Spacerował codziennie alejkami parku. Z okien kamienicy widział drzewa, podziwiał
kolory wiosny, wybuchające latem , a potem jesienią – cudowne rudości . Zima
pokrywała wszystko bielą, a czasem stały tylko same gołe konary. Ciemne chmury pędził zimny wiatr.
Szedł w płaszczu i kapeluszu , pod nogami szeleściły spadające liście. Ktoś
minął go mówiąc – dzień dobry, skinął głową, nie widząc , kto zacz. Na ławkach
nikt nie siadał. Pusto i głucho.
Nadeszła słotna i szara jesień, złota już minęła.
A latem jaki tu był
gwar, alejkami biegały dzieci, spacerowały mamy z wózkami, na placu zabaw
tętniło życie. Siadywał wówczas
nieopodal, czytał gazetę, podchodził nieraz jakiś malec i prowadził dyskusję z
dziadkiem, bo wszyscy tak go tu nazywali. Nieraz jakaś mama poprosiła , by
popilnował przez chwilę wózka ze śpiącym bobasem. Minęły wakacje, dzieci poszły
do szkoły. W parku zamierało życie, ptaki odleciały, ćwierkały wróble
niezastąpione, wrony siedziały wysoko na drzewach.
Podniósł z ziemi kolorowy liść klonu. Obracał go chwilę w
palcach. Trasa kończyła się , trzeba było wracać do domu, już czas..
zdjęcie- www.photgraphize
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz