Był środek lata. Krzysiek i Ilona pojechali w swoje ulubione miejsce nad Bałtykiem. Zdecydowali się na pociąg, dość szybko dotarli do Gdańska. Potem do ich ulubionej od lata zamawianej kwatery. Sopot, molo. Byli zmęczeni, ale chcieli napawać się sobą, cudowną pogodą, morzem- wreszcie! Zaraz napisali kartki i wysłali
do rodziców. Maryla nie darowałby im , gdyby zapomnieli. Ilona nie miała takiego obowiązku wobec
swoich rodziców , ale też wspólnie z mężem nasmarowali jakieś serduszka i
uśmiechy na drugiej widokówce. Krzysiek wieczorem zadzwonił
do Anki, ta opowiedziała mu o liście od matki, była
mocno poruszona. Dał się jej wygadać, bo Ilona siedziała na molo, podziwiała
zachód słońca. Krzysiek spokojnie wysłuchał tyrad siostry.
-Aniu, ale to postęp , nie uważasz? – Mama pisze do ciebie,
mówi, że kocha, tęskni…
- Wiem- Anka miała ściśnięte gardło. Trudno jej było o tym
wykrztusić słowo.
-OK. Jak tam pogoda? – zmienił temat Krzysiek i rozmowa
zeszła na inne tory.
Pogadali chwilę, Krzysiek pognał do Ilony, zmoczył spodnie,
ale to nic, woda ciepła, jeszcze zebrał kilka pięknych muszelek.
Maryla odebrała kartkę od Krzyśka i Ilony. Czytała kilka razy, w końcu przymocowała magnesikiem na lodówce obok drugiej widokówki – jakże cennej, ta przyszła parę dni wcześniej od Anki, na niej inny pejzaż – góry i wieże zamku- chyba z Sanoka. Może mnie zaprosi- marzyła. Nic córka nie wspominała na razie, że wraca, ponoć przedłużyła urlop. A już o zaproszeniu tam, w te góry- ani słowa. Matka cieszyła się i z tej kartki jak małe dziecko. Jeszcze niedawno naigrywała się z męża, jak okazywał radość z wiadomości od córki, on przypiął widoczek połonin na lustrze w przedpokoju. Teraz i tamta był czytana przez nią już naście razy. A to parę zdawkowych zdań.” Pozdrawiam, wypoczywam. Przepraszam. Odezwę się. Anka.” Czekała Maryla teraz na list, na odpowiedź , co Anka ma jej do powiedzenia po tych wynurzeniach przelanych na papier… W drugiej widokówce Anka podziękowała matce za ważny i szczery list, obiecała, że napisze również. No i pozdrowienia z pięknych gór…Zatem muszę poczekać- pomyślała Maryla.
Postanowiła wyjść na dwór, może pójdzie do Grześka, całe dnie spędzał na działce. Trzeba wreszcie zrobić jakieś przetwory z ogórków, leżały w wiaderku od dwóch dni, w końcu zgniją – pomyślała. Na korniszony się nie nadają już, a kiszone , owszem, może jeszcze coś się uda. Ale potrzebne są– koper, liście wiśni lub orzecha włoskiego, gorczyca...Zalała ogórki świeżą wodą , przepłukała. Słoiki Grzesiek jakieś przyniósł, potem się tym zajmie. Poczuła w sobie jakąś nową energię. Wzięła koszyk, wrzuciła kanapki, jakiś cienki sweterek. Ruszyła w znajomym kierunku.
Ogródki działkowe mieli w pobliżu osiedla. Szło się
kawałeczek chodnikiem, a potem wąską dróżką , teraz nieco poszerzoną, nawet
asfalt był. Niektórzy podjeżdżali do swoich oaz zieleni- autami. Maryla
pożałowała, że nie wzięła roweru. Ale to nieduży spacer, dobrze mi zrobi-
myślała. Nadal było upalnie, ziemia
domagała się wody. Szła powoli jakby
delektując się zielenią, aromatem ziemi, ktoś podlewał kwiaty, pompa syczała.
Woda rozbryzgiwała się jak fontanna. Dzieci piszczały, pewnie chlapią się w
baseniku…Och, kiedy ja nacieszę oczy, jak moje wnuki się bawią. Kiwnęła komuś
na powitanie, dzień dobry, dzień dobry…To była piękna pora dnia, jeszcze nie
wieczór, ale już słońce łagodnie schodziło w dół, cienie się wydłużały, błękit
tym bardziej wydawał się nasycony, obłok na wschodzie bielił się jak puchowa
pierzyna. Maryla dostrzegła już wejście do ich ogrodu, usłyszała jakiś hałas.
Lekko zamknęła bramkę. Szła bezszelestnie, a
dźwięk się nasilał. To radio wydzwaniało jakąś muzykę. Grzesiek z kimś
rozmawiał. Stanęła tuż przy ścianie altanki, zerkając, co tam z tyłu się
dzieje. W cieniu stały zerwane dwa wiaderka ogórków. Usłyszała kobiecy śmiech,
Grzegorz też radośnie coś opowiadał.
Stali obok siebie, ich ramiona dotykały się, on trzymał jakiś pręt czy kij.
Potem usiedli, przez gęstwinę liści nie mogła dojrzeć jej twarzy. Ale głos… To
ta szefowa Anki! Kempińska... Co ona tu robi? Postanowiła dalej obserwować, by
nie wyciągać pochopnych wniosków. Przysiadła , by lepiej słyszeć.
- Widzisz , tu jest taki mały otwór, tu trzeba włożyć drążek
gracy i wszystko będzie cacy.
Jaki poeta, cholera jasna… - myślała wściekle Maryla. I już po imieniu sobie walą.
- I po co masz latać do sklepu, po nowe dziadostwo? Zaraz jeszcze młotkiem stuknę i już powinno
trzymać.
- Dziękuję, Grzesiu. Co w zamian? Może kawę zrobię?-
wdzięczyła się Kempińska.
- A to zrób, chętnie wypiję. Pochylił się nad beczką z wodą,
przemył ręce.
Poleska poszła dalej i tak jej nie widzieli, siedzieli w
sąsiedniej części, to była kiedyś działka Nowaków, ale oni chyba już komuś ją
zdali. Może Kempińska teraz tu urzęduje.
Nie poszła dalej. Nie chciała, nie mogła, wyobraźnia
podsuwała jej takie obrazy , że zebrało jej się na wymioty. Siedziała w
altanie, minęły dwie godziny, a stamtąd dochodziła ta muzyka i od czasu do
czasu jakieś strzępy rozmowy.
Nagle w drzwiach stanęli obydwoje. Ona w stroju kąpielowym ,
a ten też roznegliżowany. Śmiech drażnił uszy. Zamarli widząc Marylę pochyloną nad stołem.
- Co? Przeszkadzam? Nie spodziewał się mój mąż, że tu się
pojawię…No, masz ci los, przyszłam- Maryla wstała. Oni oślepieni słońcem, początkowo nie mogli rozpoznać, ciemne pomieszczenie utrudniało w zorientowaniu się w całej sytuacji.
Kempińska wycofała się. Schowała za plecami Grześka.
- A dlaczego pani nawet nie powie – Dzień dobry? Co tak się pani kryje? Nieładnie, oj
nieładnie. Pani Kempińska, taka kulturalna osoba…
- Pani Poleska nie ma sensu teraz tu prowadzić te dyskusje. Nie wiem , co pani sobie
wyobraża.
- A co można sobie wyobrażać? Siedzę kilka godzin tu, słyszę
wasze działania nieopodal. I pewnie nie
tylko ja to słyszę i widzę. Gaworzenie, muzyka, zabawa klawa, kawa podana. Fajne sąsiedztwo ma mój mąż, tylko coś się nie
chwalił tym. Niby taki zatroskany z powodu zniknięcia córki. Pociesza się...
- Maryla, to nie tak...- Grzesiek miał mętlik w głowie.
- Co nie tak? Co – nie tak?! – Spieprzajcie obydwoje-
wykrztusiła tylko.
Próbował ją złapać za rękę, ale wyrwała się , rzuciła wrogie
spojrzenie Kempińskiej.
- A ty możesz dziś
już do domu nie wracać- oznajmiła mężowi, zamykając furtkę. Rzuciła jeszcze kanapki z koszyka, niewiele ją obchodziło, co się z nimi stanie.
zdj. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz