2 grudnia minęła pewna ważna dla mnie rocznica To był rok 1975. Dokładnie pamiętam datę, ba- godzinę, kiedy skończył się pewien etap w mym życiu. Kiedy ma się dziesięć lat , rodzice podejmują za nas decyzje, a czasem jeszcze ktoś ponad nimi. I nie mam tu Boga na myśli- ale ludzi wpływowych, decydujących niemal o naszym losie. Dziś nazwiemy ich toksycznymi, żądnymi władzy.
Miałam żal- zaraz po przyjeździe do tej miejscowości- że rodzice nawet nie pytali mnie, czy mam na to ochotę – na zmianę szkoły w ciągu roku. Dla dziecka w czwartej klasie podstawówki jest to ogromnym szokiem. Dla sióstr nie było to tak ekstremalne przeżycie - one już były w szkole średniej, mieszkały w Lublinie- na stancji, w bursie. A ja musiałam zostać sama, bo rodzice do pracy, one do Lublina. Zobaczyłam szaro- bure – ni to podwórko ni ogródek przed blokiem, a tynk budynku jakiś ni to różowy, ni czerwony, w każdym razie -brudny. Rodzice zadecydowali, że nasz ukochany Kajtek- ukochany, mądry wielorasowiec lepiej poczuje się na wsi u wuja… No i z tym też był niewypał. Nie posądzam ojca o złe zamiary, ale dobrymi chęciami… On nie był nigdy konformistą, zawsze to u niego ceniłam. Mógł jednak nie być tak uparty i ...no właśnie, co? Są sytuacje, że pewnych rzeczy nie da się ominąć, pokonać, trzeba poddać się- nie bez walki. Jednak bez wsparcia- jest to walka z wiatrakami, z góry skazana na klęskę. Zatem przeprowadzka.
Mieszkanie było dwupokojowe, chciałam mieć nawet jakąś radochę z urządzania pokoju, ale nici z tego. Z góry już wszystko było zaplanowane. Wtedy niełatwo było o meble, wstawili więc te zwiezione z dawnego mieszkania– dużo większego lokum, ale tu nie pasowały, stały się jakieś ogromne i przytłaczające.
Poszłam do szkoły, mój pierwszy dzień. Po pierwszych spotkaniach z rówieśnikami na osiedlu – nie zapowiadało się najgorzej. Ta placówka oświatowa była dużo większa od mojej starej, stałam pod swoją klasą. Plusem i minusem trudnej sytuacji było to, że mama pracowała w tej samej szkole, więc początkowo pilnowała mnie jak cerber, ale szybko jej przeszło. B. to nie metropolia, dawne miasto powiatowe, po 1975 straciło na randze. Miejscowość bardzo specyficzna, to pole do popisu dla socjologów, historyków, badaczy kultury etc.
No więc stałam pod klasą, obok mnie tłumek ciekawskich – „obczajali” Nową. Jedna z najwyższych dziewcząt skwitowała- Ale ona mała. Potem nie było między nami tak źle, lubiłyśmy się, chodziłyśmy do tego samego liceum. No i pierwsze lekcje, miałam ściśnięte gardło. Inni zgłaszali się do odpowiedzi, ja wręcz bałam się. Wychowawczyni, jak większość wówczas- była surowa, wymagająca. Dopiero nabrałam odwagi, gdy przyszła pora na dyktando. Okazało się, że Katarzyna B. nie zrobiła ani jednego błędu. No, respekt. Po tym zaczęłam częściej zabierać głos na lekcjach j. polskiego i podpowiadałam innym. Z matematyką było gorzej…
Jak to się stało, do tej pory nie pamiętam, co przesądziło o mojej decyzji? Nawiązałam dobre kontakty z paroma osobami w moim bloku, to był czas spotkań na klatce chodowej, szczególnie z trzema dziewczynami miałyśmy dobry kontakt, byli i chłopcy, wtedy też jakieś zaczęły się sympatie. Nie wiem , czy nie podczas którychś z zabaw poszło o jakąś bzdurę , strasznie się poryczałam i uciekłam do domu. A może coś wydarzyło się w szkole…I chyba wtedy tato zabrał Kajtka.
Rankiem zamiast wyjść na lekcje, obrałam inny kierunek. Mama wyszła do szkoły przede mną, ja miałam później lekcje. To była sroga zima, po drogach jeździły pługi śnieżne. Nie było autobusu do mojej dawnej miejscowości, nic nie kursowało, drogi były zawalone śniegiem. Postanowiłam wyruszyć na piechotę! Byłam tak zdesperowana, że pokonanie kilkunastu kilometrów wydawało mi się bardzo proste. Po minięciu miasta, szłam już w znajomym kierunku. Szczere pole! Wiatr i mróz, pojawiło się słońce. Na drodze leżał ubity śnieg, trasa była uczęszczana, minęły mnie sanie zaprzężone w koniki. Ludzie zatrzymali się. Byli zaskoczeni, gdzie taki szkrab idzie sam. Posadzili mnie na ciepłym kożuchu, kobieta troskliwie otuliła mi nogi kocem. Przyglądała mi się badawczo. Zapytała nagle, czy przypadkiem nie jestem córką – padło nazwisko rodziców. Zapewniłam, że tak. Łgałam , że wracam od babci, czeka na mnie ktoś przy lesie. No bo samochody nie jeżdżą, wrócę z kimś już do domu. Bo ci ludzie uczynni musieli zakręcić przy tym nieszczęsnym lesie. Dzięki nim pokonałam ok. 10 kilometrów. Zsiadłam z sań. Oni odjechali dalej. Dziwię się do dziś, że dali wiarę moim bajkom o tym , że ktoś czeka… Szłam już po mniej uczęszczanym kawałku szosy. Mijał mnie pług śnieżny. Ale byłam coraz bliżej… Przed samą wsią zeszłam w bok, na pole, by nie iść środkiem miejscowości, bałam się pytań ludzi, którzy mnie dobrze znali. Nie wiem, co chciałam w ten sposób zyskać. Tyle tylko, że byłam przemoknięta już , ale na skróty pobiegłam do drogi, a potem furtka, chodnik i wejście do naszego mieszkania. Na drzwiach wisiała wizytówka z nazwiskiem nowych lokatorów, łzy płynęły mi strugą po policzkach. Korytarzyk oddzielał mnie od kuchni szkolnej , nagle stamtąd wypadła- nasza była sąsiadka, ich mieszkanie było obok na parterze.
Była w szoku widząc mnie i to , jak wyglądam.
- Dziecko, skąd tu się wzięłaś? – płakała i cieszyła się jak oszalała. Zaraz wzięła mnie do siebie, przebrała, nakarmiła, wsadziła pod kołdrę. Przyszły jej córki, z którymi byłyśmy bardzo zżyte. Pani W. zadzwoniła zaraz do mojej mamy. Bo tam był niezły horror. W skrócie- matka szalała widząc, że mnie nie ma w szkole, przybiegła do bloku, drzwi zamknięte. A ja klucz zostawiłam pod wycieraczką. Że też nit na to nie wpadł. Jakichś dwóch osiłków pomogło wyważyć drzwi. Nie było mnie. Uspokoił ją dopiero telefon od pani W.
Przyjechała po mnie, już autobusy kursowały, pługi odgarnęły śnieg. Nic nie mówiła, też ocierała łzy. Ja plotłam, że mogłabym zostać u pani W. , tu chodzić do szkoły. Wyperswadowała mi to w paru słowach. Ojciec na mój widok- zaniemówił, miał mi ochotę wlać, ale coś go powstrzymywało. Przytulił mnie, ścisnął tak mocno, że czułam , jak trzeszczą mi kości.
Najlepsze w tej historii- zostawiłam klucz pod wycieraczką, a informacji o tym nie mogłam zostawić w drzwiach, zatem „ przezornie” w domu położyłam liścik- „Kochani rodzice! Nie martwcie się, ja od Was nie uciekłam , ja wróciłam do naszego domu. Klucz jest pod wycieraczką – Kasia”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz