Jechała przez pół miasta , wracała od kuzynki .Zaprosili wszystkich bliskich, cieszyli się z powrotu ojca, syna, męża... Walczył na froncie, potem słuch o nim zaginął, nagle przyszła wiadomość, że jest, żyje. Leżał w jakimś wojskowym szpitalu we Francji, przeszedł nawet hiszpankę, ale wyrwał się śmierci. Opowiadał o strasznych rzeczach, w jego oczach jeszcze tlił się ogromny strach. Jednak w otoczeniu bliskich szybko wracał do siebie. Stawał się tym samym człowiekiem, jakiego wszyscy znali sprzed wojny. Gawędziarz, zawsze humorem tryskający… Ale teraz wyszczuplał, jakby się skurczył, mundur wisiał smętnie na nim. Lily jednak z zapałem zapowiadała, że już go wykuruje, że zajmie się swym ukochanym. Trzymali się mocno za ręce. Syn nie odstępował ojca.
Ona odeszła na bok. Siedziała w fotelu , słuchając rozmów,
ich strzępków. Niewiele ją obchodziły nowinki
o modzie ani pełne oburzenia głosy rzucające gromy na brudną politykę. I
głosy przerażenia o tej strasznej hiszpance. Jakiś starszy człowiek krzyczał
donośnie, że powinni rozliczyć tych wszystkich chłystków, którzy wciągnęli
Amerykę w brudną wojnę. Odezwały się inne głosy. Kłótnia gotowa. Lily zauważyła
zniknięcie kuzynki. Zaniepokojona pytała służącą, czy jej nie widziała.
Dziewczyna wskazała miejsce, gdzie jest panienka Blake.
- Alice, tu jesteś ! Już myślałam , że wymknęłaś się.
Alice uśmiechnęła się usłużnie, odstawiła na bok wystygłą
kawę.
Lily czuła się niezręcznie. Tu fetowano powrót jej męża, a
dziewczyna siedzi i zamartwia się nad swym losem. Frank zmarł w jednym z
lazaretów, nie miał tyle szczęścia ,
wcześniej był raniony w bitwie nad Marną,
nawet nie wiedziano, gdzie jest jego mogiła, przyszła jednak oficjalna
wiadomość i list od jego dowódcy… Matka
Franka nie wierzyła, wciąż pocieszała się tym, że to może pomyłka, że syn
wróci…Alice już nie miała tej nadziei. Przeprosiła Lily, że wymyka się z
przyjęcia, ale kuzynka dobrze ją rozumiała. Obiecały, że niebawem się spotkają
w mniejszym gronie. Alice wyszła przez
ogród. Dobiegła do przystanku, nadjechał tramwaj. Wsiadła. Kupiła bilet u
konduktora. Patrzyła tępo przed siebie.
Myślała o śmierci ukochanego. O mężu Lily. Żołnierze walczyli, a zmogła ich grypa.. Boże, grypa! Wojna się
skończyła, fetowano zwycięstwo, a im
teraz kazano nosić maski. Uszyły z matką z resztek płótna , jakie zostały z
nowych prześcieradeł.
A jak przyjdzie taki czas , że nie trzeba będzie wojny,
wykończą naszych żołnierzy kolejne grypy, kolejne hiszpanki… I dlaczego- hiszpanki? Może nas wszystkich dopadnie jakaś kolejna nieuleczalna choroba. I tego mężczyznę obok, co czyta
gazetę, i tę kobietę , i mnie, i tego przechodnia, tramwajarza, konduktora…
Zginą wszyscy! Jak muchy, jak robactwo- myślała katastroficznie. Spojrzała na swe dłonie, miała jeszcze
pierścionek zaręczynowy. Nie mogła i nie chciała go zdjąć.
Za chwilę miała wysiąść. Zatrzymał się tramwaj.
zdjęcie- galeria internetowa, autor nieznany
Piękna fotografia , tekst też
OdpowiedzUsuń