Powered By Blogger

Zamiast wstępu

"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/

Rozważania, wspomnienia, próby literackie
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują


sobota, 30 listopada 2024

Listopad

 

 

Jeszcze listopad ograbia

gałęzie z ostatnich liści

z ostatnich ich płomyków

żółci i ochry

Przykrywa szarością

mgły, a teraz ta

wciąż bywa smogiem...

Tylko wystawy w sklepach

ze sztucznymi choinkami

Choć do świąt daleko...

Mrugają światełka inteligentnie

Uśmiecham się smętnie

I zaklinam- Byle do wiosny!


zdj. własne





wtorek, 26 listopada 2024

Jesienne popołudnie

 


W kołyskach drzew

słońce już ziewa i rdzawo

żegna się z dniem...

Gałęzie dygocą lekko

jakby się bały , bo liść

kolejny spadł i kolejny...

A z nim moja

Tęsknota za latem.


zdj. własne





czwartek, 14 listopada 2024

Spotkanie w Nałęczowie

 

9 listopada odbyło się spotkanie w Muzeum Bolesława Prusa w Nałęczowie. Dzięki uprzejmości Dyrekcji i pozostałych Pracowników mogłam wypromować swój tomik poezji "Dwa światy" oraz audiobooka - "One". Mile poprowadzona rozmowa  przez panią Kustosz, a także ciekawe pytania i wrażenia gości były dla mnie wspaniałym przeżyciem. Spotkanie uświetnione zostało muzyką - młoda skrzypaczka Faustyna Wilczek zaprezentowała dzieła  m.in. F. Chopina , W. Kilara. Miejsce ma swoisty klimat, wnętrze sprawia, że czujemy się jakbyśmy wchodzili na chwilę do innego świata... No i cudowna publiczność.


https://www.facebook.com/muzeumprusa?locale=pl_PL





Plakat Muzeum - promujący spotkanie, pozostałe zdjęcia prywatne archiwum










środa, 2 października 2024

***


Jeszcze przymierze jesieni i lata

Ale  wkrada  się zimny powiew

By za chwilę słońce mogło olśnić

raz jeszcze i jeszcze, i jeszcze… 

Motyl zatrzepocze skrzydłami

Zaklina kolory lata

I nasturcje płomiennie czarują

Ratują , ratują, co się da.

Same siebie oszukują,

bo wypalą się niebawem 

zimnym oszronionym  świtem 

Patrzę w lustro przelotnie

Coraz bardziej blednie

Jak to niebo za oknem.

K. Woś , 2024 r. 

zdj. własne



czwartek, 26 września 2024

***

 

 



Żywioły się sprzysięgły…

Zaklinają ludzie śpiewem smętnym

Proszą, by chronić ich Bóg raczył

od powietrza, głodu, ognia i wojny

A czemu nie od wielkiej wody?

Ta wdarła się w nasze życie

Budząc demony i anioły… 


zdj. ekologia.pl

niedziela, 21 lipca 2024

Pogawędka


(N- Nieznajoma. P- Pytana )

Nieznajoma-Jak długo pani mieszka tu?

Pytana- Długo. 40 lat , to chyba długo, prawie całe życie. Z wyjątkiem wczesnych lat dzieciństwa

-N- I jak upłynęło tych 40 lat?

P- Hm... Jak? Nie znoszę tej dziury! Tego pseudo miasta- wykrzyknęłam nie kryjąc emocji.

N- Dlaczego?- zapytała spokojnie nieznajoma.

P- Z dnia na dzień stałam się nikim. Moje splendory, jakiś  osiągnięty status runęły. Tak, wcześniej było kilkanaście dobrych lat, no, może kilka. Do czasu…

N- Co się wydarzyło?

P- W zasadzie nic nadzwyczajnego. Pojawiła się choroba. Paradoksalnie, wtedy powinna być mi okazana pomoc, a czułam się jak kopany szczeniak, który nie umie się bronić, nie ma nic , by stanąć oko w oko z atakującym. Początkowo nie widziałam nawet, kto wymierza te ciosy. Choroba, która wyniszczała i ta pogarda, ten śmiech,  drwiny. To ostatnie bolało najbardziej. A jeszcze bardziej boli, gdy drwią osoby, które cię nie znają, inni zaś byli dobrymi kumplami…Imprezowaliśmy. I nagle stają się watahą, która  dopada i rozszarpuje na kawałki. Bo może  potrzebny jest etat dla jakiejś ich kuzynki, znajomej , więc taką jak ja- trzeba wywalić, używając wszelkich sposobów.

N- Zaczynam żałować, że zaczęłam tę rozmowę.- Widzę, że przysparza to pani cierpienia.

P- Nie, już się wygadam, niech pani nie ucieka, może nawet lepiej przed obcą osobą wybebeszyć się.  Wiem, nie lubi się takich historii. Najlepiej, by wszystkie były miłe, pogodne, szczęśliwe.

N- Czemu tu pani została?

P- Czemu? – żachnęłam się.- Jestem z tych, które muszą wiecznie się komuś lub czemuś podporządkowywać. Niby taka silna, a w sytuacji, gdy trzeba było spakować się i rzucić to wszystko, tkwiłam w tej matni. Walczyłam, wydałam na prawników, no i wygrałam- uśmiechnęłam się z goryczą.

N- No, wygrała pani! No to o co chodzi?

P-Pyrrusowe zwycięstwo, zaraz się okazało , że brakuje etatów…Wszystko w białych rękawiczkach, zgodnie z prawem. - I znów zaczęłam udowadniać coś, pisałam , wydawałam tomiki wierszy, chciałam pokazać, że coś potrafię, coś mam do zaoferowania. Gdyby nie zarządzający wówczas w mieście, nikt na to nie zwróciłby uwagi. Mój dyrektor nawet mi  nie pogratulował, koleżanki przychodziły i  szeptem wyrażały swoje uznanie. Na spotkanie promujące książkę przyszło prócz rodziny, rajców, pracownic biblioteki- parę znajomych osób. Inni to zignorowali. Grupa poetycka  , z którą nawiązałam współpracę, też nie wykazała zainteresowania. Nie pojawiła się żadna osoba. A mieszkają niektórzy dość blisko… Ja im zaś organizowałam spotkania… Ja doceniałam, a czemu mnie do jasnej cholery wciąż wszyscy traktują jak śmiecia, jak zero…Jest takie powiedzenie- jak gówno się do ciebie przyklei, już zostaje…

Na profilu zamieszczam teksty, niektórzy chwalą, wielu pyta jeszcze, gdzie można kupić powieść, pojawił się audiobook. A były i konkursy z nagrodami, wyróżnieniami.        -  Pewne osoby z rodziny nawet nie pogratulowały, nie wstawiły przysłowiowego lika, więc co się dziwić obcym. A nawet gdyby teraz coś bym wydała i tu chciała zorganizować spotkanie, nie wiem, kto by się pojawił…Po co ja się tak przejmuję? – Po co sama zadaję sobie ból? Mam dziecko, tę najbliższą rodzinę, mam dla kogo żyć.

N- No, właśnie…Niech spróbuje pani o tamtym zapomnieć. Nie rozdrapywać ran, niech się zabliźnią.

P- Nie jest to proste. Zapomnieć- trudna sztuka.  Zmarnowałam zawodowo ponad 20 lat… Straciłam przyjaciół.

N- To nie byli przyjaciele. Przyjaciele nie zostawiają w potrzebie.

P- Ja ich rozumiem . Bali się o siebie, że jak okażą jakiś znikomy gest sympatii dla mnie, to też się pogrążą. Zresztą każdy ma swoje problemy.

N- Kobieto, to oni jakiś cyrograf podpisali, mamy XXI wiek. Są telefony, maile…

P- Nie było nic. Jakieś pojedyncze komunikaty, chęć rozmowy, zapewnienia o tym , że ktoś tam mnie odwiedzi, że się spotkamy. Spełza wszystko na obietnicach. Nie będę więcej wybierać tych samych numerów, nie , nie wykonam już pierwszego kroku. Dość!

N- Bardzo dobrze… A pewnie i zazdrość w tym wszystkim jest.

P- Pewnie tak, tylko ja naiwnie myślałam, że bliscy cieszą się z moich  sukcesów. Ale nie. I samotność dopada mnie coraz częściej, dziecko staje się dorosłe. Małżeństwo po dwudziestu paru latach już nie jest takie jak tuż po ślubie. Obowiązki, niedomaganie coraz częstsze. Ostatnio dowiedziałam się, że ludzie zamawiają sobie kogoś do towarzystwa.  To jakiś projekt w dużych miastach. Samotni emeryci, emerytki po prostu chcą z kimś porozmawiać, posiedzieć przy kawie… I wolontariusze się spotykają z nimi.  Kawa z wolontariatu, Boże… Pani chyba nie z wolontariatu?

N- Co też , z jakiego wolontariatu. Jestem tu  z powodów zawodowych.

P- Nawet ostatnio znów naiwnie zaczęłam wierzyć, że uda mi się wrócić do znajomych miejsc, że tam może zorganizuję spotkanie, ale chyba nic z tego nie wyjdzie… zasada gówna , które  wisi – działa cały czas. Wisi jak miecz Damoklesa, wciąż z tym chichotem w tle. A wielu tak rozmodlonych tutaj.  I gdzie tu ich szacunek dla  bliźniego? – Gdzie wspieranie, nawet pogratulowanie za cokolwiek?

N- Ale żaden sukces pani nie ucieszył? Nie wierzę. Na pewno były i szczere gratulacje.

P- No, wydanie pierwszego tomiku, potem powieści. Jest radość, obcy ludzie piszą miłe słowa, wyrażają uznanie… Docenia uczelnia. Były te nagrody, wyróżnienia. Tak, to są przyjemne momenty. Pojawili się ludzie na spotkaniach, których się nie spodziewałam, to było bardzo miłe. Poznałam wiele ciekawych, ba, sławnych osób. To ogromne dla mnie wyróżnienie . Sądziłam jednak  , że nie skończy się tylko na tym. Że będą jakieś jeszcze wizyty, imprezy...szczególnie z osobami, które są niemal obok... Wspominam wciąż te wszystkie cudowne spotkania.

N- I dla takich chwil warto żyć, dalej pisać, nie udowadniać już nic nikomu,  może tylko sobie. I iść do ludzi, szukać tych, którzy chcą z panią być, to może być jedna osoba, koleżanka z podstawówki, ze studiów. Można odciąć się od tego grajdoła. – Przecież może pani podjąć pracę , nawet na godziny. Muszę się żegnać, miło było spotkać- nieznajoma wręczyła  swoją wizytówkę. – Pa.

- Pa, dziękuję.

lipiec 2024, fot. pinterest



środa, 10 lipca 2024

  

Luki w pamięci są dobre. Szczególnie dla tych chwil , które chce się wymazać, by spełzły, rozsypały się na wietrze, uleciały hen…Paradoksalnie -moje wspomnienia te bliskie chciałabym wymazać na zawsze, bo odwrócić czasu się nie da. Słowa padły, gorsze od czynów. Niech zostaną te piękne, acz  ulotne, by nie dały się  zniszczyć i wymazać, by nie spełzły jak kolory na starej sukni. Taka enklawa miłych chwil, niech ona będzie we mnie, ze mną, niech przesłoni te niechciane, bo wciąż kłują oczy swą nachalną wyrazistością.  Codzienność  bywa szara z przebłyskami słońca i radości. Szukam , szukam kartek z zapisem tylko tych dobrych, najmilszych  wspomnień i staram się utrwalić, by nie przepadły.


zdj. pinterest



czwartek, 13 czerwca 2024

Mam psa





Cieszyła się tego dnia, gdy otrzymała decyzję o możliwości odejścia na wcześniejszą emeryturę. Spoglądała za siebie, widząc budynek, do którego zmierzała przez większość swego dorosłego życia. Chciała już stamtąd uciec. Gnało ją jeszcze coś- poczucie wciąż nasilającej się niechęci do wykonywanych zajęć. Nie, to nie było to samo miejsce , gdy przyszła tu po studiach- pełna zapału, wigoru, optymizmu. A potem, kiedy już nabrała pewnej wprawy, umiała już wiele, inni szukali u niej porady. Czuła wtedy, że jest we właściwym miejscu, wypełniała obowiązki z ogromną satysfakcją. Ze strony koleżanek, kolegów, przełożonych też szła ta dobra energia. Czuła się spełniona. Pomińmy rodzaj wykonywanej przez bohaterkę pracy. Rozmyślała jedynie nad tym- już teraz po latach – że człowieka można zniszczyć- na wszelkie sposoby. Nic nie może wiecznie trwać- jak w piosence. No i przyszła ogromna zmiana – reforma, nowy pryncypał. Nowe zasady, nowe porządki lub raczej nieporządki. Niby wszelkie zajęcia te same, ale… Jedni głośno wyrażali swoją dezaprobatę, inni zaś już z góry przewidując , czym może to skończyć się, nie wygłaszali niewygodnych haseł- dopasowywali się jak kameleony do tła. I nagle – też nowe obce twarze, nowe dziwne relacje, poszeptywanie po kątach, jakieś kliki, grupki, ludzie ucinali rozmowy na forum. Z dnia na dzień czuła, że patrzy na nią oko niby wielkiego brata, współgrające z nagle mało rozmownymi koleżankami. Pytała się ich naiwnie, co się dzieje, ale nie mogła usłyszeć sensownej odpowiedzi. Myślała, że śni jakiś zły sen, że to jakaś chwilowe zawirowanie. Jednak dzień po dniu sen i koszmar stawał się jawą. Od szefa słyszała na forum i w jego gabinecie, że wszystko, co ona robi- jest złe, nie do przyjęcia, wskazywał jakieś słupki, mówił o normach. Jeden słowotok, ale nic konstruktywnego. Zaczęła głośno i bez ogródek domagać się fachowej oceny, nie bełkotu. Znała swoje obowiązki i wiedziała, że ten człowiek nie ma żadnej fachowej wiedzy. Nie omieszkała dać mu tego do zrozumienia. Była więc reprymenda i nawet upomnienie na piśmie. Nikt wtedy nie wsparł jej, wszyscy unikali jej spojrzenia, opuszczali miejsce, gdzie zbierali się na kawę podczas przerw w pracy. Czuła się jak trędowata. Schodziła z niej energia jakby ktoś przekłuł piękny balon wielką , ostrą szpilką. Trwała w marazmie kilka lat, poszła do sądu. Pyrrusowe zwycięstwo, bo było zwycięstwo. Ale nadal zimne spojrzenia tych ludzi odmienionych jakby ktoś ich zaczarował. Dawni znajomi uciekli wcześniej na emeryturę, część znalazła pracę, gdzie indziej. Zastanawiała się po latach , po co tkwiła w tym chorym układzie. Kiedy już postanowiła odejść, zaczęły się zmiany , niby na lepsze. Jednak pozostał ten ciągnący się za nią dziwny klimat , opinia zszargana–To ta, co tam się po sądach włóczyła, to ta, a to ta- chyba trochę stuknięta. Inne dawne znajome osoby zapewniać ją zaczęły o swej lojalności, że co tam one znaczyły, że też bały się utraty pracy- wysłuchiwała niby przeprosin. -Tak, tak-rozumiem was- mówiła siląc się na zrozumienie. Przylgnęło do niej miano osoby trudnej we współpracy, prowokatorki. Słuchała, rozmawiała, ale niesmak został. Jej dziadek by podsumował, że gówno zostało…albo mleko się rozlało. Zebrała wszelkie dokumenty i czując się wolna jak ptak, pożegnała się z pracą. Wolna. Pierwsze miesiące wydawały jej się długim urlopem, nie narzekała. Pomagała matce. Ta już w podeszłym wieku radziła sobie nawet dobrze, pojawiały się tylko czasem drobne kłopoty z nogą. Pomagała przy wizytach u lekarza. Pamięć jednak matce nie szwankowała. Starsza pani miała więcej towarzystwa niż jej córka. Prowadziła aktywny tryb życia. Był jeszcze brat. Mieszkał w sąsiedniej miejscowości, zatem matka chętnie wyjeżdżała nieraz do niego, do wnuków, prawnuków.
A ona- ta niby wolna jak ptak, nagle poczuła, że zamknęła się w klatce swoich czterech ścian, w klatce swoich wspomnień, rojeń i myśli. Otoczona wokół jakimiś młodymi ludźmi słuchającymi ryczącej muzyki. Szczególnie w weekendy nie dawało się wytrzymać, ale nikt nie reagował. Nikomu to nie przeszkadzało. Ona też postanowiła już nie podejmować kolejnej walki.
Czasem zadzwoniła kuzynka, czasem koleżanka z pracy- w zasadzie jedyna z całej dawnej grupy. Potem i ona coraz rzadziej się odzywała. Ludzie ze studiów gdzieś w świecie rozsiani. Mąż, który odszedł do innej, nie utrzymywał z nią kontaktu. Nie miała nawet o to do niego pretensji. Nie była wzorową żoną. Krótko trwał ich związek, żyła wówczas pracą. A teraz stała przed lustrem, patrzyła na swoje zmarszczki , na zapadające się usta, blaknące oczy. Wolna? Ja jestem wolna? Gdzie teraz wyjadę? Mogłam to dużo wcześniej zrobić. Polecieć na drugą półkulę A teraz za późno na takie plany Co ze sobą zrobię?- pytała samą siebie. Sanatorium? Babcie pląsające na parkiecie. Już to widziała. Towarzyszył jej tylko wiernie pies, który chyba najbardziej cieszył się ze stałej obecności pani. Oglądała swoje ubrania- niektóre bardzo eleganckie. Dla kogo i z jakiej okazji miałaby się w nie ubrać? Dalsza rodzina nigdy jakoś jej nie zapraszała, częściej matkę i brata. Zaczynała popadać w jakieś depresyjne nastroje . Nie miała ochoty na nic. Próbowała uczestniczyć w zajęciach pewnej grupy, poznała ich na znanym portalu. Nawet spotkali kilka razy, chciała więcej się wkraść w łaski tego towarzystwa, ale powoli i stamtąd ją usuwano. Jej propozycje początkowo przyjmowane z entuzjazmem, nagle odrzucano, nikt nie reagował, nie wstawiał komentarza, a spotkanie w realu stawało się powoli nierealne. Chciała rozwijać swoją pasję, ale samotnie trudno było to wykonywać. Oni wyjeżdżali, wstawiali fotki, podziwiali swoje prace. Jej prac nie zamieszczano, administrator wiecznie czegoś się czepiał. W końcu nic nie zostawiała tam. Znów odrzucenie. Znów izolacja. Ale – dlaczego? Pewnie jakieś odpryski przeszłości , może ktoś ją skojarzył z aferą niegdyś zakończoną w sądzie. Świat jest mały. A środowisko też zawężone, na pewno nieraz w plotkach , dyskusjach pojawiała się jej osoba i ta afera. No, tak. Walczyła, wygrała, jak ten w opowiadaniu Hemingwaya. Wygrał. I co? Wrócił z gnatem ryby, poturbowany. Zwycięzca- tylko jakim kosztem? Pisała coś tam na swoim profilu, ale zauważyła, że teraz więcej się ogląda niż czyta. Obrazki częściej były obsypywane polubieniem.
Powoli zaczynała przyzwyczajać się do samotnej wolności. Brała nieraz dodatkowe prace- zlecenia, takie dorabianie do emerytury, ale z czasem i to ją przestało interesować. Matka , kobieta po osiemdziesiątce- mówiła jej wciąż- no, rób coś, rób… Idź, nie siedź tu, jedź …
Tak, pojedzie sama z psem w miejsce , gdzie można go zabrać. Tylko tam. Znajomi , którzy oferowali wspólny wyjazd, oznajmili, że z ważnych powodów muszą zrezygnować. Tak, tak- potakiwała ze zrozumieniem. Inna koleżanka znów twierdziła , że będzie miał gości, że zjedzie rodzina…Tak, każdy ma swoje życie, swoje plany. Nie brano pod uwagę jej osoby , a tym bardziej psa. Samotna, zdziwaczała, bez rodziny, gadająca coraz częściej z psem. Tylko z nim.
zdj. własne

piątek, 10 maja 2024

Kobieta i gołębie

Wracacie do mnie , jesteście tu każdego poranka i później o naszych ustalonych porach. Gołębie. Braciszkowie moi, których nigdy nie miałam, a teraz na starość zlecieliście do mnie jak anioły z nieba. Nie lubiłam kiedyś was, denerwował mnie ten nieporządek, sąsiad darł się, że wystrzela te zasrańce…A ja nic mu nie mówiłam. Nie interesowało mnie to właściwie. Biegłam do pracy, zajmowałam się domem. Mieszkali z nami rodzice. Były obowiązki. Z mamą wieczne utarczki. Wymyślała wciąż jakieś dodatkowe zajęcia, sarkała, że nie doczekała się wnuków. Ojciec siedział  cały czas w fotelu i czytał gazetę. Usługiwałam im jak jakaś służąca. Kochałam, no bo jak nie kochać rodziców, ale na starość byli schorowani. A ja byłam z tym wszystkim sama. Potem poumierali.  I od rana do nocy -praca, praca, praca. Nie zdążyłam nawet zostać matką, bo mój Adam odszedł za wcześnie. Potem były jakieś przelotne związki, z których nic nigdy nie wyszło. Czasem pogadamy z kumplem z pracy, stary kawaler, ale lepiej mi się z nim gawędziło zawsze niż z najlepszą koleżanką.  Znajomi, hm… Jakoś ubywało ich- z dnia na dzień, z roku na rok. Jedni wyjeżdżali, niektórzy zmarli, inni o mnie zapomnieli. I mnie dopadła starość. No i emerytura, łażenie z kąta w kąt. Dopóki miałam sprawne oczy, ręce i maszyny jeszcze były potrzebne, to przepisywałam prace, magisterskie, wszelkie inne. A teraz to już maszyna stoi i się kurzy. Mają te swoje komputery. Ja odstawiona jak ta maszyna. A taka dobra firma. Pójdzie na złom. Chodzę  do sklepu , robię zakupy. Zawsze biorę kaszę, ziarna słonecznika. Kiedyś sypałam ptakom resztki chleba, ale posłuchałam audycji w radiu, mówił mądry jakiś profesor, żeby tego nie robić, że wszelkie pieczywo to zagrożenie dla ptactwa. No i szlaban. Teraz tylko kasze, ziarna, owoce,  a i jabłka kosy lubią.  Sąsiad , ten z góry, już mi groził, że się doigram, że przeze mnie ten nieporządek wokół kamienicy, na parapetach tylko sterty gówien. A jakby im nikt nie rzucał bułek , to i odchodów  by nie było- ja wciąż powtarzam. Ale sąsiada  chyba coś złożyło i ponoć żona koło niego chodzi, źle z nim. Gównateria nieraz kamieniami rzuca w ptaki, ale zawsze im grożę , że zaraz policję wezwę. Raz mi szybę wybili. Rano kosy pięknie wyśpiewują. Wszyscy jeszcze śpią, cisza , a tu taki piękny koncert. One już w lutym zaczynają te swoje pieśni miłosne, bo teraz to zostają na zimę. Stawiam na parapecie w chłodne dni karmnik- dla sikorek  mam słoninkę, niektóre gołębie na zimę odlatują, te dachowce są cały czas. Gdzieś tam się przytulą, siedzą w zakamarkach muru, przy kominach. A grzywacze to tylko na wiosnę się pojawiają, są całe lato. A i zjeść potrafi taki jeden wielki samiec , Czasem przypominają  kaczory, bo dzioby długie, zakrzywione. Oglądam te ich amory na gałęzi jesionu– zaraz na skwerze, widać z okna. Nie na darmo mówią – kochają się jak gołąbki…Latem i wodę w pojemniku  też mają na moim parapecie. Co z nimi będzie, jak mnie zabraknie, pewnie ich stąd pogonią. Gołębie to dadzą sobie radę, ale te małe kruszynki zimą…Co z nimi?  Moi jedyni przyjaciele. Moje fruwające, śpiewające stadko…Ile to radości. Jak mogłam kiedyś ich nie zauważać? Chyba przychodzi taka chwila, że zostajesz sam lub sama, nie masz do kogo gęby otworzyć i widzisz za oknem , jak łypie to małe , co się niedawno może wykluło… I wiesz, że masz przyjaciół- niezawodnych. Zazdrościsz im tej swobody, chcesz się zerwać do lotu, a tu nogi coraz cięższe. Ach niech pochwalone niech będą ptaki- chyba wiersz gdzieś mi taki się przypomniał. Może niedługo pofrunę z wami anioły moje.


autor zdjęcia- nieznany, galeria internetowa

środa, 24 kwietnia 2024

"Szelest książki "

24 kwietnia-Światowy Dzień Książki

Moja pierwsza książka.. Pewnie jej nie pamiętam. Jedynie, że ktoś mi czytał- zapewne siostra lub mama, wiersze dla dzieci- wspaniały Tuwim i Brzechwa. Była seria książek – „ Poczytaj mi , mamo”. W przaśnych czasach PRL-u nawet te bajki dla dzieci nie były kolorowe, często na lichym papierze, ale chłonęło się każde słowo. Rodzice w trudnych  czasach powojennych uczęszczali  do szkoły, brakowało nawet podręczników. Mama wspominała, że zostawali specjalnie po lekcjach i czytał ktoś głośno uwielbianą lekturę. Taki seans literacki. A ja kiedy ogarnęłam technikę składania liter w całość , w zasadzie czytałam wszystko,  co mieliśmy w domu i to, co było w małej bibliotece szkolnej. Nieoceniony Elementarz M. Falskiego. Atlas geograficzny był też wspaniałą podróżą po mapach, czytało się nazwy odległych zakątków świata, marzyło o rejsie gdzieś do Australii lub na Grenlandię!  W kiosku Ruchu  można było kupić Misia i Świerszczyk. Nie zachwycał mnie Andersen. Baśnie były smutne, przygnębiające. Teraz już wiem, dlaczego takie są, inaczej je odczytuję. Za to „Akademia Pana Kleksa”  wspaniała, choć  też finał smutny. Potem były „Dzieci z Bullerbyn”, "Karolcia" i jej cudowny błękitny koralik. Czytało się cykl o Muminkach,  Doktorze Dolittle, który gadał ze zwierzętami. Zabawiał  wesoły figlarz Tomek Sawyer. Z czasem Ania i jej Zielone Wzgórze… I masa tzw. książek młodzieżowych- K. Siesickiej, losy bohaterów I. Jurgielewiczowej. A potem więcej, więcej postaci, Prus – jego rzewna opowieść o Antku, Anielce. I Janko Muzykant Sienkiewicza– okrutny los spotyka dziecko, które chce tylko zagrać na skrzypcach. Z tamtych czasów utkwił mi w pamięci „ Tadeusz” Orzeszkowej. Lubowałam się jakoś w tych nieco smętnych historiach, rzewnie niemal płakałam nad losem i Karuska, i Zenka , którzy szukali  domu, Tadzia zagubionego w trawie nad wodą, by w końcu zniknąć  w tych odmętach bezpowrotnie…Nie, dalej już nie potoczy się moja opowieść, bo to miała być ta pierwsza książka. Jeszcze pamiętam z biblioteki szkolnej cudowne kolorowe wydanie- chyba jakiś przedruk z brytyjskiego wydania encyklopedii dla dzieci. Britannica, chyba. Uciekł gdzieś tytuł. Ale widzę tę wielką księgę z pięknymi ilustracjami. Czy dziś dzieci ze smartfonami zwróciłyby uwagę na to dzieło? Szelest papieru. Uwielbiam. Jak  w jednym z wierszy – nie pamiętam już czyj to był- książka zaprasza:   „ …Witam cię kartem szelestem, tytułem na pierwszej stronie…byś wziął mnie w swe ręce i czytał”. 





grafika- pinterest

 

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Pod Białym Aniołem

Otacza mnie tłum ludzi. Odwracam się i trzymam mocno blaszany stary kubek. Czekam, bo jestem głodny. Za chwilę chyba odgryzę sobie rękę, przełykam ślinę . Zamykam oczy przypominając sobie  naszą piękną kuchnię, gdzie błyszczały porcelanowe kubki, a Mary codziennie parzyła przepyszną kawę. Potem chwilę słuchaliśmy radia i szliśmy do swoich zajęć.  Z czasem coraz rzadziej nasłuchiwaliśmy audycji,  bo wieści szły coraz gorsze. I sprzedałem radio, i kredens, naczynia. Poszło wszystko pod młotek-zostawiłem tylko  jednego konia i wóz. Załadowaliśmy z Mary i dziećmi , co jeszcze dało się załadować. Ziemia też sprzedana. W trakcie podróży- takiej Bóg wie gdzie, pochowałem żonę i dwoje dzieci. Postawiłem krzyż naprędce zbity z dwóch desek, usypałem wokół kamienie. Nie wiem, czy teraz bym odnalazł tę mogiłę. I to wszystko spadło na mnie i moją rodzinę w ciągu jednego roku i paru miesięcy. Chciałem sobie strzelić w łeb, ale nie miałem już nawet jednej kuli. Dotarłem tu, wielkie  miasto, San Francisco i ogrom ludzi, tak samo wygłodniałych jak ja. Stoję przed jadłodajnią , która niby ma coś wspólnego z aniołem i to białym. Jakby anioł miałby być zielony. Ten tu to chyba już zszarzały mocno. Widzę czasem z daleka wyfiokowane damy, bogatych gości, niektórych kryzys omija. Patrzą na człowieka jakby był z innej planety, jakby był śmieciem, gównem. Ja już nie mam łez. Ja jestem jak ten kubek, który trzymam w garści i czekam na jakąś strawę. Kubek- poobijany, chropawy, z wgniecionym bokiem, ale na szczęście niedziurawy. Słucham pojękiwania współtowarzyszy, jedni plotą takie rzeczy, że słuchać się nie chce, inni płaczą, inni się modlą, są i tacy, którzy wciąż Bogu złorzeczą. Inni chcą znowu wojny. Ja nie wdaję się w dyskusje, chcę tego ciepłego kubka strawy, ręce nim ogrzeję,  może uda się coś zarobić, mam zaklepane miejsce u jednego pucybuta, a potem spanie w przytułku. Ja tu czekam, czekam…Jakaś baba chodzi i robi zdjęcia. Opuściłem głowę odruchowo , przykryłem twarz kapeluszem. Nie chcę, by ktoś mnie fotografował. A zresztą, kolejka coraz krótsza, zaraz podejdę i dostanę strawę. Ja nie chcę już tu przychodzić, przecież mogę stać jak ten gość przed hotelem, drzwi otwierać, chcę zarobić parę dolarów, położyć się do czystego łóżka, wypić kawę z pięknej porcelanowej filiżanki. Może moje anioły czuwają nade mną. Mary, moje dzieci, aniołki drogie…może mnie wesprą. Idę po zupę.

inspirowane fotografią , lata wielkiego kryzysu, domena publiczna- źródło




piątek, 15 marca 2024

Oczarowane moczary

 

 

 

Moczary oczarowane w pełni księżycem

Ten obrócił się jak Narcyz

i spojrzał w swe odbicie

W zachwycie jeszcze żaby wydały rechot...

Nawet mgły się skryły ze swoim welonem

By nie zepsuć wrażenia jak to się niebo

Z wodą przymierza w wielkim olśnieniu

Bo potem jeszcze zasrebrzy się pełnia.

Niech dobry sen się spełnia

Dobry sen oczarowany moczarami.

obraz- Józef Rapacki - Wieczór( Moczary) , źródło- https://rogalin.mnp.art.pl/wirtualne-muzeum/malarstwo/wieczor-moczary-




środa, 28 lutego 2024



"Nigdy nie zapominasz, po prostu uczysz się udawać, że nie pamiętasz.”

                                            (F.S. Fitzgerald) 


                                                            zdj. pinterest

niedziela, 11 lutego 2024

Wyjście


Pełna zapału wybiegam rankiem

Mija mnie szybko ktoś

Poszedł , nawet nie wiem

czy go kiedykolwiek spotkam

W sklepie obijam się 

o półki, ktoś mi kosz wyrywa

Przy kasie zły numer wpisuję

Okulary spadają, niewiele widzę 

Poszum utyskiwania za plecami

A ja tylko:

-Przepraszam

-Przepraszam...

- Przepraszam!

- Ależ proszę...

Wyuczona uprzejmość kasjerki zniewala

Wreszcie wstukuję numerki

Chęć dalszej wędrówki

po labiryntach mija

Wkrada się jak żmija

Nijakość, niechęć i rutyna.

Mija chęć na kawę

Znanymi ścieżkami wracam na

Wyuczone koleiny bez kofeiny.



fot. pinterest