Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


wtorek, 15 września 2020

Wizyta



Chodził bez celu po podwórku. Żniwa skończone, ceny marne. Za świniaka podobnie. Da chyba sobie spokój z hodowlą. Zresztą jeszcze tylko parę lat i emerytura. Stara tylko musi dłużej poczekać.
Przejął gospodarstwo po rodzicach. W szkole nie za bardzo mu szło, ojciec był wiecznie na niego wściekły. Zły humor mu mijał, gdy zabierał Staśka w pole, tam miał go na oku, poza tym chłopak sobie nieźle radził, wcale nie gorzej od najstarszego, już gospodarza pełna gębą- Kazika. Ze Staśka profesora nie będzie, ale może do czego innego go przysposobię- myślał.
A kłopotów  z nim było. Jakieś ręce miał lepkie, znosił do domu skradzione rzeczy. Ile wstydu musieli się najeść, gdy trzeba było potem to oddawać, przepraszać za tego bałwana.  Najbardziej zdenerwował się jeden nauczyciel, chciał na milicję iść, ale jakoś go udobruchali. Byli majętni, hodowla  największa w okolicy,  na nic im nie brakowało. Taki wstyd.
Potem gruchnęła jeszcze gorsza rzecz, ale starego łzy dławiły, jak sobie o tym pomyślał. Bał się nawet powiedzieć o tym głośno.  Wziął  Staśka do piwnicy, zdjął rzemień i bił , gdzie popadło. Matka chciała pogotowie wzywać, widząc twarz syna , koszulę pokrwawioną. Ojciec ciężko dyszał-jeszcze za mało, a ty lepiej idź do garów, bo i tobie się dostanie. Jezu, za jakie grzechy- mężczyzna płakał jak dziecko.
Stasiek jęczał: Przepraszam, przepraszam. Ja już nie będę.. Tatusiu..
- Zamknij się, cholero jedna. Ożenić cię trzeba, bo w końcu w łeb sobie strzelę.
Panna się znalazła, oni przecież  byli bogatymi gospodarzami. To nic, że Stasiek uchodził za lekko pomylonego. Swatowie aż piszczeli z radości, że takie coś im się nadarzyło.  Ślub , wesele z wielką pompą. Rodzice witali młodych chlebem i solą. Orkiestra grała, sala pełna ludzi.
I gospodarzyli, ojciec i matka pomagali, dopóki mogli. Przyszła choroba i starość, odeszli  jedno po drugim.   Grób mieli jak się patrzy. Ich przecież w końcu stać na to.  Teraz Stasiek został. Reszta już obdzielona, spłacona, ojciec o to zadbał. Siostra poszła do miasta, jedna zmarła mlodo, Kazik mieszkał w sąsiedniej wsi. Nie widywali się często. Czasem w święta. Na weselach, pogrzebach.  Nikt z rodzeństwa nie chciał ze Staśkiem wchodzić w jakieś zażyłości. Od dzieciństwa uchodził za dziwaka. Po prostu wstydzili się go. Już do tego  przywykł.
Wszedł do kuchni, siadł ciężko przy stole. Przyszła żona, siedziała wiecznie gdzieś na tyłach domu. Nikt jej nie odwiedzał, nie miała tu  koleżanek, czasem jakaś sąsiadka przyszła za jakąś sprawą albo sołtys. Jej rodzice też prawie wcale ich nie odwiedzali.  Pozbyli się mnie jak krzywego stołka- myślała ze smutkiem. Lata mijały, ona z nikim tu się nie zaprzyjaźniła, omijali ich wszyscy. Próbowała kogoś zagadnąć,  zaprosić, ale kończyło się na krótkich pogawędkach w sklepie. Potem na nic nie miała czasu.  Ostatnio oglądała codziennie seriale i inne głupoty.  Zerwała się, jak usłyszała kroki Staśka. Zaczęła krzątać się ,brzęczały talerze, łyżki.
Postawiła przed nim talerz zupy. Nie rozmawiali , podawała mu wszystko. Zapytała tylko, czy chce herbaty. Pokręcił przecząco głową. Nalał sobie kompotu. Odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni.
Nagle obok domu zatrzymał się samochód. Stasiek przełknął ostatni kęs chleba i wybiegł zobaczyć, kto się u nich pojawił. Po rejestracji widać było, że to z innego województwa.
Kto to  może być – zastanawiał się  Stasiek. Podszedł do bramy, uchylił furtkę. Zobaczył kobietę w średnim wieku, dość elegancką, wlepił w nią oczy, ale zaraz przypomniał mu się rzemień ojca.
-Dzień dobry!- zawołała przyjezdna- Czy może mi pan pomóc?
- Proszę, niech pani wejdzie , nie będziemy tak przez płot gadać-  zaprosił gościa.
- Co się stało? Coś z samochodem?- pytał Stasiek już mocno podekscytowany.
Ona zaczęła jakoś plątać się w odpowiedzi. Jakby i jej nagle zabrakło odwagi.  Zastanawiała się,  jak przed wygłoszeniem przemówienia.
Nagle wesoło zaszczebiotała- Ależ jestem spragniona, może wody ze studni poproszę.
Stasiek poleciał po kubek do kuchni . Patrzyła za nim, jej spojrzenie było chmurne, przylepiony uśmiech znikł. Wciąż nad czymś intensywnie myślała.
Przybiegł z kubkiem kompotu.
-Nasze jabłka, kompocik dobry, lepszy od tej zimnej wody. U nas już wodociąg, studnia jest, ale rzadko kto korzysta.
- Hm- kobieta mruknęła cos pod nosem. Oglądała podwórko. Podeszła do szopy. Dotykała jej desek jakby były z jakiegoś marmuru. – Coś mi przypominają… O i rower jest. Stał oparty obok. Rower z ramą i  bagażnikiem z tyłu. Aż się wzdrygnęła.
- Deski jak deski, o to jedna taka- Stasiek zaczął się niecierpliwie wiercić na ławce pod domem.
Nieopodal stały wbite w ziemię grabie, to przykuło jej uwagę.
- Sam pan mieszka w tak dużym domu?- zapytała.
- A, skąd- żachnął się.
Stasiek próbował przyjrzeć się jej twarzy, ale ona stała do niego półprofilem, oczy zasłaniała opadającą grzywką.  
- No, to w czym mam pomóc ?- zaczynał się niecierpliwić. Cel tej wizyty zaczynał być tajemniczy i ta kobieta zaczęła go drażnić.
- Chodzi o bzdurę,  powietrze schodzi mi z tylnego koła chyba, jakby był pan tak dobry i podpompował, a ja już jakoś dojadę do najbliższego serwisu, może koło trzeba zmienić.
- Proszę wjechać na podwórko- Stasiek  zarządził.
Otworzył bramę, kobieta wjechała z impetem za bramę, mało brakowało, a  straciłby nogę. W porę odskoczył.
- Ach przepraszam, taki ze mnie kierowca. Proszę wybaczyć – znów promiennie się uśmiechnęła.
- Pójdę po narzędzia- oznajmił .
 Wrócił. Ona stała oparta o maskę samochodu, na oczach miała ciemne okulary .Wyglądała jak jakaś gwiazda filmowa.  Pochylił się nad kołem , potem nad drugim tylnym.
Nagle poczuł przy uchu coś zimnego.  To był pistolet.
- Nie ruszaj się, ani drgnij, zboku!- mówiła cedząc  cicho każde słowo. Ręce na szyję i żadnego ruchu.  Zaraz siądziesz ze mną do samochodu i przejedziemy się pod las, wiesz gdzie, dobrze wiesz.
Oblał go zimny pot, już wiedział, kto to jest.  Basia, ta mała Basia. Teraz już dorosłą, nie poznałby jej. Skuła mu ręce, dobrze się przygotowała.
-Siadaj byku , tu obok. Nic mnie nie obchodzi, co będzie potem… Strzelę ci  w ten zakuty zboczony łeb. Myślisz, że nie wiem,  że nie tylko mnie zgwałciłeś. Starzy mieli kasę i ratowali ci tyłek. Ale jakbyś trafił do pierdla, to by ci go przetrzepali. Dla takich jak ty nie ma litości !  Moi mądrzy rodzice też uwierzyli w bajkę o kradzieży. A ty wywiozłeś  mnie na ramie roweru pod ten las. I sobie używałeś. Zaraz tam cię wywiozę w to pustkowie ,  zdejmiesz sam całe ubranie i zostaniesz na tym ściernisku z goła dupą.
- Nie, proszę ! – Stasiek krzyczał już w samochodzie.
 - Zamknij się ! Nigdy nie zrozumiesz, jak mnie skrzywdziłeś, nigdy, bo jesteś za  głupi . Ja miałam  przez ciebie zmarnowane życie, zanim do siebie doszłam.  Ty potworze- nagle zaczęła płakać. Ale zaraz opamiętała się.  Włączyła silnik. Cały czas trzymała przy jego nodze lufę pistoletu. Jego oblewał zimny pot, myślał intensywnie, jak się wyswobodzić.
- Nie wierć się, bo wylądujesz w bagażniku.
Na odgłos warkotu samochodu z domu wybiegła kobieta. Pchała przed sobą wózek.
- Patrz, Andrzejku, jaki ładny samochodzik- zagadywała do  chłopca.
Dziecko było spore, za spore na wózek. Stasiek spuścił głowę. Chłopak miał może około 15 lat, pogięte sparaliżowane ciało, jego oczy były przymknięte, wydawał z  siebie jakieś nieartykułowane dźwięki.  Z ust leciała mu strużka śliny.
- O, cholera- zaklęła Baśka. –Wysiadaj , dyskretnie odpięła mu kajdanki, schowała pistolet.
- To był bałwanie tylko straszak. Nie wywiozę cię  pod ten las. Zawdzięczasz to temu biednemu  dziecku.-Widzisz kara przychodzi, jak nie w takiej , to w innej formie. Dzieci ci się podobały, to masz, masz za swoje. 
-Wysiadaj!- wypchnęła go z samochodu. A spróbuj puścić parę z gęby, to pójdę na policję i zgłoszę, że mnie napastowałeś. Na pewno uwierzą, jeszcze tu!- zaśmiała się.  Pomachała do dziecka, skinęła głową kobiecie i ruszyła. Otworzyła okno , wiał ciepły wiatr. Jakby coś  z niej zeszło, jakby ktoś zdjął jej z serca ciążący kamień.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz