Chodził po mieście z nosem przy ziemi , widać było, że nie
zna tego miejsca. Obwąchiwał nieznany teren, znaczył w odpowiedni sposób. Miał
piękną obrożę . Wracał wciąż w to miejsce, gdzie czuł ślady swego pana. Stał i
czekał. Kładł się i czekał. Wstawał i czekał. Czas mijał.. Noce robiły się
coraz chłodniejsze. Kładł się na murawie w parku, a rankiem chodził pod jeden
ze sklepów, gdzie kobieta wyrzucała resztki jedzenia, mięsa. Budził
zainteresowanie, nikt jednak nie chciał go wziąć ze sobą. Początkowo chodził za
ludźmi, łasił się. Był jeszcze szczeniakiem, z czasem dostał parę kopnięć i
przestał już tak ufać ludziom, szczególnie złośliwie były dzieci. Zapachy pana
znikły , ale z przyzwyczajenia kładł się tam, gdzie go porzucono. Leżał na
słońcu w stogu już opadających liści. Robił coraz chudszy. Wesołe oczy zaszły
mgłą smutku, głowa stale opuszczona. Dobrze, że w pobliżu były te śmietniki,
sklep mięsny z właścicielką o dobrym sercu. Zima była najgorsza. Z nieba sypało
się coś białego. Wtedy pojawił się mały rudy kundel, ale dobrze rozeznany w
okolicy. Razem chodzili w okolice , gdzie dziwne ściany, bo były cały czas
ciepłe, zimą leżeli przy nich cały czas, jeden obok drugiego. Gdy tylko słońce
zaczynało przygrzewać czuwali, opiekowali się sobą. Tworzyli zgrany tandem.
Potem z czasem dołączył czarny jak węgiel wyżłowaty. Miał jednak mocną sierść i
źle znosił upały. Rudy i Młody zaś źle znosili zimno.
-I co? – zdawały się pytać oczy Rudego. – Źle nam? Dajemy
radę!
- Tak- wzdychał najmłodszy , wciąż myślący o swym panu.
Wspominał swoje legowisko i przepyszną karmę…
Otoczenie zaakceptowało ich obecność, chodziły przybłędy
jako tandem, a potem trójka przyjaciół. Psy znały już swoje rewiry, wiedziały ,
gdzie ich ktoś dobrze potraktuje, gdzie coś zjedzą, a gdzie z kolei mogą dobrze
odpocząć, a skąd uciekać, gdzie pieprz rośnie. Najmniej Młody rozumiał,
dlaczego ludzie atakują bez powodu. Rudy objaśniał. W końcu powtarzała jak
zaklęcie:
- Kiedyś zrozumiesz, trzymaj się mnie, a ja ciebie…I nie
wspominaj tego swego pana, nie jest tego wart.
Ktoś wspominał o błąkających się psach, że są służby, że
trzeba zawiadomić.. Ktoś rzekł- A co one zrobią? Przyjdzie ktoś albo nie,
papierki spiszą. A ja wyjdę na nawiedzonego. Wolę im tu rzucić coś do żarcia.
Przy kotłowni mają ciepło w zimie.
Wszyscy wokół zastanawiali się nad losem porzuconych, nikt
jednak nie wziął żadnego z nich do siebie, nie dał imienia, nie przytulił…jak
psa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz