Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


sobota, 27 listopada 2021

Przed zachodem słońca

Mijał piękny dzień. Niebo było niemal bezchmurne. Słońce powoli chowało się za koroną drzew. Cykały świerszcze, słychać było jeszcze świergot ptaków, z oddali dochodziły odgłosy ciężkiej maszyny. Ktoś jeszcze pracował w polu. Pora żniw, pora zbiorów też powoli zbliżała się do kresu. Obok szosą z rzadka przemknęło jakieś auto. John palił papierosa, Dorothy nuciła ulubiony szlagier. Ucięli pogawędkę jak zwykle, przekomarzając się o to i owo.  Na trawniku przed domem opiekunka bawiła się jeszcze z Mary. Mała przebierała ulubioną lalkę, robiła jej fryzury wciąż inne.

- Niedługo wyrwiesz jej wszystkie loki!- ostrzegała matka śmiejąc się z poczynań córki. - Alice, nie ma rosy ? Może już robi się chłodno?- dopytywała niani.

- Nie przesadzaj- John ostudził jej nadopiekuńczość. Jest jeszcze ciepło, poza tym nie biega, bawi się spokojnie. Alice nie robi z nią rund po trawniku.

- Ja wolę dmuchać na zimne- wydęła wargi Dorothy.- Zresztą zaraz słońce zajdzie. Trzeba będzie się zbierać, trzeba zjeść kolację.

- A , wiesz kogo dziś widziałem?

- No, kogo?- pytała Dorothy.

- Meggy

- Jaką Meggy?- zapytała udając, że nie pamięta, o kim mówi John.

- Oj, ty chyba masz coś z pamięcią- żachnął się mąż.- Meggy Tylor, tę, z którą pracowałaś w jednym hotelu. Byłyście chyba dość zaprzyjaźnione.

Dorothy kiwnęła głową, jej oczy stały się nieruchome- wpatrywała się w dal, niby na córkę, niby gdzieś  daleko ponad chmury, które powoli zasnuwały zachodnią stronę nieba.

- Alice! Wracaj z małą już do domu, zaraz przyjdziemy na kolację- krzyknęła do kobiety. Ta posłusznie zabrała Mary, dziewczynka początkowo buntowała się, ale ustąpiła, posłuchała niani i podreptały razem w kierunku kuchni.

- Nie słyszysz o czym mówię- John zdzwiony patrzył na Dorothy- Nie interesuje cię Meggy i to , co chcę ci powiedzieć.

- No, słucham- starała się go udobruchać, ale czuła swoje napięcie. Ręce miała mokre od potu.- Jakoś gorąco- otarła czoło.

- Przed chwilą mówiłaś, że się ochładza. Oj, ty marudero.- Ja tej Meggy w pierwszej chwili nie poznałem- wrócił do rozpoczętego wątku. – Szła taka wyfiokowana z jakimś przystojnym mężczyzną. Pamiętam ją z biura w waszym hotelu. Taka szara myszka. Bardzo nieśmiała była. Ona nawet podobała mi się, wiesz? Przychodziłyście razem do baru na lunch, tam cię poznałem- uśmiechnął się promiennie.

- Co ty nie powiesz?- żachnęła się żona.

- Meggy zatrzymała się, poznała mnie. Przyjechała z Nowego Jorku. -Ona wyjechała przed naszym ślubem chyba- zastanawiał się John.

- Tak, wyjechała. Nawet nie powiedziała mi nic o swoich planach.  Zaprosiłam ją na ślub, ale nie przyszła. Wysłałam zaproszenie na ten adres,  który miałam. Zadzwoniłam do jej matki, ta powiedziała, że córka wyjechała. Pomstowała na nią. Potem słyszałam, że Meggy trafiła do jakiegoś dobrego hotelu, jest z kimś bardzo bogatym.

- Przedstawiła mi tego eleganta jako swego męża. Też chyba  z branży hotelarskiej. Niezbyt rozmowny. Ja z Meggy chwilę pogawędziłem, a ten jej, zdaje się Paul, wsiadł do samochodu. Ale jaka maszyna- entuzjazmował się John.

- Coś ci jeszcze mówiła o sobie? Mają dzieci?

-  Nie pytałem o dzieci, ona nic nie mówiła. Wiesz, takie gadanie o wszystkim i niczym. Pytała o ciebie. Kazała cię pozdrowić. Potem przyszła jej matka, była w piekarni. Wsiedli wszyscy i pomknęli.

- Mama już nie jest na nią obrażona? - z ironią odrzekła Dorothy. – Może ten wielki hotel to ich własność, zatem mamusia jest zadowolona, wybaczyła nawet ucieczkę wyrodnej córki.

- Oj, coś taka naburmuszona. Wyjechała. Jakoś sobie życie ułożyła. A tobie czegoś brak? Ja awansowałem, mamy piękną córkę, dom. Nie musisz pracować. I wiesz dobrze, że bardzo cię kocham- przytulił jej głowę do swego ramienia. Czuła , jak mocno bije mu serce. Meggy, ten  Fox, hotel – kiedy to było… Niech odfrunie jak zły sen.

- Chodźmy, kolacja pewnie czeka- John złapał ją za rękę i powędrowali do jadalni. Słońce już zostawiło tylko ślady swej bytności. Niebo zrobiło się purpurowe jakby miało zapłonąć nad bałwanami granatowych obłoków.

 



obraz- E. Hopper( oficjalna strona artysty)- Sunlight in Brownstone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz