Wieczór już zapadał , chłodny. To przedwiośnie, ten piękny czas- nadziei, oczekiwania. Śnieg jeszcze czasem powitał Wielkanoc bielą, czasem temperatura osiągała powyżej 20 stopni. W tym klimacie wszystko jest możliwe- myślała kobieta- Nic mnie nie zaskoczy w kwestii pogody.
Nie miała pomocy w kuchni. Syn – przyjechał ze swojego dalekiego miasta, przerwa na uczelni nie była za długa. Odkurzył jedynie swój pokój, siedział z nosem w telefonie. Co jakiś czas usiłował podkradać coś z ciasta. Był wciąż wielkim łasuchem.
Nie oczekiwała wielu gości. Miała być mama, trzeba ją teraz zawozić do kościoła, potem koniecznie wspólne śniadanie. Brat wraz z rozrastającą się rodziną szykował się na śniadanie w swoim gronie. Obiecywał wizytę po południu. Matka chciała też być u syna. Po śniadaniu , po odpoczynku -obiecywał, że pojawią się z żoną. Wypiją kawę, pojedzą ciasta, a potem mama wyprawi się do nich. W poniedziałek miała się pojawić znajoma ze studiów, nieraz przyjeżdżała z mężem, bezdzietni, nie mieli rodzeństwa. Z reguły pojawiali się na krótko, bo też opiekowali się starszymi, schorowanymi rodzicami.
Kobieta raz jeszcze zerknęła na stół, już nakryty białym obrusem, przygotowała sztućce, zastawę. Mąż zadbał o dobrą wodę mineralną, wędlinę , pieczywo. Stał koszyczek z przygotowanymi wiktuałami. Nie, nie robiła już pisanek, tylko jajka pomalowane w cebuli. A kiedyś, ile z mamą robiły kraszanek, malowanek. Z koleżanką gnały z koszyczkami, chwaląc się, jakie piękne ich wyroby, rękodzieła. Teraz ograniczała wszystko do minimum. Święta mają być ważne, a nie te ozdoby, palmy, kreacje, fryzury. Zobojętniała na to. Pragnęła spokoju, wytchnienia, jakiejś błogiej beztroski, a to ostatnie było rzadkie i niełatwe w dziwnych czasach, jakie nastały.
Zapatrzyła się w płomień forsycji, która połyskiwała na tle pochmurnego granatowego nieba. Jak ten krzew się rozrósł, ile gałęzi przybyło świerkowi obok- dziwiła się kobieta. - A jak z roku na rok jest nas coraz mniej przy tym stole- skonstatowała. Ktoś tam ich zapraszał, z bliższej i dalszej rodziny, ale nie było nic ustalone. Nie chciała iść tam, gdzie czuła , że jest nieproszonym gościem, że psuje komuś klimat i całą koncepcję dnia, przyjęcia. Mąż mówił, że jest przewrażliwiona, ale ona wiedziała swoje. Forsycja ma coraz więcej kwiatów, świerk gałęzi, a moje życie robi się jak ten stół- pokryty coraz większym obrusem, ale wielu ludzi wokół niego mniej i mniej. Niektórzy odeszli na zawsze , a inni nie pojawiają, się, po prostu…Dzieci dorastają, zakładają rodziny. Czas biegnie, wszystko się zmienia. Pocieszyła się, że może syn zapewni niebawem gwar większy , może on zapełni ten dom ludźmi.
Zatem- Alleluja! Wtórowało jej pochrapywanie z drugiego pokoju i odgłos telefonu syna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz