Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


piątek, 31 grudnia 2010

POD PSEM

Zdjęcie - własne



Koty....Inspirowały od zawsze, ciekawiły, bywały także obiektem nienawiści. Nieraz zastanawiałam się, skąd mają tak ładny wizerunek w powiedzeniach, przysłowiach- szczególnie tych ludowych. A dlaczego psy- tak kochane niby , na co dzień wierne, oddani przyjaciele- mają z kolei tak nieciekawy obraz. Przeżycie czterech dekad dopiero, a może już ( względna sprawa, ale nie o czasie tu mówię) – pozwala mi dopiero pojąć , dlaczego stereotyp naszych domowych czworonogów przedstawia się tak, a nie inaczej…
Oto parę pierwszych z brzegu powiedzeń:
• Łżesz jak pies;
• Czuję się pod psem- czyli źle, jest mi ciężko albo dopadło mnie jakieś choróbsko;
• Pomiatać kimś jak psem;
• Nie przyjdzie tu nawet pies z kulawą nogą
• Zimno jak w psiarni( to świadczy w jakich warunkach trzymało się, ba trzyma psy);
• Ni pies, ni wydra- czyli diabli wiedzą co…;
• Pogoda pod psem-czyli wstrętna, najgorsza, jaka może nam się przytrafić np., podczas urlopu;
• Czuł się jak zbity pies;
• Zejść na psy- czyli być kompletnym zerem…. ;
• Ty psie jeden!- najgorsze wyzwisko , oznaczające- drania najwyższych lotów.
I można by jeszcze przytaczać tu całą masę przysłów, w których „psie” połączenia słowne , nie przedstawiają się różowo… Z kolei kot wypada całkiem, całkiem-
• Koci wzrok, kocie spojrzenie- czyli dobre, super, lepszego nie ma;
• Żyć jak pies z kotem-tego chyba nie trzeba objaśniać;
• Bawić się jak kot z myszką- oczywiście kot jest tu w pozycji triumfującego cwaniaczko- agresora;
• Kot zawsze spada na cztery łapy- też cwaniak ;
• Kot się myje , będą goście…- polska gościnność ładnie się tu łączy z kocimi możliwościami.

Kot ma zdolności magiczne, przeczuwa , zapowiada… Pies z kolei swym wyciem wróży coś wręcz zgoła odmiennego, ba- złego, przeczuwa często śmierć, podczas gdy kot wedle ludowych wierzeń jest siedliskiem ludzkiej duszy. Starożytni Egipcjanie czcili w postaci kota boginię radości, zabawy, seksu…. A w dawnej Polsce, kto kota zabił, ten zhańbił się…
Pies – najstarsze udomowione zwierzę od Afryki po lody Grenlandii , od Alaski po Ziemię Ognistą ceniony jako obrońca człowieka, dobry pasterz, stróż. W średniowieczu na rycinach przedstawiano psy jako uosobienie wierności.
Z tego obrazu wyłania się obraz nasz, ale nie chodzi tu o zoomorfizm, ale właśnie o owo traktowanie naszych domowych przyjaciół. Wszyscy wiemy, że psy są wierniejsze od kotów, przywiązane tak do pana, że gotowe nieraz znosić jak największe cierpienia, upokorzenia. Znane są przypadki, że pies z tęsknoty za swym opiekunem może zdechnąć. Dlaczego zatem człowiek w odwecie tak źle przedstawia swego przyjaciela- wierniejszego od tylu innych, a już na pewno wierniejszy od kota, który znany jest ze swego egoizmu i fałszu- i wcale to nie jest stereotypowy osąd z mojej strony.
Powoli znajduję odpowiedź, a może jeszcze ktoś mnie oświeci, rzuci jakiś komentarz… Ja wiem ,że z polskich przysłów wyłania się nasz karygodny stosunek do wiernego czworonoga. Bo my, szczególnie na tej szerokości geograficznej nie cenimy wierności, przywiązania, stałości. Jak jest nam podporządkowany, to możemy mieć go za NIC, możemy kopnąć jak psa, zbić jak psa, przywiązać jak psa. Pracownicy odpowiednich służb coś mogą powiedzieć o traktowaniu naszego canis, szczególnie na wsi.
My cenimy cwaniactwo, ba fałsz, kombinowanie nasze kochane - dlatego tak dobry stereotyp kota wyłania się w wielu powiedzeniach i w literaturze

czwartek, 30 grudnia 2010

Wspomnienie Wigilii



zdjęcie: www. darmowe tapety.

W dzieciństwie Święta Bożego Narodzenia były czymś najważniejszym, czekało się na nie niemal cały rok. Kiedy w kalendarzu pojawiał się grudzień, przychodził zaraz Święty Mikołaj. W naszym wydaniu- była to córka sąsiadki przebrana w ogromny kożuch….
Maluchy wierzyły święcie, że to Mikołaj, chociaż głos miał dość dziwny, i ten kożuch jakiś też wydawał się znajomy. .. Ale jaka ogromna była siła wiary w tym momencie!
Potem już tylko niecałe trzy tygodnie i ………………….. Święta. Święta, Święta!
Czasy były takie, że stanie w kolejkach, kupowanie jakichś przysmaków trwało nieraz dość długo. Mama była w tym mistrzynią. Oprócz kartkowych zakupów, zawsze coś wykombinowała dodatkowo. Ja z kolei potrafiłam wcześniej wyniuchać jakąś torbę z cukierkami. Wspólnie z koleżanką czyściłyśmy te zapasy skutecznie, tak że do świąt zostawały marne resztki… Miałyśmy też rzut na zapasy w piwnicy, a szczególnie mamine korniszony w occie.
Ubieranie choinki był rytuałem, w którym uczestniczyłyśmy wszystkie trzy- ja i moje dwie siostry, głównym celebrującym był ojciec. Podawałyśmy mu bombki, świecidełka, które starannie zawieszał na drzewku. Największe przeboje były ze światełkami, które zazwyczaj wysiadały, i ….często nie świeciły albo w bardzo okrojonym wydaniu. Tato siedział często przy stole, omotany kabelkami, żaróweczkami, usiłując coś z nich sklecić…

W trakcie strojenia choinki dochodziło często miedzy nami do kłótni, każda miała inną wizję wystroju. Ja z racji wieku najczęściej obrywałam i słyszałam, że nic nie wiem… Bombki się tłukły, łańcuchy plątały. W końcu ojciec opanowując sprawę luminacji, przywracał nas do porządku. Ja zawieszałam na końcu z tatą „angielskie włosy”- tak je wtedy nazywałam i wszyscy mieli ubaw. Mama w kuchni rozpaczała, że nie da rady Z TYM WSZYSTKIM!
Dawała sobie jednak radę i to wyśmienicie, my z czasem pomagałyśmy mamie coraz więcej.
Kiedyś przyszła taka wigilia, że nie mogła zrobić już nic, moja starsza siostra musiała przejąć wszystkie mamy obowiązki… ale to później, nie trzeba teraz o tym mówić.

Tak naprawdę we wczesnym dzieciństwie wigilii nie spędzaliśmy w domu, ale w domu rodziców mojego taty. Zjeżdżali się tam wszyscy, bracia, siostry ojca. Z czasem rodzina się rozrastała, że dość spora kuchnia babci nie mogła wszystkich pomieścić! A ile trzeba było się nagimnastykować, żeby ze wszystkimi połamać się opłatkiem. Ile było zabawy, ile radości! Nie było telewizji, komputerów, wszyscy siedzieli przy jednym stole, ale na pewno nikt się nie nudził. Jeden ze szwagrów ojca zawsze intonował śpiew …i zaczynał się wieczór kolęd.
Były i dyskusje - ale my, dzieci, nie brałyśmy w tych dysputach udziału… Były ważniejsze sprawy- palenie zimnych ogni czy zabawa w chowanego… Kompot z suszonych owoców wypijaliśmy jednym duszkiem i zawsze mieliśmy do babci pretensje, czemu go zrobiła tak mało…. Nie było go wcale mało, ale nasze możliwości dość spore.
Dorośli wybierali się jeszcze na pasterkę, do kościoła trzeba było przejść spory kawał drogi. Jako dziecko zawsze byłam na dla nich pełna podziwu, jak chce im się wstawać od stołu i wychodzić na tę zimną , nieraz mroźną , śnieżną noc..
Mijały lata, zabrakło dziadków, a w szczególności Babci-tego kochanego człowieka, i już nie było takich wigilii. Każdy już w swoim domu celebrował święta. Jego rodzina się też już rozrastała- zwykła kolej rzeczy, przybywało dzieci, wnuków….
Siadam do stołu wigilijnego, jest ze mną moja rodzina- mąż, dziecko, mój Tato, przyjeżdżają siostry z rodziną, w sklepie można kupić wszystko od uszek do barszczu po prezentacje multimedialne o zwyczajach świątecznych na Grenlandii… Są prezenty pod choinką… Jako dziecko pamiętam, wcale nie kojarzyłam świąt z prezentami, były jakieś słodycze, szalik czy książka. Jakoś jednak wcale tego nie oczekiwałam …i nie ja jedna mam podobne odczucia.
Chyba te święta zapamiętane z dzieciństwa mają swój czar przez to właśnie, że przeżywaliśmy je jako dziecko. Te przeżycia są najszczersze, najpiękniejsze, i powinniśmy je celebrować w pamięci jak najdłużej

Wigilia

Już się pierwsza gwiazda zapala

Już czas siadać do stołu

Pies się łasi jakoś nieswojo

Może powie nam

parę mądrych słów.

Obrus przyciąga oczy

śnieżną bielą

A choinka piękniejsza

od tej zeszłorocznej.

Wszystkiego, wszystkiego najlepszego....

sobota, 13 listopada 2010

Rodzima obawa

Coraz bardziej zaczynam mieć obawy odnośnie stanu naszego państwa. Nie, nie- to nie ma nic wspólnego z zapatrywaniami politycznymi. Politycy są tacy, jaki jest naród, mamy wolne wybory i wybieramy sobie sami naszych przedstawicieli w parlamencie lub samorządzie lokalnym… Idziemy do urn co jakiś czas, które wypluwają takich, a nie innych mężów stanu , a co inni potem robią- to już inny temat, który wcale, ale to wcale nie mam ochoty teraz roztrząsać.
Może to jeszcze nie jest panika, ani żadna tam nerwica, ani fobia na tle jazdy pociągiem czy innym środkiem lokomocji . Obawa. Ostatnio, kiedy wsiadam w busa, pociąg, przeszywa mnie lekki dreszczyk, wale nie przyjemny. Myślę intensywnie- czy ja i moja rodzina, i wszyscy pozostali podróżujący dotrzemy na miejsce cali… W Afryce ponoć jeździ się jeszcze na dachach pociągów. Ale ja nic nie mam do afrykańskich biednych państw, tych najbiedniejszych, oczywiście..Oni zresztą mają inny klimat, jest ciepełko, więc na dachu wagonu wcale się źle nie jedzie. Co innego u nas- np. w listopadzie. Zastanawia mnie zawsze ilość sprzedawanych biletów na dany skład. Pani w kasie wydaje ich ilości nieprzebrane, te w II klasie. Siedzi potem wszystko na kupie, na walizkach torbach, w kibelku, a i dach by się przydał, tylko jak mży czy wieje- to nie bardzo, jeszcze katar można złapać. I osławione składy- wjeżdża pociąg w stacji A celem jest stacja B, po drodze są jeszcze D, E….. Ludzie już na peronie głupieją, latają między wagonami, bo trudno się zorientować, jak sławne spółki kolejowe podzieliły ten jeden skład. Jedna pani wsiadła i pojechała do Łodzi, zamiast do Kielc, bo gdzieś po drodze odłączono jej wagon i podczepiono jeszcze pod inny skład. A w ogóle to jak ona nie zorientowała się, tak rzetelnie informowano prze głośnik na peronie, tak słychać wszystko było, jaka dykcja, jaka wymowa…
I informacja, Okazuje się, że te dane , jakie można uzyskać w internecie na oficjalnej stronie PKP nie muszą mieć nic wspólnego z właściwym stanem rzeczy. Z dzieckiem jechałam kuszetką w wakacje. I zrobiłam to chyba ostatni raz w swoim życiu- bo w jednym przedziale śpi teraz sześć osób! Moje dziecko było siódme. Ktoś powie- to daj se spokój z pociągami, jedź jakimś swoim środkiem i nie marudź. Tak swoim , najlepiej, szczególnie wtedy gdy są korki albo remonty dróg z objazdami.
Samolot- nie dziękuję, na tych trasach, które najczęściej pokonuję, samoloty nie latają, a po kwietniowej tragedii, wcale mi się nie marzy podniebna podróż.
Bus z Lublina do Warszawy – jedzie dość szybko. Ostania kontrola wykazała, że panowie kierowcy są tak sprawni, iż odległość tę pokonują w dwie godziny. Jak rakieta pędzą, zapominając chyba, że wiozą ludzi… A potem łubudu i znów tragedia. Apotem komisje, kontrole, ecie, pecie, do następnego łubudu, i…. znów dach się zawali po śniegiem, bo go nikt nie odśnieżał, jakiś most się załamie, bo go nikt nie remontował, ludzie strują się kebabem z mysimi odchodami , boi nikt nie sprawdzał mięsa w dworcowym barze…

Boże, daj mi siłę, bym mogła zaakceptować to, czego nie mogę pokonać albo kijki do ręki i piechotką


............................................................................................................................

A wczoraj w nocy ( 4.03. 2012 r) znów wypadek. Zderzyły się dwa pociągi osobowe,

16 osób zginęło, a 58 zostało rannych na trasie z Warszawy do Krakowa.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Promyczek


zdjęcie- własne



Dwa dni temu w ponury deszczowy poranek pędziłam do dentysty, wsiadłam w miejski autobus, jadący znajomą linią. Było sporo wolnych miejsc, o tej porze nie ma za dużo ruchu.
Wszyscy prawie patrzyli w okna zamazane deszczem, kasowali bilety, przechodzili obok siebie- ot, normalka, każdy zajęty był sobą i swoimi myślami.
Na następnym przystanku wsiadło jeszcze kilka osób, wśród nich starsza pani, trudno określić jej wiek, nie przyglądałam się jej natarczywie, bo to nie wypada, jakiś młody człowiek orzekłby na pewno- „ babcia emerytka”. Zatem usiadła obok mnie, i nim ruszył autobus z zatoczki, już rozpoczęła ze mną rozmowę.
Zaczęło się niewinnie od pogody….- tematu nieśmiertelnego w takich sytuacjach. Niech nikt nie myśli, że na tym się zakończyło. Czasem takie zdawkowe wymiany myśli na tym się urywają, lecz nie tym razem.
Potem potoczyło się jak lawina, pani rozmawiała ze mną o swojej młodości, o tym, jak nie nosiła czapki w zimie, i nigdy nie chorowała, zastanawiała się nad definicją szczęścia, mnie również o to pytając.
Kobieta nie należała do osobników wygłaszających swoje kwestie, a innych nie słucha, a tacy się często zdarzają.. Nie, nie w jej przypadku. Ona po prostu ROZMAWIAŁA. Słuchała tego, co ktoś do niej mówi, wtrącając od czasu do czasu swoją uwagę.
Zauważyłam, że młoda dziewczyna siedząca tuz obok słucha z zainteresowaniem jej wywodów, ale chyba była zbyt nieśmiała, by coś od siebie dodać. Ba , cały autobus chyba słuchał babci. Od razu po jej wejściu, mimo niepogody, pluchy, od razu pojaśniało. Jakby słońce świeciło dalej przez te ciężkie , ołowiane chmury. Wysiadła na Krakowskim Przedmieściu, nie, w Warszawie, ale w Lublinie. Ja jechałam dalej do Trzeciego Maja.. Zdążyłam jej tylko powiedzieć, że jest bardzo miłą osobą. Ona życzyła mi wszystkiego dobrego i poszła dalej. Znikła gdzieś w tłumie, ale dla mnie tego dnia słońce świeciło cały dzień.

KUZYNI



Małpa z pistoletem

zdjęcie- ryjbuk.pl








Coraz częściej dochodzę do wniosku, że jesteśmy naprawdę bardzo bliskimi kuzynami małp, a nawet jej nieco pośledniejszą odmianą. Czytałam ostatnio , iż naukowcy w jednym z amerykańskich uniwersytetów przeprowadzili szereg eksperymentów potwierdzających stanowisko, iż małpy są nam naprawdę bardzo bliskie….. Co więcej- udowodniono, iż w pewnych aspektach biją nas na głowę! Jak podaje jedno z pism naukowych przeprowadzono eksperyment. Młode szympansy i studenci wykonywali specjalnie przygotowane zadanie pamięciowe. Okazało się, że ludzie... wypadli dużo gorzej! Eksperyment polegał na zapamiętaniu sekwencji cyfr i odtworzeniu jej z pamięci. Szympansy i ludzie zostali posadzeni przed ekranami dotykowymi, na których wyświetliły się porozrzucane cyfry - od 1 do 9. Następnie w miejscu cyfr pojawiły się białe kwadraty. Zdanie polegało na tym, aby wskazać, które cyfry zostały ukryte pod kolejnymi kwadratami. Ku zaskoczeniu badaczy, szympansy poradziły sobie z tym zadaniem dużo szybciej!
Zaobserwowano, że te zwierzęta potrafią się odwdzięczać, np. podczas codziennej higieny, i tworzyć długotrwałe związki rodzinne. Zdarzało się, że szympansy umierały ze smutku po stracie ukochanego partnera. Te stworzenia bardzo lubią się wzajemnie dotykać. Lubią się przytulać, całować, poklepywać się i czule łaskotać.
My zaś bijemy szympansy na głowę, jeśli chodzi o głupie, bezmyślne naśladownictwo- i to począwszy od powielania pewnych mód i zwyczajów w codziennym życiu po kompletnie irracjonalne( a może i nie?) dostosowywanie się do głosu ogółu. Jeśli jeden zaczyna w stadzie
( najczęściej przywódca) rzucać kamieniem, reszta robi to samo. Smutne to, ale niestety, prawdziwe…. Jeśli małpa robi to z powodów czysto biologicznych- jak np. utrzymanie ciągłości stada, to po co robi to człowiek ? Chyba tylko ze strachu- przed odrzuceniem, ostracyzmem, napiętnowaniem i Bóg wie jeszcze przed czym… Czasem tylko z czystej głupoty. Obserwując otoczenie, postawy i zachowania ludzi coraz częściej dochodzę do wniosku, że zbliżamy się do poziomu szympansów w zawrotnym tempie.

niedziela, 7 listopada 2010

Opowieść mojej współpasażerki o Basi

Znam ją od dawna. Przez parę lat chodziłyśmy do tej samej klasy w szkole podstawowej. Tak naprawdę nigdy nie byłyśmy serdecznymi przyjaciółkami, co ja mówię, koleżanki z klasy ot i tyle….
Ona nie odzywała się prawie do nikogo, była bardzo nieśmiała, jakaś zablokowana- jakby powiedział dziś młody człowiek. Wcale się nie zastanawiam , dlaczego tak zachowywała się, nie, to nie jest analiza „po latach”. Dobrze wiem, dlaczego Basia była taka właśnie….
Jej zablokowanie miało przyczyny bardzo prozaiczne. Dziewczyna miała kompleksy z powodu swego wyglądu. Nie należała do klasowych piękności. Nie, wręcz przeciwnie. Jej aparycja- to był główny powód okrutnego traktowania ją przez kochanych kolegów. Śmiali się z jej zeza, wystających zębów, za długich rąk, które jakby plątały się , do tego dochodził skrzeczący głos. Może właśnie z powodu tej dziwnej barwy głosu mało się odzywała. Basia starała się zachowywać cichutko, nie chcąc na siebie zwracać uwagi prześladowców i pozostałych, by nie wybuchały znów salwy ironicznego śmiechu.
Dzieci są okrutne. Im nie przychodzi do głowy, że koleżanka może mieć problemy zdrowotne, że to wina rodziców, że dziecko jest zaniedbane, nie nosi okularów, nie chodzi do okulisty, ortopedy, ortodonty.. Basia powinna odwiedzać wówczas niejednego specjalistę.
Bywały chwile, w których można było zauważyć inną Basię- potrafiła żartować, przeważnie z dziewczynami, do których miała cień zaufania. Potrafiła brać udział w każdej rozmowie, choć zwykle przysłuchiwała się, co koleżanki paplą.
Pamiętam moment, że nie wytrzymałam, i powiedziałam klasowym cwaniakom , co o ty myślę, że tak nie można… Popatrzyli na mnie jak na wariatkę, nie było to przyjazne spojrzenie… Potem od nich oberwałam, dokuczyli mi też. Wychowawca ?– ktoś zapyta- on był ostatnia osobą, która czymkolwiek wiedziała, co się dzieje w tej klasie.
Odwiedziłam Baśkę, parę razy zaniosłam jej lekcje, kiedy była chora. Zaskoczyło mnie wówczas, jak odnosi się do niej jej mama. Była bardzo oschła i miała pretensje prawie do Basi, że jest taka, a nie inna….
Po ukończeniu szkoły podstawowej nasze drogi się całkiem rozeszły, ona skończyła chyba jakąś szkołę zawodową. Potem wyszła za mąż. No właśnie. Wyszła za mąż, pewnie myślała, że odczaruje w ten sposób wszystkie swoje problemy. Pojawiły się dzieci. Z tego, co wiem, jej luby nigdy prawie nie trzeźwiał.
Jeden z synów zachorował, poważnie zachorował, był w piątej albo w szóstej klasie. Zaczęły się wizyty, specjaliści postawili diagnozę- białaczka. Gdzieś na jesieni, gdy miał już zostać uczniem gimnazjum- zmarł. Ojciec nawet nie przyszedł na pogrzeb- był zamroczony alkoholem. To był też chory człowiek…
A Basia musiała to wszystko udźwignąć, niewiele miała pomocy ze strony męża. Obcy ludzie więcej okazali jej serca i wsparcia.
I ilekroć pomyślę o Basi, trafia mnie. Jestem wściekła, że ludzki los jest tak głupi …

I wściekam się, ilekroć usłyszę bzdury typu- jutro będzie lepiej, każdy nosi szczęście w sobie, każdy ma, na co zasługuje, albo jutro będzie lepiej…. Ble, ble, ble.
Zastanawia mnie jednak wciąż to , dlaczego wobec niektórych osób los jest tak niesprawiedliwy, okrutny?

Prowincjonalne


Prowincjonalne

Ostatnia pełnia księżycowa natchnęła mnie do napisania czegoś o prowincji. Co nasz naturalny satelita ma wspólnego z prowincją? - pewnie niewiele, ale w odniesieniu da naszej planety przypomina bladego karła, odprysk, krążący ciągle w jedną stronę.
W wielu krajach stosuje się prowincję w odniesieniu do jednostki podziału terytorialnego, w starożytności oznaczała wszystkie terytoria znajdujące się poza Italią
Prowincja w odniesieniu do jakiekolwiek centrum ma się zawsze jak okruch wobec całości, resztka z wielkiego monolitu.
Pytanie tylko- co jest owym centrum, a co prowincją? Nasze stanowisko w tym względzie jest bardzo uuuuuuumowne. Ja piszę o prowincji w znaczeniu przenośnym- nazywanym swojsko zadupiem, zaściankiem albo swojsko nazywanym również wiochą. Prowincja może zagnieździć się i w samym środku wielkiego miasta, ma się tam dobrze, żyje całymi latami. Może w każdym z nas jest odrobina prowincjusza i światowca…
Nawet na forach internetowych, blogach, czytając pewne wpisy, ba , w zasadzie nie mogąc na nie nawet spojrzeć, dochodzę do wniosku, że górę bierze jednak prowincja… Niektórzy wielcy żyjący w centrach naszego kraju, Broń Boże świata, uważają, że to wielce niestosowne kontaktować z szarymi obywatelami. Bo przecież szaraczkowie z prowincji nie zrobili kariery, nie mają stanowisk, no i siedzą na jakimś zadupiu… Z kim tu gadać… MY śmietanka, my … w większości też z zadupia.
Serdecznie ich pozdrawiam

niedziela, 20 czerwca 2010

Anthony de Mello





Z książki A. de Mello " Modlitwa żaby II"

"Budda zdawał się być niewzruszony obelgami rzucanymi na niego przez gościa. Kiedy później uczniowie zapytali go o sekret jego pogody, powiedział:
- Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby ktoś postawił przed wami ofiarę, a wy nie podnieślibyście jej, lub gdyby ktoś wysłał wam list, którego byście nie otworzyli; jego treść nie miałaby na was wpływu, nieprawdaż? Róbcie tak za każdym razem.gdy was lżą, a nie stracicie swej pogody.


[i]Jedyny rodzaj godności, który jest prawdziwy, to ten, którego nie zdoła pomniejszyć brak szacunku innych. Nie pomniejszysz majestatu wodospadu Niagara, plując na niego.[/i]"

Anthony de Mello-(1933 1987)- hinduski jezuita, psychoterapeuta, mistyk, nazywany potocznie chrześcijaninem Wschodu- łączy w swych poglądach filozofię chrześcijańską z myślą Dalekiego Wschodu, taki ciekawy misz-masz.
zdjęcie- własne