Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


poniedziałek, 30 stycznia 2023

Weselnie. Potem. cd


Maryla poczuła nagły skurcz , starała się opanować. Słyszała kroki , rozmowę Anki z tym mężczyzną. Sokołowska nie patrzyła na gościa, nie chciała Maryli  wpędzać w zakłopotanie. Czuła się niezręcznie, bo Anka trochę opowiedziała o swojej relacji z matką. Nie chciała obcej kobiety oceniać, Boże uchowaj…Ja, która wiem najmniej o wychowywaniu dzieci, nie powinnam bawić się w eksperta- myślała.   Pomagała kiedyś sąsiadkom, potem siostrze, bywali ludzie z dziećmi, wynajmowali pokoje. Ale nie dane jej było mierzyć się z rolą matki, latać do lekarza , gdy ospa lub inne świnki… Ale nie mogła cieszyć się z zaplatania włosów swej królewny, nie oglądała świadectw, nie prowadziła za rękę do przedszkola… Postawiła gwałtownie kubek na szafce, by odpędzić natarczywe myśli.

Maryla z opuszczoną głową nadal jak skamieniała siedziała nad filiżanką kawy. Nawet nie usłyszała, gdy Alina oznajmiła jej, że wychodzi.

Sokołowska wpadła w drzwiach na Ankę, ta widząc dziwnie zmienioną twarz gospodyni, poczuła, że dzieje się coś dziwnego. Alina tylko skinęła jej głową wskazując ręką  kuchnię.

Anka stanęła w drzwiach jak wryta.

- Mamo!- wydusiła z siebie.

Nawet nie pytała – skąd, jak i dlaczego… Tym bardziej że Maryla siedziała nic nie mówiąc. Po chwili wstała.

- Mam odejść? – Nie chcesz mnie tu? – Przepraszam, że bez uprzedzenia tu wparowałam, zaraz sobie pójdę- mówiła chaotycznie.

Anka słuchała tego oszołomiona. Maryla rozglądała się, gdzie jest jej torba.

Nagle skowyt wydarł jej się z piersi, siadła ciężko na środku kuchni. Próbowała wstać przytrzymując się blatu szafki.

- Mamo, proszę, nie – Anka pomogła podnieść się matce.

- Nic sobie nie połamałaś? – Nic ci nie jest?

Nagle Maryla przytuliła córkę, całowała jej twarz, włosy, ręce, głaskała po policzkach.

Anka nieprzywykła do takich czułości, miała wrażenie, że uczestniczy w dziwnym rytuale, ale po chwili i jej łzy napłynęły do oczu. To były łzy radości i łzy frustracji, łzy z zabliźnionych i świeżych ran też.

- Czy trzeba uciekać na drugi kraniec Polski, by po latach poczuć się kochaną przez własną matkę?- zapytała już z dozą uszczypliwości.

Wiele słów cisnęło się na usta.

Maryla nie chciała jednak teraz rozdrapywać ran, tyle jej wyjaśniła w liście. Nie chciała już tłumaczyć się.

- Wiesz, że popełniłam błąd, niewybaczalny. Ale może mi wybaczysz, choć w części. Może uda nam się odbudować jakieś normalne relacje.

- Mamo, mamo…Ot, tak, pstryk, już wszystko się odwróci, zawsze – u ciebie –łatwo i prosto- pstryk..

- No, to co mam zrobić, abyś mi wybaczyła?

- Ja ci już wybaczyłam, ale pewnych rzeczy nie da się cofnąć, wymazać, zapomnieć…

- Wiem, ale może coś odbudować na tych ruinach?, Aniu…

- Na pewno.

Stanęły obok siebie, Anka objęła ramieniem kruchą i jakby skurczoną matkę. Widziała w jej oczach ogromny smutek.

- Zostaniesz tu na jakiś czas? – Będziemy mieć czas na rozmowy i wyjaśnienia. Pogadam z Aliną. Na pewno się zgodzi, żebyś spała w moim pokoju.

- To jakaś dobra kobieta- Maryla wzruszona słuchała każdego słowa córki jakby ta była jakąś królową.

- Służy ci, Aniu pobyt tu. Wreszcie się uśmiechasz. I widzę cię w sukience.

- Mamo, proszę, nie zaczynaj jak ojciec- Anka westchnęła.

- OK, mówię  po prostu szczerze, bez tamtych opowieści o laleczkach.

- Dobra, chodźmy do Aliny, pogadamy i z Janem. Musimy coś zorganizować w sprawie twego noclegu.

- Chodźmy- Maryla wyszła na duże podwórko, pełne słońca, które cudownie oświetlało dalekie

 wzgórza, szumiały sosny. Boże, jak tu pięknie…

zdj. pinteres

wtorek, 24 stycznia 2023

Letnie


Letnia kawa nie smakuje

aromat gdzieś gaśnie, ulatuje

Kawa - nie kawa..

Letni rosół jak nie rosół

Już lepiej niech przejdzie

W galaretę

byle się nie trzęsła

Letnie, letnie...

Letnia woda, letnie żelazko, letnie ręce i czoło…

Czasem całe życie takie letnie


Takie prawie, nie całkiem

Mało żaru , mało haju

Dotykania nieba

I chruśniaków malinowych

Nawet jesień

płomiennie barwi liście

i korale jarzębiny

Tylko letnie wieczory bywają gorące.


zdj. pinterest







Weselnie. Potem. cd.

 eselnie. Potem. cd.

Na podwórku tuż przy ścianie szopy urzędował Dzikus, już zwiózł Alinie drewno, układał je wedle jakiejś swojej zasady, ważne było nasłonecznienie, ale też nie mogło być za mocne, ważny i przewiew, a także brak wilgoci. Drewno miało zadaszenie. Mężczyzna powoli i cierpliwie układał pocięte klocki. Niektóre jeszcze przycinał, zbierał się stos kory, gałęzi- potem też przydatnych. Lądowały w koszach lub pudełkach, zimą jak znalazł na rozpałkę. Alina zamówiła też już węgiel. Nie miała jeszcze pieca na gaz, to zdecydowanie był za duży wydatek.
- Alina, ja całą zimę tylko drewnem opalam swoją kozę. A i moja klita nieduża, co mi tam więcej trzeba.
- Janek, weźmiesz sobie węgla , jak zawsze ode mnie- zapewniała Alina.- W największe mrozy samym drzewem nie opalisz tej swoje klity.
I tak było od lat. Dzikus, czyli Janek- za pomoc przy drewnie, brał nieraz od Aliny węgiel, choć się mitygował, że nie, że tamto i owo, ale w końcu ustępował, kiedy mrozy trzaskające były.
Pomagali sobie nawzajem. Nigdy nie czuli wobec siebie porywów namiętności. Każde przeszło swoje. Byli jak kumple. Jan unikał rozmowy o rodzinie. Alina wiedziała o żonie, ale czy żyła , co się z nią teraz działo- nie było mowy o tym. Nieraz korciło ją, by zapytać, ale po jednej próbie, Janek się wkurzył, zabrał się i poszedł , nie było go z tydzień. Przyszedł, jakby nigdy nic. Gawędzili o tym i owym, pomijając niewygodny temat. Nie miał długo stałej pracy, a to przy drwalach był, potem wysiadał mu kręgosłup, więc imał się dowózki węgla, węgla drzewnego też, bo wypalali tu.
Alina kiedyś tam przejrzała jego dokumenty, podzwoniła tu i ówdzie. Jak się okazało miał wymagane przepracowane lata. Dostał emeryturę, cieszył się jak dziecko. Krezusem nie był. Dużo na piwsko szło. Dorabiał do emerytury. I jakoś tam z dnia na dzień się żyło.
- Janek, zostaw to, chodź zjesz coś!- wołała Alina. -Umyj ręce i chodź do kuchni. – Nie zginie ci to drzewo.
Zajęci obiadem, nie usłyszeli, że ktoś dobija się do drzwi. Anka poszła gdzieś na te swoje wędrówki. To nie ona...
- Kto tam?- wreszcie Alina się zorientowała, że w sieni stoi jakaś kobieta z torbą. Karuś się zerwał, ale nawet nie zaszczekał.
- Słucham, w czym mogę pomóc?- zapytała Sokołowska sądząc , że to jakaś szukająca pokoju turystka.
- Przepraszam, ja nie wiem, czy dobrze trafiłam. Ale mam podany adres tu do pani, ponoć wynajmuje pani pokój Ani, Annie Poleskiej.- Przepraszam, nie przedstawiłam się – Maryla Poleska , mama Ani- podała rękę Maryli.
Janek wychylił się zza stołu, zaintrygowany rozmową.
- Proszę niech pani wejdzie, Ania powinna zaraz tu być. – Sokołowska była z lekka zdenerwowana. Jednak szybko wrócił uśmiech. Zaproponowała Maryli, by mogła skorzystać z łazienki, odświeżyć się po podróży. Dała jej ręcznik. Pokazała pokój Anki.
- Nie, ja nie będę pani robić kłopotu, po prostu po podróży człowiek jest z lekka zmęczony. Maryla ledwo stała na nogach, marzyła, by zdjąć buty.
Zimna woda popłynęła z kranu, o jak dobrze! Zaczesała do tyłu włosy. Chętnie weszłaby cała pod ten zimny prysznic. Ale wysunęła się szybko, lekkie orzeźwienie pomogło. Zmieniła bluzkę. Torba została na korytarzu, nie weszła do pokoju córki.
Szła powoli w kierunku kuchni, stamtąd dochodziły odgłosy rozmowy. Weszła kłaniając się mężczyźnie, który szybko opuścił pomieszczenie.
- Idę do swoich zajęć. – miło mi było- zwrócił się do Maryli.
Poleska przysiadła na krześle przy wejściu jakby bojąc się narzucać się swoją osobą. – Boże , co ja tutaj robię- myślała.
Sokołowska zaprosiła ją do stołu. Chłodnik z botwinki był przepyszny.
Dwie kobiety siedziały naprzeciw siebie. Początkowo cisza była nieznośna. Alina czuła, że wizyta jest czymś trudnym dla matki Ani. Poleska w końcu zaczęła opowiadać o podróży, o pięknych okolicach. Nie pytała słowem o córkę, a Sokołowska też nie podejmowała tego tematu. Wiedziała, że powrót Anki jest jakimś ważnym wyznacznikiem i celem podróży Poleskiej…
Sokołowska powiedziała tylko- Niech się pani nie denerwuje. – Dogadacie się, ja wiem o problemach Ani. - uprzedziła pytanie Maryli i jej zaskoczenie – Ale to wasze sprawy, wy tu w spokoju na pewno odnajdziecie się na nowo…
Maryla ukryła twarz w dłoniach. Znów te łzy.
Sokołowska postawiła wodę , szukała ładnej filiżanki. Celowo tworzyła nastrój spokoju i lekkiego luzu.
- Kawy czy herbaty się napijemy? Pani Marylo, hm?
- Poproszę kawę- Poleska wydusiła z siebie. Po chwili zajadała się plackiem z owocami.
Skrzypnęła furtka, słychać było stukot butów na ścieżce. Jeszcze Dzikus coś piłował.
Już weszła, już …

zdj. pinterest

sobota, 14 stycznia 2023

Weselnie. Potem.cd.

       Maryla szła przed siebie jak automat. Stanęła przed domem. Już miała wejść do mieszkania, klatka schodowa ziała ciemnością i chłodem. Słońce niebawem miało zajść. Te długie letnie wieczory, a w zasadzie przedłużone popołudnia. Jeszcze teraz, gdy to słońce jakby zataczało szeroki krąg, zabierając dla siebie pół nieba. Pójdę do sąsiadki- postanowiła Maryla- Muszę coś zmienić , odreagować to, na spokojnie przetrawić . Może się mylę, może te pogawędki Grześka i Kempińskiej nic nie znaczą, po prostu dobrosąsiedzkie pogawędki i pomoc. Przez tyle lat nigdy mnie nie zdradził, nie zostawiał dla innej , zawsze obok mnie…

Po chwili przypomniała sobie, że ma klucze do mieszkania Krzysia i Ilony. A ich nie ma! Są nad morzem, sprawdziła, czy ma przy sobie pieniądze. Poszła na postój busów. Wsiadła w pierwszy i odjechała. Nie zastanawiała się , czy Grzegorz wróci i kiedy, czy będzie chciał się tłumaczyć. Nie miała siły na spotkanie się z mężem tego wieczoru.
Wyciszyła telefon, Grzesiek wciąż dzwonił. Dotarła wreszcie na osiedle młodych. Wpisała kod wejścia, otworzyła drzwi. Już mogła bezkarnie wyć, szukała w barku wina. Otworzyła drzwi na taras. Piła ogromną lampkę wina. W końcu odebrała telefon od męża. Słuchała jego zapewnień, puszczała mimo uszu jego deklaracje o wierności i miłości. Zbyt uraził jej dumę. Była bardzo uczulona na tym punkcie. Nienawidziła , gdy ktoś ją kłamał lub próbował kłamać.
- Tak, owszem, owszem, wiem, idź spać. Ja jutro może się pojawię, muszę wziąć parę rzeczy. Też mam ważny wyjazd. A teraz jestem w domu naszego syna, podlewam mu kwiatki i siebie podlewam. Odpoczywaj i nie dzwoń już. Usnęła na tarasie, przykryła się pledem.
Rano sprawdziła jeszcze wszelkie zamki, kody, zabezpieczenia w mieszkaniu syna. W południe była w swoim grajdole. Grzesiek dopadł do drzwi, staranowała go, coś tam odburkiwała. Szukała walizki. A w zasadzie po co mi walizka- myślała gorączkowo. Przeszukała szafkę, znalazła adres pensjonatu Anki. Złożyła kartkę w portfelu jak ważny talizman.
- Zawieź mnie na dworzec- rzuciła Grześkowi.
Wsiedli, jechali na dworzec kolejowy. On o nic nie pytał.
Na peronie stał jak na zawołanie pociąg w kierunku Rzeszowa.
Mąż pomógł jej załatwić szybko bilet u konduktora, wziął jej pierwszą klasę. Wniósł niedużą bagażową torbę.
W końcu przytuliła się do niego. Trwało to chwilkę, pogładził jej włosy jak na pierwszej randce.
- Idź, ja jadę do Anki. Znajdę ją , mam adres. Dotrę tam na pewno.
- Pozdrów ją, ucałuj ode mnie- poprosił. Nie wracał do tego, co zaszło poprzedniego dnia. Czuł, że nie czas i miejsce na rozmowy o tym.
- Idź , pociąg zaraz ruszy, idź- Maryla rozklejała się. Dobrze, że w przedziale była chyba tylko jedna osoba.
Machał już stojąc na peronie. Patrzyła na niego smutna. Uchyliła jeszcze okno, zanim ruszył pociąg.
- Zrób coś z tymi ogórkami…
- Dobrze, nie martw się. Ogarnę wszystko. – Zadzwoń, gdy dojedziesz- poprosił- Czuł , że coś ściska mu gardło. – Uważaj na siebie! - Zadzwoń!
- Zadzwonię- Maryla rzuciła szybko krótką obietnicę i zamknęła okno.
Pociąg ruszył, stukot kół, stukot serca...
Stał i patrzył za oddalającym się ostatnim wagonem. Coś oddalało się od niego i jednocześnie czuł, że dociera do niego jakaś niemiła prawda, ale była prawdą. Wreszcie! Zmierzenie się z tym musiało kiedyś nastąpić. Zazwyczaj dzieje się to w dziwnej i nieprzewidzianej chwili.


zdj. pinterest

niedziela, 8 stycznia 2023

Weselnie. Potem.cd

 Po kolejnej wędrówce, lekkiej kolacji , pogawędce z panią Aliną Anka zaszyła się w swoim pokoju. Był tu zawsze miły chłód, okna zacieniał dach tarasu- niby tarasu…Poza tym zasłaniała okna przed samym zachodem , bo potem owady się pchały. Chociaż tu nie były tak uciążliwe jak w jej rodzinnych stronach . Znów wyjęła list z koperty. Zaplamiony sokiem w rogu papier chwilami ciążył jej jak kamień, a innym razem spływało na nią błogie ukojenie, gdy czytała niektóre ze słów. Po policzku popłynęła już niejedna łza.

"…Aniu! Jak trudno zacząć mi ten list. Nie chcesz odbierać ode mnie telefonów, zamknęłaś się na mnie , na tatę. Jedynie z Krzysiem utrzymujesz kontakt. Bardzo Ci dziękujemy za kartki. Przepiękne miejsca.
Byłam w pierwszej chwili zrozpaczona, a nawet wściekła na Ciebie, szczególnie , jak Grzesiek dowiedział się, że jesteś cała i zdrowa. Nie rozumiałam Twojej decyzji. Kłóciliśmy się z ojcem, kto zawinił. Ja zarzucałam mu swoje, on zaś mnie obciążał o to lub owo. Najpierw myślałam- OK, chciała odpocząć, niech odpoczywa, potrzebuje tego. Jednak bolało coraz bardziej poczucie, że nie chcesz z nami kontaktu. I najpierw tan głupi wstyd, bo co inni na to powiedzą, ale teraz zbytnio się nie przejmuję , co ludzie będą ględzić, ciotki, mama Ilony. Pogadają, pogadają, bo tak lubią. Któregoś popołudnia wzięłam stary album ze zdjęciami, przesiedziałam nad nim do nocy. To były fotografie pomieszane, z różnych lat, przy okazji uporządkowałam je. Na tych z najwcześniejszych - jesteś pogodnym dzieckiem. Jesteś w wózeczku , u taty na rękach, ja Cię tulę. Przecież znasz te fotografie…Ale potem- z latami- coraz bardziej smutna i wciąż gdzieś z boku. Tylko kiedy jesteś z Krzyśkiem- buzia ci się śmieje. Obok mnie stoisz – zawsze skrzywiona, jakbyś miała ochotę za chwilę się rozpłakać. Pamiętam, jak zmuszałam cię do założenia tej przymałej już krakowskiej spódniczki. Prosiłaś , że nie chcesz, a ja byłam głucha na Twoje prośby. Wiecznie z ojcem gderaliśmy nad tymi sukienkami, szyłam Ci na miarę. A Grzesiek też jest nie bez winy- on wiecznie , nie tylko Tobie zawracał głowę z tym wyglądem. Sam – amant od siedmiu boleści… Na wszelkie wyjścia musiałam wyglądać , by on się czuł dumny. Zapożyczałam się, potem on lepiej zaczął zarabiać. Wtedy, gdy został zastępcą naczelnego w swoim wydziale. I te nasze wyjścia . Owszem, było miło, czasem nawet bardzo. A czasem- nie ma sensu wspominać. Wreszcie skończył urzędowanie na stołku i dobrze, ja nie musiałam oglądać Go często gęsto na lekkim rauszu, bo… kolejna ważna konferencja. Tak, wtedy Wam tłumaczyłam, że tatuś jest zmęczony, bo wrócił z konferencji. Nie było komórek jak teraz. Noc, ja z Tobą maleńką, potem Krzyś, a on przepadał gdzieś. I czekaj…To były trudne lata, puste półki w sklepach, ale my nie mogliśmy narzekać, potem przyszły zmiany, wszystko było w zasięgu ręki. I Ty wtedy mocniej tupnęłaś nogą i zaczęłaś ubierać się w swoje długie swetry, te wielkie buty…I coraz mniej ze sobą rozmawiałyśmy…W ogóle Cię nie znałam, teraz więcej wie o Tobie brat, Ilona , szefowa z pracy, koleżanki. A matka zajęta kieckami nie zna własnej córki. Dziecko, przepraszam Cię, przepraszam za te błędy, jakie popełniłam, serce mi krwawi. Byłam dumna z Ciebie, gdy wracałaś ze świadectwem z czerwonym paskiem. Ale wracałaś zwykle sama lub z dwiema jedynymi przyjaciółkami, które od przedszkola były Ci bliskie.
Patrzę na te zdjęcia, sięgam pamięcią wstecz i teraz dopiero wiem , że przecież sama nie znosiłam takiego zachowania u mojej matki! Ona gderała wciąż o tych dziewczynach jak laleczki, porównywała nas z siostrą, a my z czasem znienawidziłyśmy się. Konkurowałyśmy, aż do dziś. Mój ojciec nic nie mówił nigdy, wtedy babskie sprawy były tylko dla bab. Ja wobec Ciebie zastosowałam to wszystko jak kalkę – to samo. Też gadanie o laleczkach, ślicznych dziewczynkach, jakiejś tam Basi, Asi,…Jakby to było najważniejsze. Ale Ty przecież jesteś śliczna, tylko ja nigdy TOBIE tego nie powiedziałam, miałam tylko wymagania. Ojciec prawił obcym babom komplementy, mnie, Ilonie, a ja nie widziałam nic złego w tym, że nie mówi Tobie miłego słowa. Nigdy! Kochałaś wyjazdy do babuni Józi- tak nazywaliście matkę teściowej, ona miała dla was zawsze czas, do niej się przytulałaś, robiłam się nawet zazdrosna. Teraz tej babci dawno nie ma, a z moim tatą jest słaby kontakt, zresztą wiesz jak jest.
Wrócisz- kiedy będziesz uważała to za słuszne, uszanuję każdą Twoją decyzję. Chciałabym bardzo spotkać się z Tobą, napisz proszę, czekam, tęsknię. Pamiętam chwilę, kiedy położna przyniosła mi to cudowne zawiniątko i mogłam Cię karmić i tulić. Kocham. Mama."
Anka czytała ostatnie zdanie jak mantrę, łzy kapały na rękaw koszuli, na wymiętolony list. Ale to były dobre łzy, takie oczyszczające, katharsis…
Już ciemno się zrobiło, ale Alina nie spała. Anka wpadła do kuchni jak po ogień.
- Alina, masz papeterię, jakiś papier? Kopertę kupię na poczcie.
- Ty, kto ma teraz papeterię, to jakiś przeżytek-żartowała Sokołowska. Ale mam jakiś brulion. Może być?
- O, tak, a jakiś długopis mam. Bo mogłabym napisać na laptopie, ale tu nie wydrukuję.
- A do kogo ten list?
- Do mamy- po chwili ciszy – odparła Anka.
- No to napisz normalnie. Wy teraz tylko na komputerze. No, wydrukuj na maszynie jak maszyna. Nie przesadzaj. Tak osobisty list, do mamy, napisz jak człowiek! Zaraz dam Ci ten notatnik. Zajrzę do siebie, powinnam mieć przy telefonie.
Anka czekała, gładziła Karusia, spał swoim ulubionym legowisku na sofie pod oknem. Połyskiwały nad górami gwiazdy. Pełnia też powoli się wtaczała. A , jutro ma być częściowe zaćmienie księżyca. Musimy pójść z Aliną tam na wyższe wzniesienie, mają być specjalne szkła, tworzą mini obserwatorium. Zaraz uzgodnimy wyjście- myślała Anka podekscytowana…

 zdj. pinterest

niedziela, 1 stycznia 2023

Weselnie i potem...cd.


  Był środek lata. Krzysiek i Ilona pojechali w swoje ulubione miejsce  nad Bałtykiem. Zdecydowali się na pociąg, dość szybko dotarli do Gdańska. Potem do ich ulubionej od lata zamawianej kwatery. Sopot, molo. Byli zmęczeni, ale chcieli napawać się sobą,  cudowną pogodą, morzem- wreszcie!   Zaraz napisali kartki i wysłali do rodziców. Maryla nie darowałby im , gdyby zapomnieli.  Ilona nie miała takiego obowiązku wobec swoich rodziców , ale też wspólnie z mężem nasmarowali jakieś serduszka i uśmiechy na  drugiej  widokówce. Krzysiek wieczorem zadzwonił do  Anki,  ta opowiedziała mu o liście od matki, była mocno poruszona. Dał się jej wygadać, bo Ilona siedziała na molo, podziwiała zachód słońca. Krzysiek spokojnie wysłuchał tyrad siostry.

-Aniu, ale to postęp , nie uważasz? – Mama pisze do ciebie, mówi, że kocha, tęskni…

- Wiem- Anka miała ściśnięte gardło. Trudno jej było o tym wykrztusić słowo.

-OK. Jak tam pogoda? – zmienił temat Krzysiek i rozmowa zeszła na inne tory.

Pogadali chwilę, Krzysiek pognał do Ilony, zmoczył spodnie, ale to nic, woda ciepła, jeszcze zebrał kilka pięknych muszelek.

 ..................................................................................................................................................................

Maryla odebrała kartkę  od Krzyśka i Ilony. Czytała kilka razy, w końcu przymocowała magnesikiem na lodówce obok drugiej widokówki – jakże cennej,  ta przyszła parę dni wcześniej od Anki,  na niej inny pejzaż – góry i wieże  zamku- chyba z Sanoka. Może mnie zaprosi- marzyła. Nic córka nie wspominała na razie, że wraca, ponoć przedłużyła urlop. A już o zaproszeniu tam, w te góry- ani słowa. Matka cieszyła się i z tej kartki jak małe dziecko. Jeszcze niedawno naigrywała się z męża, jak okazywał radość z wiadomości od córki, on przypiął widoczek połonin na lustrze w przedpokoju. Teraz i tamta był czytana przez nią już naście razy. A to parę zdawkowych zdań.” Pozdrawiam, wypoczywam. Przepraszam. Odezwę się. Anka.”  Czekała Maryla teraz na list, na odpowiedź , co Anka ma jej do powiedzenia po tych wynurzeniach przelanych na papier… W drugiej widokówce Anka podziękowała matce za ważny i szczery  list, obiecała, że napisze również. No i pozdrowienia z pięknych gór…Zatem muszę poczekać- pomyślała Maryla.

Postanowiła wyjść na dwór, może pójdzie do Grześka, całe dnie spędzał na działce. Trzeba wreszcie zrobić jakieś przetwory z ogórków, leżały w wiaderku od dwóch dni, w końcu zgniją – pomyślała.  Na korniszony się nie nadają już,  a kiszone , owszem,  może jeszcze coś  się uda. Ale potrzebne są– koper, liście wiśni lub orzecha włoskiego, gorczyca...Zalała ogórki  świeżą wodą , przepłukała. Słoiki Grzesiek jakieś przyniósł, potem się tym zajmie. Poczuła w sobie jakąś nową energię. Wzięła koszyk, wrzuciła kanapki, jakiś cienki sweterek. Ruszyła w znajomym kierunku.

Ogródki działkowe mieli w pobliżu osiedla. Szło się kawałeczek chodnikiem, a potem wąską dróżką , teraz nieco poszerzoną, nawet asfalt był. Niektórzy podjeżdżali do swoich oaz zieleni- autami. Maryla pożałowała, że nie wzięła roweru. Ale to nieduży spacer, dobrze mi zrobi- myślała.  Nadal było upalnie, ziemia domagała się wody.  Szła powoli jakby delektując się zielenią, aromatem ziemi, ktoś podlewał kwiaty, pompa syczała. Woda rozbryzgiwała się jak fontanna. Dzieci piszczały, pewnie chlapią się w baseniku…Och, kiedy ja nacieszę oczy, jak moje wnuki się bawią. Kiwnęła komuś na powitanie, dzień dobry, dzień dobry…To była piękna pora dnia, jeszcze nie wieczór, ale już słońce łagodnie schodziło w dół, cienie się wydłużały, błękit tym bardziej wydawał się nasycony, obłok na wschodzie bielił się jak puchowa pierzyna. Maryla dostrzegła już wejście do ich ogrodu, usłyszała jakiś hałas. Lekko zamknęła bramkę. Szła bezszelestnie, a  dźwięk się nasilał. To radio wydzwaniało jakąś muzykę. Grzesiek z kimś rozmawiał. Stanęła tuż przy ścianie altanki, zerkając, co tam z tyłu się dzieje. W cieniu stały zerwane dwa wiaderka ogórków. Usłyszała kobiecy śmiech, Grzegorz  też radośnie coś opowiadał. Stali obok siebie, ich ramiona dotykały się, on trzymał jakiś pręt czy kij. Potem usiedli, przez gęstwinę liści nie mogła dojrzeć jej twarzy. Ale głos… To ta szefowa Anki! Kempińska... Co ona tu robi? Postanowiła dalej obserwować, by nie wyciągać pochopnych wniosków. Przysiadła , by lepiej słyszeć.

- Widzisz , tu jest taki mały otwór, tu trzeba włożyć drążek gracy i wszystko będzie cacy.

Jaki poeta, cholera jasna… - myślała wściekle Maryla. I  już po imieniu sobie walą.

- I po co masz latać do sklepu, po nowe dziadostwo?  Zaraz jeszcze młotkiem stuknę i już powinno trzymać.

- Dziękuję, Grzesiu. Co w zamian? Może kawę zrobię?- wdzięczyła się Kempińska.

- A to zrób, chętnie wypiję. Pochylił się nad beczką z wodą, przemył ręce.

Poleska poszła dalej i tak jej nie widzieli, siedzieli w sąsiedniej części, to była kiedyś działka Nowaków, ale oni chyba już komuś ją zdali. Może Kempińska teraz tu urzęduje.

Nie poszła dalej. Nie chciała, nie mogła, wyobraźnia podsuwała jej takie obrazy , że zebrało jej się na wymioty. Siedziała w altanie, minęły dwie godziny, a stamtąd dochodziła ta muzyka i od czasu do czasu jakieś strzępy rozmowy.

Nagle w drzwiach stanęli obydwoje. Ona w stroju kąpielowym , a ten też roznegliżowany. Śmiech drażnił uszy. Zamarli widząc Marylę pochyloną nad stołem.

- Co? Przeszkadzam? Nie spodziewał się mój mąż, że tu się pojawię…No, masz ci los, przyszłam- Maryla wstała. Oni oślepieni  słońcem, początkowo nie mogli rozpoznać, ciemne pomieszczenie utrudniało w zorientowaniu się w całej sytuacji.

Kempińska wycofała się. Schowała  za plecami Grześka.

- A dlaczego pani nawet nie powie – Dzień dobry?  Co tak się pani kryje? Nieładnie, oj nieładnie. Pani Kempińska, taka kulturalna osoba…

- Pani Poleska nie ma sensu teraz tu prowadzić te  dyskusje. Nie wiem , co  pani sobie wyobraża.

- A co można sobie wyobrażać? Siedzę kilka godzin tu, słyszę wasze działania nieopodal.  I pewnie nie tylko ja to słyszę i widzę. Gaworzenie, muzyka, zabawa klawa, kawa podana.  Fajne sąsiedztwo ma mój mąż, tylko coś się nie chwalił tym. Niby taki zatroskany z powodu zniknięcia córki. Pociesza się...

- Maryla, to nie tak...- Grzesiek miał mętlik w głowie.

- Co nie tak? Co – nie tak?! – Spieprzajcie obydwoje- wykrztusiła tylko.

Próbował ją złapać za rękę, ale wyrwała się , rzuciła wrogie spojrzenie Kempińskiej.

- A ty możesz dziś  już do domu nie wracać- oznajmiła mężowi, zamykając furtkę. Rzuciła jeszcze kanapki z koszyka, niewiele ją obchodziło, co się z nimi stanie.



zdj. własne