Obudziła się jeszcze zanim zadzwonił budzik. Organizm chyba przyzwyczajony do stałego rytmu wyrwał ją ze snu. Źle spała. Za ścianą słychać było niemal całą noc wrzaski – pewnie jakaś grupa młodych urządziła sobie dodatkową prywatkę, już miała tam pójść, ale pomyślała, że nie ma co się wdawać w dyskusje z towarzystwem, które i tak zignoruje jej biadolenie. Jeszcze oberwałaby jakąś butelką lub puszką. Cały hotel chyba nie spał do świtu , zewsząd dolatywały odgłosy muzyki i rozmów, chichotów, jęków… Chyba tylko ona jedna wyszła sama po wspólnej kolacji i tańcach, które urządzono na tyłach budynku. Miejsce było pięknie oświetlone, można było zejść na taras. Noc był ciepła. Poprosił ją usłużnie do tańca jakiś gruby, łysawy – Johny czy George- już nawet nie pamięta. Wycierał sobie wciąż czoło ociekające potem. Mignęła gdzieś koleżanka z jej biura- Dorothy, ale potem nigdzie nie mogła jej dojrzeć. Skończył się ten walc z Johnym- Georgem. Uff. Opuściła taras, obiecując partnerowi następny taniec. Pobiegła szybko do toalety, na korytarzu spotkała szefa. Ten zagadnął ją – Dobrze się pani bawi, panno Meggy? Coś nieśmiało odpowiedziała, ale ten nie słyszał , bo zajęty był mocno dwiema rozchichotanymi smarkulami, jedną głaskał lubieżnie po tyłku.
Spojrzała w swoje odbicie w tremo wiszącym przy wejściu do głównej sali. Widziała nawet niebrzydką twarz. Przypudrowała się, poprawiła włosy. Tyle forsy wydała na fryzjera i sukienkę. Szef zaproponował jej w ramach wyróżnienia udział w dorocznym zjeździe pracowników branży hotelarskiej. Wyszukiwał ciekawe miejsca. Niemal wszyscy to doceniali, czekali z niecierpliwością na wyznaczoną datę. Głównie młodzi. Nazywał ich swoim narybkiem, obiecywał nagrody i profity. Starsi pracownicy już nie byli łasi na te obiecanki. Wielu dawno pożegnało się z szefem. Jeśli chodzi o doroczne pohulanki, to mógł wybierać w całym kraju, oczywiście w lokalach należących do ich korporacji, bo tu było wszystko niemal za darmo. Meggy zatańczyła jeszcze raz z jakimś facetem, który mógłby być jej ojcem. Wypiła szampana, który usłużnie podał jej kelner. W głębi sali widziała twarz mężczyzny, który intrygował ją , kogoś jej przypominał. Nie miała jednak odwagi do niego podejść. Matka ma jednak rację – nici z tego wyjazdu, jestem ciamajdą, nie potrafię w takim tłumie znaleźć chłopaka i zabawić się. Po prostu! Jak mogę pójść do ślubu, jeśli nie umiem rozmawiać o byle czym , śmiać się, żartować. Tylu facetów , a ja stoję jak ten kołek albo tańczę z jakimś tatuśkiem. Sączyła kolejnego szampana. Nad patio wisiały lampiony, na ławkach tulili się złaknieni siebie i przygody. Ona patrzyła w niebo wypatrując gwiazd. Jutro będzie ładny dzień.. O czym ja myślę, Boże…
Taras pustoszał, ludzie wychodzili, te pary przytulone do siebie. Weszła powoli po schodach, jakby chcąc jeszcze zaczarować czas, ale nic się nie wydarzyło. Otworzyła pokój. Siadła na łóżku. Złożyła ubrania, tak jak zawsze- żeby się nic nie wymięło. Zmyła twarz, potem szybki prysznic, włosy owinęła w siatkę. Zgasiła lampę, sen nie nadchodził. Wokół wszystko szalało, grała cicho muzyka, a ona sama. W końcu przysnęła, zerwała się myśląc, że zaspała, że czas do pracy. Ale nie, to był hotel, teraz trwała cisza. Wzięła do ręki leżący na stoliku rozkład pociągów, przeglądała go od niechcenia. Przesuwała palcem po mapce stanów- od Alaski po Florydę. Muszę gdzieś ruszyć, muszę wyjechać , coś zmienić, coś… Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu. Kobieta z portierni przypominała o godzinach śniadania…Tak, tak, dziękuję, zaraz zejdę…Odłożyła rozkład pociągów.
KW, 2021
obraz- Edward Hopper, Hotel room 1931( galeria artgalery)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz