Maryla szła przed siebie jak automat. Stanęła przed domem. Już miała wejść do mieszkania, klatka schodowa ziała ciemnością i chłodem. Słońce niebawem miało zajść. Te długie letnie wieczory, a w zasadzie przedłużone popołudnia. Jeszcze teraz, gdy to słońce jakby zataczało szeroki krąg, zabierając dla siebie pół nieba. Pójdę do sąsiadki- postanowiła Maryla- Muszę coś zmienić , odreagować to, na spokojnie przetrawić . Może się mylę, może te pogawędki Grześka i Kempińskiej nic nie znaczą, po prostu dobrosąsiedzkie pogawędki i pomoc. Przez tyle lat nigdy mnie nie zdradził, nie zostawiał dla innej , zawsze obok mnie…
Po chwili przypomniała sobie, że ma klucze do mieszkania Krzysia i Ilony. A ich nie ma! Są nad morzem, sprawdziła, czy ma przy sobie pieniądze. Poszła na postój busów. Wsiadła w pierwszy i odjechała. Nie zastanawiała się , czy Grzegorz wróci i kiedy, czy będzie chciał się tłumaczyć. Nie miała siły na spotkanie się z mężem tego wieczoru.Wyciszyła telefon, Grzesiek wciąż dzwonił. Dotarła wreszcie na osiedle młodych. Wpisała kod wejścia, otworzyła drzwi. Już mogła bezkarnie wyć, szukała w barku wina. Otworzyła drzwi na taras. Piła ogromną lampkę wina. W końcu odebrała telefon od męża. Słuchała jego zapewnień, puszczała mimo uszu jego deklaracje o wierności i miłości. Zbyt uraził jej dumę. Była bardzo uczulona na tym punkcie. Nienawidziła , gdy ktoś ją kłamał lub próbował kłamać.
- Tak, owszem, owszem, wiem, idź spać. Ja jutro może się pojawię, muszę wziąć parę rzeczy. Też mam ważny wyjazd. A teraz jestem w domu naszego syna, podlewam mu kwiatki i siebie podlewam. Odpoczywaj i nie dzwoń już. Usnęła na tarasie, przykryła się pledem.
Rano sprawdziła jeszcze wszelkie zamki, kody, zabezpieczenia w mieszkaniu syna. W południe była w swoim grajdole. Grzesiek dopadł do drzwi, staranowała go, coś tam odburkiwała. Szukała walizki. A w zasadzie po co mi walizka- myślała gorączkowo. Przeszukała szafkę, znalazła adres pensjonatu Anki. Złożyła kartkę w portfelu jak ważny talizman.
- Zawieź mnie na dworzec- rzuciła Grześkowi.
Wsiedli, jechali na dworzec kolejowy. On o nic nie pytał.
Na peronie stał jak na zawołanie pociąg w kierunku Rzeszowa.
Mąż pomógł jej załatwić szybko bilet u konduktora, wziął jej pierwszą klasę. Wniósł niedużą bagażową torbę.
W końcu przytuliła się do niego. Trwało to chwilkę, pogładził jej włosy jak na pierwszej randce.
- Idź, ja jadę do Anki. Znajdę ją , mam adres. Dotrę tam na pewno.
- Pozdrów ją, ucałuj ode mnie- poprosił. Nie wracał do tego, co zaszło poprzedniego dnia. Czuł, że nie czas i miejsce na rozmowy o tym.
- Idź , pociąg zaraz ruszy, idź- Maryla rozklejała się. Dobrze, że w przedziale była chyba tylko jedna osoba.
Machał już stojąc na peronie. Patrzyła na niego smutna. Uchyliła jeszcze okno, zanim ruszył pociąg.
- Zrób coś z tymi ogórkami…
- Dobrze, nie martw się. Ogarnę wszystko. – Zadzwoń, gdy dojedziesz- poprosił- Czuł , że coś ściska mu gardło. – Uważaj na siebie! - Zadzwoń!
- Zadzwonię- Maryla rzuciła szybko krótką obietnicę i zamknęła okno.
Pociąg ruszył, stukot kół, stukot serca...
Stał i patrzył za oddalającym się ostatnim wagonem. Coś oddalało się od niego i jednocześnie czuł, że dociera do niego jakaś niemiła prawda, ale była prawdą. Wreszcie! Zmierzenie się z tym musiało kiedyś nastąpić. Zazwyczaj dzieje się to w dziwnej i nieprzewidzianej chwili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz