiek potarł czoło. Wstał z podłogi. Kolana mu zdrętwiały.

- I pewnie dlatego wybrałaś taki kierunek studiów, poszłaś do tego przedszkola. – Przecież mogłaś iść na medycynę.

- Nie, wolałam być wychowawczynią, postępować tak jak ta, która usilnie starała się nas uczyć tolerancji. No, nie wyszło, ale to nie tylko jej wina. Wszystkich – nas, kolegów, rodziców, pozostałych nauczycieli i tej nawiedzonej, nawet nie chcę pamiętać jej nazwiska.

- No, przecież też ją znam. – Nie możesz jednak żyć wciąż tym, to jakaś trauma, nie rozdrapuj tego.

- No teraz sporo się zmieniło- choćby w przepisach. Każda szkoła ma obowiązek przyjąć ucznia z dysfunkcją. Muszą  mu pomagać, wpierać.  Mam jednak pewne obiekcje co przygotowania naszych placówek. Różnie nadal bywa.   Są szkoły z klasami integracyjnymi, realizuje się ciekawe programy, są dofinansowania. Są nadal ludzie, którzy będą takie dzieci jak Michaś nazywać – głupkami, downami, mongołami… Niektórych nie zmienić, za cholerę , nie da się, bo  takie zwyczaje, takie wychowanie. Mam i koleżanki mówiące bardzo pogardliwie o tych dzieciach- oczywiście w swoim gronie, a pozory zachowują, bo muszą. 

 -Przytul mnie, proszę,  Krzysiu, każdy ma jakieś swoje grzechy na sumieniu, długo to w sobie nosiłam, uff… Ale dobrze, że wreszcie to z siebie wyrzuciłam.  Wstydziłam się przed tobą.

- Ej, ty nie wiesz, co wyczyniali moi kolesie w mojej klasie.  -Dzieciaki-jak mówiłaś- potrafią być okrutne, bo są bardziej szczere, powtarzają, co mówią dorośli w domu. Przed dziećmi nic się nie ukryje. One za to więcej umieją  ukrywać- jak moja siostra.  Ja też miałem gębę zamkniętą na kłódkę, nie wiem, czemu nic nie mówiłem rodzicom, że jej dokuczają.   Nie wiem, czemu tak zachowują się szczeniaki, robią te tajemnice, sami sobie robią w ten sposób krzywdę.  Co ona przeszła w szkole. Ale ja nauczyłem ją  paru chwytów, potem broniła się i niejeden z tych bohaterów mocnych w gębie uciekał przed nią , by nie wyjść na słabeusza. Nieraz dostał od Anki z liścia.

- Gdybyś posłuchał, co opowiadają nieraz matki naszych maluchów, co się dzieje w szkołach.

- OK. Nie. Kończmy temat. Chodźmy już popracować nad naszym potomstwem- zachęcał żonę.

Ilona pognała do łazienki. Zaraz przyszła w ślicznej koszulce.

-Kochanie, ale dziś nadal nic z tego, ja piłam i ty. Poza tym nie mam dni płodnych. Badam swój kalendarzyk.

- To pogadamy o urlopie, czas najwyższy. Ale pójdę jeszcze coś zjeść, wino raczej nie było sycące.

- Zrób mi herbaty ziołowej- poprosiła Ilona.

 

 


 zdj. pinterest 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz