Słońce wisiało nad horyzontem, kończył się długi dzien , nadchodził wieczor, ciepły, lipcowy.
Przed chwilą wrócila z tarasu, miała mętlik w głowie, serce biło jak oszalałe.
Matka w jadalni coś sugestywnie objaśniała kucharce. Nie sluchała nawet tej wymiany zdań.
Czuła jeszcze na szyi jego pocałunek. Siedzieli ponad trzy godziny sącząc herbatę, nie patrzyli nawet na ogród, który przypominał wielobarwny kobierzec. Na wschodnim krańcu nieba pojawiła się blada tarcza księżyca. Wiklinowe fotele przysunęli jak najbliżej , jej kolana dotykały jego, on calował jej dłonie, a potem zbiegł po schodach i zrywał, zrywał te kwiaty, rzucając jej do stóp.
Płonęła zorza obłoków. Odsunęli się szybko od siebie, słysząc kroki matki.
On wstał, ceremonialnie podziękował za kolację , wymówił się, że musi byc w domu, gdyż oczekuje wizyty przyjaciela ze studiow. Zapewne przyjedzie niebawem.
- Jaka szkoda! - rytualnie westchnęła matka.
Ucałował na pożegnanie dłoń kobiety. Odeszła w głąb domu jakby celowo zostawiając ich oboje.
Złożył delikatny pocałunek na ustach dziewczyny, uścisnęli swoje ręce, pożegnanie przeciągało się, nie mogli się rozstać . On wreszcie mężnie skierował się ku schodom. Patrzyła za nim, jak idzie sciezką wśród kwiatow i krzewów, potem aleją...aż jego sylwetka znikła w cieniu drzew.
Zebrała kwiaty, układała je w salonie w jednym z wazonów, nie slysząc, jak matka woła ją, by przyszła na kolację.
2017 r.
Fotografia-D. Käseiber -Sylwetka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz