Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


czwartek, 23 marca 2023

Wesel-nie. Potem. cd.


Ruszył bus, Maryla machała jeszcze przez okno córce i Alinie. Z ciężkim sercem żegnała się z Anką. Ich relacje poprawiły się, ale czuła, że   więzi między nimi nie zostaną nigdy już odbudowane. Nie chciała się w to  zagłębiać, nie zadawać sobie dodatkowego bólu. Coś schrzaniła, ale jeszcze są szanse na poprawę tego, co nieco udało jej się  wyprostować..  Na pewno uda nam się nadrobić stracone lata- pocieszała się. Słyszała rozmowy Anki z Aliną o pensjonacie. Anka przy Sokołowskiej była nie tą osoba, jaką matka znała do tej pory. Nie wtrącała się do ich rozmów o wspólnych planach inwestycji,  udawała, że nie nic o tym nie wie... One starały się być dyskretne.

Bus piął się raz w górę, to znów zjeżdżał w dół serpentynami. Przysnęła chwilę, nagle zajrzała do torebki, szukała telefonu, a ten był rozładowany. Dotrę do domu, zaraz podładuję, Ania prosiła, by jej dać znać, że dojechałam- pomyślała.  Znów usnęła. Widziała przed oczami rodzinny stary dom, a potem pensjonat Aliny i swoją matkę, która wyciągała do niej rękę, ale ona nie mogła jej schwycić. -Już, już- podawała , ale nagle dłoń opadała.

Męczące zjawy, potem znów-  jakieś wesele,   oni z Grześkiem tańczą przytuleni. Obudziła się, jej ręka była zaciśnięta na uchwycie fotela, aż rozbolały ją wszystkie palce. Ledwo nimi poruszała. Oprzytomniała patrząc za okno. Zaraz będzie na miejscu!   Jak szybko pędzi ten bus- dziwiła się.  Przespała prawie całą drogę. Minęło może pół godziny i wysiadła na przystanku. Szła do domu, mijając znajome osoby. Komuś skinęła głową, pod blokiem w cieniu wielkiego orzecha siedziały sąsiadki. Patrzyły na nią jakoś dziwnie. Ni to ze współczuciem, ni z dezaprobatą. Kiedyś by się zatrzymała, pogawędziła , ale teraz szybko przebiegła chodnikiem do swojej klatki, by je minąć.

Drzwi i  klucz, którego szukała nerwowo w torebce. Już, już. Weszła. Dopadła do łazienki, obmyła twarz zimną wodą, patrzyła na swoje rozmazane oblicze. Zmierzwione włosy. – Boże, jak ja wyglądam- Jak stara baba, którą facet zostawił dla młodszej, po prostu. A jak mogę wyglądać…Co ja będę sama tu robić? Anka pewnie nie wróci. Ja stara, chora, niepotrzebna. Po co te przysięgi, śluby, a potem wszystko jest nic nie warte, rozsypuje się  jak domek z kart. - Owszem, miałam zły humor po tym wyjeździe Anki, może za bardzo go atakowałam, ale żeby zaraz szukać pocieszenia u innej… Jeszcze na weselu bawił się ze mną, podziwiał mój strój…- tak, westchnęła- on to pewnie robił przez grzeczność… Grzeczny i  nagle dobry tatuś. Po jaką cholerę tam przyjechał, zepsuł mój pobyt, zepsuł Anki imieniny. Alina , Janek musieli jeszcze tego wysłuchiwać…

Powoli zmyła resztki makijażu , ściągnęła włosy w kok. Bolało ją ramię. To samo, co zwykle. Rozejrzała się po półkach-nie  było pędzla do golenia, maszynki, ulubionej wody i balsamu Grześka. Wisiał tylko szlafrok. W pokoju , gdzie mieli wspólną garderobę, drzwi szafy  były otwarte, nie było na wieszakach koszul, z pólek zniknęło sporo rzeczy. Rzucała tymi wieszakami po podłodze. Jeden pękł.

Zebrała wszystkie pozostałe rzeczy męża z garderoby i wpakowała do worka plastikowego, postawiła pod drzwiami, podobnie zrobiła z resztą kosmetyków, miała nawet ochotę wyrzucić je do kosza. Tam właściwie było ich miejsce. Papierami i zdjęciami nie miała ochoty się zajmować tego wieczoru.

Jeszcze podczas podróży tliła się w niej jakaś dziwna nadzieja, że on wróci, że zastanie go w domu, że będzie przepraszał... Gdzieś tam w sercu na dnie żarzyła się  irracjonalnie mrzonka. Teraz już nie miała żadnych złudzeń.

W lodówce pustki, zaparzyła sobie herbatę , miała jeszcze jakieś kanapki z podróży, nic w zasadzie nie jadła. Nie miała ochoty teraz wychodzić. – No może jutro , jak…- No- jak co?- pytała samą siebie- Jak? Usuniesz ludzi z ulicy,  wypędzisz sąsiadów?  Mają sobie pójść, zniknąć? A co oni mi są winni? Baby sobie pogadają i tyle. Ja mam problem, to moje życie. Ja muszę się z tym uporać, a ludzie- też mają swoje sprawy,  ja w nie się nie wtykam. – To on powinien się wstydzić , nie ja. Uciekł jak tchórz, nawet nie zostawił kartki, paru słów,  nawet na to nie było go stać- rozmyślała.   Na ścianie wisiało ich zdjęcie sprzed paru lat. Oprawił je , tak mu się wtedy podobało. Chyba Krzyś ich fotografował.  Stali przytuleni, w tle kwitnący bez. Uśmiechnięci, rozbawieni. Podeszła do tego idyllicznego obrazka, zdjęła go. Wyjęła zdjęcie z ramy. Rama ładna- przyda się- pomyślała. Zdjęcie podarła na stertę drobnych kawałków. – Nic, nie ma nic…NIC!- łzy znów napłynęły. Wyła jak dzikie zwierzę wciskając się w rozrzucone części garderoby- te, których zapomniała wrzucić do worka. Robiły za tłumik jej uczuć. Ciężko wstała, znalazła torebkę,  podłączyła telefon do ładowarki. Zaraz napisała krótkiego sms-a do Anki. Padła na fotel, patrzyła w telewizor, leciał jakiś głupi serial. Zza okna słychać było odgłosy wieczoru. Usnęła zmęczona podróżą, wrażeniami, łzy zaschły pod powiekami. Spała twardo, nie dobudził jej nawet dźwięk telefonu.


zdj. pinterest

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz