Zamiast wstępu
"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują
środa, 30 listopada 2022
Weselnie. Potem, cd.
wtorek, 15 listopada 2022
Weselnie. Potem, cd.
Minęły ponad dwa tygodnie, jak Anka zamieszkała u Sokołowskiej. Lato było wyjątkowo piękne. Czasem sarkano na zbytni żar, słońce nie odpuszczało, oj, deszcz był potrzebny.
poniedziałek, 7 listopada 2022
Weselnie. Potem, cd.
Krzysiek pojawił się na działce. Ojciec siedział na werandzie . Palił papierosa, puszczał kłęby dymu.
środa, 26 października 2022
Bez planu
niedziela, 23 października 2022
Weselnie. Potem , cd.
Anka od prawie dziesięciu dni przebywała w domu Aliny. Wymeldowała się z pensjonatu, do kliniki zadzwoniła odwołując wizytę i zabieg. Kobieta po drugiej stronie linii coś wykrzykiwała, przepraszała. Anka po chwili się rozłączyła, nie, nie miała ochoty tam wracać, przechodzić znów kolejne męczące procedury, wpisy, badania i całe te korowody. Nagle zmieniła zdanie. Ot, tak. Czuła, że od początku wyjazd z domu był jakąś ucieczką. Przed czym? Może przed samą sobą, przed utyskiwaniem matki, przed poradami- nawet tych życzliwych, przed spojrzeniami innych. Ale tu też są ludzie- skonstatowała. No przecież- nie kosmici. Jednak to było uzdrowisko, wielu podobnych do niej łaziło po deptaku, widziała, jak niektórzy chodzą na ćwiczenia, basen- z jednego sanatorium do spa. Całe pielgrzymki połamanych, otyłych…
Sokołowska nie wypytywała o nic. Pokazała Ance pokój, jeden z niewielu przeznaczonych na wynajem. Był skromnie urządzony, szafa, stół, krzesła, łózko – bardzo wygodne, no i piękny widok za oknem. Z kuchni dolatywały nieraz smakowite zapachy. Chyba teraz Alina smażyła truskawki.Anka szybko wskoczyła do łazienki- dość skromnie wyposażonej, dzieliła ją zresztą z gospodynią. Była kabina prysznicowa, spora ilość szafek, pralka. Sokołowska lawirowała między pobytem lokatorki a swoimi działaniami, by nie utrudniać zwykłych, codziennych czynności . Po szybkiej toalecie Anka wrzuciła na siebie luźną bluzkę, długą spódnicę. Wciąż dbała o ukrycie swych fałdów. Chwilami zastanawiała się, czy dobrze zrobiła odwołując zabieg. Po czym znów utwierdzała się w przekonaniu, że są inne sposoby na pozbycie się nadwagi.
- Dzień dobry, Aniu! - Sokołowska powitała ją widząc, jak ta nieśmiało skrada się wąskim korytarzem.
Rzeczywiście, w kuchni panoszyły się truskawki. W łubiankach, miskach, a część buzowała już na gazie.
- Robię powidła-oznajmiła Alina. A resztę zamrożę. To chyba jedne z najlepiej nadających się na mrożenie owoce, maliny też.
- Tak, maliny też- Anka przełknęła ślinę, miała ochotę rozgnieść cały puchar tych cudownych owoców, polać je śmietaną…
Ale odgoniła natrętne myśli, zaparzyła kawę.
- Może coś pomóc?
- A wiesz, brakuje mi parę zakrętek do słoików, weź rower, jest tam, na podwórku, przy szopie. Dasz sobie radę. Do sklepu trafisz, tu ten najbliższy- gdzie mydło, i powidło.
- OK, jakie te zakrętki? – Anka popijała jeszcze kawę, zagryzła małym tostem.
- Te szóstki , a i czwórki mogą też być. I parę małych. Zaraz dam ci pieniądze.
- Dobra, potem się rozliczymy- Anka już wybiegła na schody, szukała roweru.
Mam nadzieję, że się nie załamie pode mną- myślała. - No, to w drogę!
Sokołowska patrzyła, jak dziewczyna otwiera bramę , sadowi się na siodełku, wreszcie rusza.
- Pojeździ trochę, połazi, parę tras zaliczy, odechce jej się operacji na żołądku. Alina mieszała gorące truskawki i gaworzyła radośnie z Karusiem.
- Anka jedzie na rowerze! I niebawem ciebie też zabierze! A po chwili zanuciła piosenkę, leciała w radiu jedna z jej ulubionych -stary hit - Zielono mi...
czwartek, 13 października 2022
Weselnie. Potem. cd.
Krzyśka uspokoiły nadchodzące dość regularnie wiadomości od siostry.
Poczuł ulgę, jakby spadł mu jakiś ogromny kamień wiszący u szyi. W
pracy też wszystko szło swoim rytmem, Krzyś zagłuszył niepokój i szef też się już go nie czepiał. Wracał też do domu pełen nowych pomysłów , planów. Pogoda
była cudowna . Lato w pełnym rozkwicie. Dogadywali się z Iloną w kwestii
urlopu. Ona mogła wziąć w połowie lipca, on miał parę zaległych tygodni, zatem je
wykorzysta. Poprzedniego dnia był u
rodziców. Czuło się jeszcze napięcie, ale już ze sobą rozmawiali, w nich też
wstąpiła jakaś nadzieja, przekonanie, pewność
, że córka wie, co robi. Poprosił ją,
by przysłała im kartkę, taką z pozdrowieniami. Dotrzymała obietnicy.
Ojciec czytał tych parę zdawkowych zdań w kółko przez kilka dni Przypiął widokówkę na lustrze magnesikiem.
- Maryla- powtarzał
wciąż- Jak tam jest ładnie, może wybierzemy się? Żona studziła jego zapał- A ktoś cię tam
zaprasza? Ją jednak też nęciły widoki pięknych wzgórz, dolin, połonin…Nie
wiedzieli nic o planach Anki w klinice, jedynie Krzysiek wiedział co nieco od
samej siostry i tego, co opowiadała mu wtedy przy pierwszym spotkaniu jej
przełożona. Spotkał ją jeszcze potem.
Sama go zaczepiła na rynku.
- Panie Krzysztofie!- początkowo nie sądził, że to do niego
ktoś zwraca się miłym altem. Obrócił się, spojrzał, oślepiło go słońce.
-Ach, przepraszam, nie poznałem . Miło mi.
Kempińska zaproponowała, by chwilę siedli na skwerku, w
cieniu kasztanów. Chciała dojeść loda,
który topniał w rękach. Co chwila musiała się wycierać chusteczką. Też wyszła z
pracy, czekała na kogoś. Gawędzili – o upalnej pogodzie, pracy, wakacjach, w
końcu temat Anki musiał się pojawić.
- Wie pan, panie Krzysiu, Ania jest osobą bardzo
odpowiedzialną, ale w sferze uczuć- mocno rozchwianą . Jej bardzo brak ciepła,
miłości. Przepraszam, że tak mówię- poczuła ,że chyba popełniła nietakt mówiąc
te słowa. Jednak ciągnęła dalej - Ja jestem wdową , od ładnych lat, ale mam
dzieci. Tęsknię za tamtym życiem, cóż, musiałam się pogodzić z tym, co zesłał los. Były obowiązki, były
dzieci, a na pomoc liczyć bardzo nie
mogłam. Teraz już jestem babcią, czasem
mnie odwiedzą moje maluchy. Syn w ogóle wyjechał z Polski, córka mieszka w
Warszawie. Zatem z Anią chyba miałyśmy jakąś nić porozumienia.
Obie niby otoczone tłumem ludzi, a
samotne. W wolnych chwilach gadałyśmy…I tak jakoś poznałyśmy się bliżej. Nie, nie
było wizyt i spotkań. Przecież ja
jej nie odwiedzałam ani ona mnie, po
prostu tylko nasze wspólne życie w pracy.
Wyjazdy na kursy, szkolenia. Podtrzymywałam ją na duchu, gdy musiała
wystąpić i coś powiedzieć. Z czasem coraz lepiej sobie z tym radziła. A
ludzie są podli…
- Wiem, dobrze wiem- Krzysiek spuścił głowę.
- No, to rozumie pan , o czym mówię. Chyba z panem siostra
ma dobre relacje?
- Tak, tylko bardzo zaskoczyła mnie wtedy tym wyjazdem, ale
gdyby nie to wesele, na pewno inaczej wszystko by się odbyło.
- Najważniejsze, że wiecie już , co się dzieje i co z Anią.
No, to ja będę uciekać, bo zaraz pojawi się tu moja kuzynka , a ona nie lubi
spóźnialskich- zaśmiała się. Pozdrawiam
, do zobaczenia.
Krzysiek ukłonił się , Kempińska podła mu rękę. - Proszę pozdrowić żonę.
Wrócił do domu lekko spóźniony. Ilona nieco naburmuszona odgrzewała obiad.
Stół ładnie nakryty. Świece, piękne serwetki.
- Otwórz wino- rzuciła chłodno.
Stanął za nią, gładził jej szyję.
- Uważaj, zaraz się poparzę- Ilona powoli ulegała miłej
presji Krzyśka.
Już udobruchana zaniosła do stołu potrawkę z kurczaka.
Krzysiek doprawił sałatkę. Przywiózł tej zieleniny od ojca z działki.
- No, jedz , jedz sałatę, jest bez chemii, bez tych konserwantów.
I szczypiorek , i rzodkiewki. One już się kończą- zachęcał żonę Krzysztof. – Musisz być zdrowa, silna! Jutro
przywiozę ci truskawki. -Przepyszne są! – wypił jednym haustem wino.
- Dlaczego tak wciąż mówisz o moim zdrowiu? – zapytała
Ilona.
- Jak to? Każda przyszła mama musi dbać o swoje zdrowie.
Każdy ci to powie. - Jeszcze mi się rymuje- zaśmiał się.
Ilona zebrała naczynia.
Poszła do kuchni. Zdejmowała resztki
z talerzy.
Krzysiek odciągnął ją od zmywarki, stołu pełnego desek,
sztućców, brudnych szklanek.
- Jutro umyjesz. - Chodź, chodź do mnie.
Kochali się na dywanie. W końcu zaległa ciemność. Światło
paliło się tylko w kuchni.
Potem leżeli obok w łóżku. Było cicho, zza okna dochodził
szmer liści. Jakieś buty stukały po
chodniku. Było już chyb bardzo późno. Jutro znów zryw.
Nagle Krzysiek siadł gwałtowanie, Ilona też podniosła się,
lekko ziewając.
- Ilona, chcę mieć z tobą dziecko. Nie możemy tego
odkładać. Jesteśmy zdrowi, zrobiłaś
badania. Ja też, wszystko jest OK.
- Wiem, jest OK- przytaknęła Ilona wtulając z powrotem głowę w poduszkę.
- O co chodzi?- Co ty chcesz? – czuł wzrastający niepokój,
czegoś mi nie mówisz? Ilona? Odwróć się do mnie- wiem , że nie śpisz! – Nie
zbywaj mnie któryś raz z kolei. Te opowieści o twojej pracy z dziećmi jakoś
mnie nie rajcują. Że takie słodkie, że
tak mile z nimi. To czemu nie chcesz mieć własnego?
- Krzychu, jestem padnięta.
- Wciąż pieprzysz o jakimś czasie swobody, mamy go już od
prawie dziesięciu lat, a nawet i więcej – żachnął się.
Ilona w końcu wyszeptała:
- Bo ja się boję, boję, że urodzę chore dziecko. W mojej
rodzinie były osoby z Zespołem Downa.
- No i co z tego? – Krzysiek zaskoczony informacją zaczął
szukać papierosów.
- Nie pal, chcesz mieć zdrowe dziecko- ironizowała Ilona.
- Z tego co wiem,
pierwsze raczej nie dziedziczy, a jak wiesz, wiek rodziców ma też znaczenie, więc nie
rozumiem , czemu się ociągasz.
- Masz rację, to nasz ostatni gwizdek. Jutro wyrzucam
tabletki.
- Kurwa mać, to ty je cały czas brałaś?- był wściekły.
Poszedł do jadalni i położył się na kanapie. Sen długo nie
nadchodził. Ilona obmyślała, jak go udobruchać . Czuła, że odkładanie tego
jeszcze bardziej pogrąża ją, ale i ich związek. Obiecywała mu co innego, czuła
się jak oszustka. Nie powinnam go była okłamywać, nie zasłużył na to. Przecież
tak go kocham.
zdj. pinterest
wtorek, 11 października 2022
***
Patrzę w ekran
Niebo przecina strumień ognia
środa, 28 września 2022
Weselnie. Potem. cd.
Pani Basia, ta która musiała sprzątać to i owo, w końcu w zaufaniu powiedziała Ance, że właściciel jest bratem szefa kliniki, a ten taryfiarz też jakaś ich „ dziesiąta woda…” . No, cały układ.
- Ja to się nieraz nasłucham, napatrzę. Co oni tam wyczyniają nieraz. Te ich cuda- parsknęła śmiechem, ale zaraz spłoszyła się widząc ogromne przerażenie w oczach Anki.
Chciała zatuszować swoją niefrasobliwość, że to tylko takie jej bajdurzenie, ale Ance zapaliła się jakaś czerwona lampka. Nie chciała dopytywać pani Basi, by jej nie spłoszyć, może kobieta będzie się bała cokolwiek więcej mówić. Z drugiej strony- nie można na podstawie opinii jednej osoby oceniać kliniki i ludzi, którzy tam pracują. Anka rozmyślała. Zagadnęła przy stole podczas śniadania jedną z kobiet, ta też miała podobny problem – nadwaga , ale u niej chyba w grę nie wchodziła operacja żołądka, a jakaś terapia. Anka jednym uchem słuchała opowieści o stanie zdrowia rozmówczyni. Interesowało ją jedynie, czy kobieta zna jakieś osoby, które tu się leczyły. Usłyszała- Owszem, znam kuzynkę, która tu była parę lata temu.
Anka postanowiła się rozejrzeć, wyjść z pensjonatu. Dostała z kliniki telefon potwierdzający termin. Miała jeszcze tydzień. Zarzuciła na siebie dobrze tuszującą brzuch koszulę, włożyła trampki, wygodne spodnie. Pojawiło się słońce. Szła bez celu, nie znała przecież tego miejsca. Przybywało chyba coraz więcej turystów, wakacje za parę dni. Nie chciała iść w kierunku jakiegoś szlaku, na jakieś odludzie, poznawała tę małą miejscowość. Parę sklepów, prywatne domy- ni to nowoczesne, ni stare. Na straganach , jak wszędzie- masa pamiątek, ciupag, koszul z napisami. Daleko widać było wieże kościoła, ale chyba była tez i inna – najpewniej cerkiew. Wzięła w pensjonacie folder, ale jeszcze go nie przestudiowała, bo była zbyt pochłonięta całym tym zamieszaniem związanym z kliniką.
Schodząc powoli w kierunku pensjonatu zobaczyła w głębi za dużymi krzewami dom, dziwny jakiś. Miał jakby urwany dach, może niedokończony. Góra chyba była niezamieszkana, ziała pustymi oknami, te na dole zaś zasłonięte krzewami i ogrodem, który był jednym wielkim gąszczem. Kontrastowało to z nową bramą, na furtce widniała skrzynka na pocztę, chyba były w niej jakieś przesyłki. Zatem ktoś tu mieszka. Poza tym na bramie widniała tablica informująca o wynajmie pokoju. Dotknęła dzwonka przy bramie. Po chwili usłyszała szczekanie psa, który biegł przodem, za nim szła powoli kobieta. Stanęła przyglądając się , kto pojawił się przy bramie.
Otworzyła furtkę, wpuszczając nieznajomą.
- Słucham? Czego pani sobie życzy?-
- Dzień dobry!- wydusiła z siebie Anka.- Zobaczyłam tablicę o wynajmie pokojów w pani wilii.- Nagle zaczęła wyrzucać z siebie jakiś dziwny słowotok. Mówiła, co jej podsuwało pierwsze skojarzenie.
Gospodyni posesji wzięła psa na ręce, lekko popychając Ankę prowadziła ją przed sobą. Szły po krzywym chodniku, rosły jakieś kwiaty głuszyły je paprocie, powój. Potem po schodach weszły w głąb ciemnego pomieszczenia. Otworzyły się drzwi, to pies już samodzielnie biegający po domu robił za odźwiernego. Radośnie szczekał, machał ogonem, co wskazywało na to, że jest zadowolony.
Słońce oświetliło pomieszczenie. To był pokój połączony z kuchnią. Na półkach stała masa słoików, pojemników z przyprawami, ziołami, niektóre z nich zakurzone.
- Proszę usiąść sobie tu , w fotelu- Anka próbowała wykonać życzenie gospodyni, ale nagle poczuła, że coś załamuje się pod nią, wpada w czeluść, przechylając się tułowiem do podłogi.
Pies szczekał, a właścicielka nie mogąc się opanować , śmiała się jak opętana. Anka czując, że nie da rady wygramolić się bez pomocy rozchichotanej, leżała w pozycji horyzontalnej. W końcu i ona zaczęła wpadać w głupkowaty nastrój. Zatem rechot grzmiał w całym domu, pies chyba też swym ujadaniem wyrażał swój nastrój. Kiedy im przeszło, właścicielka chybotliwego mebla pomogła wydostać się Ance z czeluści.
- Jestem Alina. Dajmy sobie spokój z tymi paniami. – Alina Sokołowska. Kobieta mogłaby być matką Anki, ale nie lubiła tego „ bon ton”. Nie zawsze wobec wszystkich osób decydowała się na szybką bezpośredniość , ale ta dziewczyna wzbudzała jej zaufanie , biło z niej dobro wymieszane z dziwnym lękiem, takim lękiem przed całym światem i samą sobą.
- Anna Poleska. Miło mi. – Anka pocierała udo. Oprócz potłuczenia nic się nie stało.
- Przepraszam za ten fotel, same graty, jak pani widzi. Ty tu na wakacje, urlop?- pytała.- A gdzie jakieś bagaże? W sumie to u mnie rzadko goście bywają. Wisi to ogłoszeni, miałam je zdjąć. Rzadko kogoś przyjmuję. – Może herbaty, kawy zrobić? – nagle zmieniła temat.
- Jeśli można , to ziołową- poprosiła Anka. Stabilne krzesło, okrągły stół pokryty dzierganą serwetą wprawiły ją powoli w dobry nastrój. Miała nadzieję, że Alina wynajmie jej pokój.
- Karo, daj pani spokój. – On tak zawsze gościnnie wszystkich wita- odganiała pieska od nóg Anki gospodyni.
- Nie, proszę na niego się nie denerwować, ja bardzo lubię psy. Nigdy nie mogłam mieć swojego. Wie pani, wiesz- Alina- poprawiła się- mieszkam w takim blokowisku, poza tym mama nie przepada zbytnio za psami.
- Rozumiem- Sokołowska spojrzała na Ankę , która nagle posmutniała. Chcąc ją rozchmurzyć, Alina pozwoliła Karusiowi na zabawę z gościem . Czajnik już syczał. Szukała herbaty z melisą i rumiankiem. Zaparzyła ją w filiżance, postawiła jeszcze ciastka na stole. Sobie nastawiła kawę , bo jeszcze od rana nie zdążyła wypić.
Po chwili rozmowa potoczyła się gładko. Ciastka leżały nieruszone…Anka patrzyła za okno, ogród pełen zieleni napawał radością. Krzewy rosły dziko zasłaniając dom od drogi. Spłynęła na nią jakaś błogość. Piła ziołową herbatę i czuła wciąż, że chyba jeszcze tego samego dnia zamieszka u Aliny. Ta popijała kawę, aromat mieszał się z wonią ziół i skoszonej trawy gdzieś zza okna.
piątek, 16 września 2022
Weselnie. Potem.cd
Odłożyła telefon, krążyła po mieszkaniu, posprzątała w kuchni, wstawiła rzeczy do zmywarki. Wyrzuciła stertę śmieci, które zebrał Grzesiek na stole. Chciała się czymś zająć, by odegnać krążące gdzieś chaotyczne myśli. Zmieniła pościel. Potem zajrzała do torebki, tej z wesela, uprzątnęła ją, wyrzuciła paproszki, resztki konfetti, serwetek, na pamiątkę zostawiła tylko pięknie wypisane imiona jej i męża na tzw. miejscówce. Prała rzeczy z wesela- te nadające się do lekkiego ręcznego. Marynarka męża nadawała się tylko do pralni. Sortowała, układała, porządkowała. Wśród swetrów natknęła się na niebieski Anki. Przyłożyła go do twarzy, chłonęła zapach. Czuła ulotny zapach perfum, potu Anki…
Nagle poczuła chęć obejrzenia zdjęć. Nie tych w telefonie, ale starych. Weszła na krzesło, by wyciągnąć stertę albumów z pudełka na szafie. Zdmuchnęła kurz. Przeglądała fotografie. Były czarno- białe i kolorowe, nieco wypłowiałe. Te z ich ślubu, tacy szczęśliwi z Grześkiem, z chrztu Krzysia, zaraz potem Anki. Komunijne. Przedszkole, szkoła…Kilka razy wertowała strony , które zatrzymały te ulotne chwile. Zauważyła, że na wszystkich zdjęciach- od etapu przedszkola po liceum -Anka w ogóle się nie uśmiecha. Nawet na tych z nimi, z rodziną siedzi gdzieś z boku, często z opuszczoną głową. Grono kuzynek, a córka zawsze gdzieś w tle! Krzysiek uśmiechnięty, często właśnie na kolanach męża lub przytulający się do niej, do babci. Boże, jaki on był słodki. Anka tylko z nim na jednym zdjęciu uśmiechała się. Tylko na tym z bratem – trzymali się za ręce i wesoło promieniały ich twarze.
Oparła głowę na stole, znów zapaliła. Odepchnęła album. Kilka zdjęć spadło na podłogę. Nie chciało jej się ruszyć, by je zbierać. Zapadł zmrok, w pokoju było już ciemno. Wieczór był pogodny. Nagle jakaś siła nakazała jej wstać. Otworzyła okno, by wywietrzyć mieszkanie . Nastawiła wodę w czajniku. Zebrała zdjęcia, schowała albumy. Wzięła szybki prysznic. Umyła włosy, założyła dres, choć w zasadzie powinna się była szykować do snu. Telefon zaterkotał. To był sms, Krzysiek pisał, że są z ojcem na działce. Dobra, niech tam sobie będą. Zrobią porządek, bo niezły bajzel tam też pewnie jest, ale Grzesiek lubi tę dłubaninę w ziemi. Doprowadzi to do ładu- na pewno. Żeby wszystko można było tak uporządkować jak te grządki, rabatki. Żeby można. Maryla powoli zaczynała godzić się z myślą, że popełniła jakiś straszliwy błąd, za który teraz płaci jej dziecko. Nagły skurcz ścisnął jej serce. Widziała wciąż smutną twarz córki. Poczuła, że targa nią jeden wielki skowyt. Przypomniała sobie rady swojej babci- dziecko wypłacz się , nie duś nic w sobie. Popłaczesz i ulżysz sobie.
Poszła do sypialni, rzuciła się na łóżko, wyła w poduszkę. Usłyszała otwieranie drzwi. Grzesiek wrócił. Udawała, że śpi. Zajrzał , ale szybko się wymknął. Zapalił światło w kuchni, pił herbatę. W końcu sen go zmorzył, leżał do rana w fotelu.