" Z ostatnią kartka kalendarza zerwij wszystkie złe nastroje, zapomnij o wszystkich nieudanych dniach, przekreśl niewarte pamięci chwile i wejdź w Nowy Rok jak w nowej szacie wchodzi się na najwspanialszy bal świata.." ( z kalendarza ściennego wierszyk)
Zamiast wstępu
"Każdego dnia trzeba posłuchać choćby krótkiej piosenki, przeczytać dobry wiersz, obejrzeć piękny obraz, a także, jeśli to możliwe powiedzieć parę rozsądnych słów." /J.W. Goethe/
pozbierane z szuflad, dzienniczków, blogów moich....
To, co mnie boli, cieszy, zastanawia, zadziwia, inspiruje. Słowa i dzieła innych, które przyciągnęły moją uwagę.
Ludzie, miejsca, zdarzenia, które
chcę utrwalić, bo na to zasługują
sobota, 31 grudnia 2011
Sylwestrowy wieczór...
" Z ostatnią kartka kalendarza zerwij wszystkie złe nastroje, zapomnij o wszystkich nieudanych dniach, przekreśl niewarte pamięci chwile i wejdź w Nowy Rok jak w nowej szacie wchodzi się na najwspanialszy bal świata.." ( z kalendarza ściennego wierszyk)
wtorek, 20 grudnia 2011
niedziela, 18 grudnia 2011
Nieobecna
- Nie zauważyłyście, że Krysia jest ostatnio jakaś smutna? - Anka zapytała znów koleżanki. Wszystkie już przerwały pracę, należał im się zasłużony odpoczynek, i przerwa na drugie śniadanie. Nad czajnikiem pojawił się obłok pary, zapachniało kawą, zabrzęczały łyżeczki, ktoś poczęstował koleżanki domowym ciastem.
-Pyszne! Musisz przynieść przepis. Koniecznie!- trajkotały.
- Dla mnie również. Nie zapomnij.
- Hej, dziewczyny, nie słyszałyście? Dlaczego Krystyna ostatnio jest jakaś nie w humorze?
- Skarbie, Krysia po prostu zazwyczaj jest nie w humorze. Nie zauważyłaś tego?
- Ania jeszcze za nami za krótko pracuje, by zauważyć humory Krysi-dorzuciła druga z koleżanek.
- No, może rzeczywiście miesiąc to za mało, by kogoś poznać. Ja po prostu zauważyłam to ostatnio. Wydawało mi się, że więcej się śmiała, była bardziej rozmowna.....
- Nie odpowiada jej nasz zestaw.
- Jaki zestaw?- Anka zdawała się nie rozumieć.
- Kochanie, ot ten zestaw.-Ewa wskazała ręką na obecne - ja, ty, Jola, Monika.
- Tak, tak. -podchwyciła Jola.- Ona po prostu nie ma czasu na coś takiego jak rozmowa z nami, wspólna impreza. Mam wrażenie, że patrzy na nas z góry.
- Ambitna. Może marzy jej się jakiś stołek- zauważyła Ewa.
- Szef nie lubi takich ambitnych i pracowitych za bardzo... - Ewa wymówiła te słowa powoli, akcentując szczególnie ostatnie
- A skąd ty to wiesz? –zapytała milcząca dotąd Monika.
- Ojej! -żachnęła się Ewa- Rzeczywiście! Nie znasz szefa i jego upodobań.
- Zauważyłyście , jakie ma drogie ciuchy? – padło kolejne pytanie.
- Kto? Szef? – Jola była z lekka nieprzytomna…
- No, coś ty. Mówię o Krystynie- skrzywiła się Ewa…
-
Przez chwilę trwało milczenie. Wszystkie piły kawę. Wątek przerwanej rozmowy podjęła Monika, niemal skandując:
- Gdyby twój mąż zarabiał taką forsę jak jej pan biznesmen , to też miałabyś na takie kiecki.
-Wcale jej nie zazdroszczę- słowa Ewy zabrzmiały jak wyzwanie.
Po chwili dodała dobitnie:
-Wcale jej nie zazdroszczę- powtórzyła jakby się chciała utwierdzić w tym, co mówi.
-A ja bym chciała, żeby stary przyjeżdżał po mnie do pracy. Jeden pokoik kątem u teściów też mi nie odpowiada, chętnie bym się z nią zamieniła- oznajmiła Monika.
-Nie zazdrość jej -Jola poradziła. -Nie wiadomo, czy jest taka happy w tej swojej willi w super dzielnicy.
-Ależ wcale jej nie zazdroszczę, tylko stwierdzam ,że ten świat jest podle urządzony- Monika była rozgoryczona.
- Zazwyczaj głupi ma zawsze szczęście, nie wiesz o tym? - Ewa zaczęła chichotać nie wiadomo, z jakiego powodu…
Anka zaczynała żałować, że zaczęła tę rozmowę. Milczała cały czas, przysłuchując się. Spojrzała na puste miejsce, tam gdzie zazwyczaj siedziała Krystyna. Monitor komputera ział ciemnym ekranem, obok stało zdjęcie w ramce. Anka przyjrzała się mu któryś już raz…, popatrzyły na nią roześmiane oczy małego chłopca, obok mężczyzna o dość chmurnym spojrzeniu.
Z zadumy wyrwał je głos szefa.
-Moje panie,. muszę przekazać wam przykrą wiadomość. Pani Krystyna miała dziś rano wypadek, leży w szpitalu. Nic więcej nie wiem- powiedział cicho…
-Co się stało. O mój Boże ! – krzyknęła przerażona Ewa.
-Co pan mówi?- pisnęła Jola, pobladła jak ściana..
-Jakie nieszczęście! Co się stało? Może ją odwiedzimy?- pytały chórem -Który szpital?
-Tak nam przykro- zapewniała Ewa- Może dajmy na mszę-zaproponowała…
Nagle Anka zaczęła chichotać.
- Źle się pani czuje? – zapytał szef.
sobota, 17 grudnia 2011
Dywagacje kobiety dojrzałej, cd.
piątek, 2 grudnia 2011
Przeprowadzka
Początek grudnia zawsze przypomina mi pewien fakt- miał miejsce dawno.. Byłam dzieckiem, chodziłam do czwartej klasy szkoły podstawowej.. I może dlatego tak mocno wrył się w pamięć . Rodzice zdecydowali pod wpływem pewnych zdarzeń ( nieważne już jakich)- o przeprowadzce. Dla dziesięcioletniego dziecka -wydarzenie równające się z trzęsieniem ziemi, trzecią wojną światową etc…. Nikt nas – ani mnie, ani mojego rodzeństwa -nie pytał, co sądzimy o wyjeździe...
Pamiętam, że pogoda był zgoła niegrudniowa, było jesiennie, ciepło, deszczowo. Prawie jak dziś... Ot, cuda naszej strefy klimatycznej. Przed ostatnim kursem bagażówki nie mogliśmy złapać naszego psa, który jakby wyczuwał ,że dzieje się coś złego. Ja-to pakowanie i bieganinę- traktowałam jeszcze jak przygodę. Kiedy Kajtek już został schwytany i siedział na moich kolanach, ruszyliśmy….
Powitał nas nowy dom, o ile można domem nazwać szaro- bure blokowisko, z ciemną klatką schodową i mieszkaniem na trzecim piętrze, bez windy-Wstrętne miejsce- tak mi się wówczas wydawało....
Dawne miasto powiatowe( 25 kilometrów od Lublina) nie mogło zaoferować nic lepszego. Przaśne czasy PRL- u nakazywały cieszyć się i z tego. Pamiętne listy do spółdzielni mieszkaniowych, czekanie całymi latami na swój kąt…
Może to mieszkanie, to osiedle, ta smętna aura za oknem, ten skład bagaży podziałały na mnie wyjątkowo przygnębiająco. Rodzice pochłonięci urządzaniem mieszkania jakoś nie mieli czasu, by zgłębiać stan mego ducha. Mama optymistycznie do wszystkiego nastawiona przekonywała mnie, że będzie fajnie, fajnie, fajnie…. Kajtek latał po mieszkaniu i ciągle węszył. Musiałam z nim wyjść na dwór, on gdzieś ciągle uciekał, a ja jak sparaliżowana, bałam się za nim biegać po obcym podwórku.
Na drugi dzień poszłyśmy do szkoły… Tak, to wspominam najgorzej. To wyrwanie nagłe w ciągu roku szkolnego. ..Dlaczego nie poczekali te parę miesięcy!? Do wakacji choćby…. 1 września do szkoły rusza wielu nowicjuszów, nie poczułabym się w tym momencie tak bardzo osamotniona.
Nowa klasa, nowa pani, która ciągle krzyczała. Kazała nam nosić kokardy- przez tydzień czerwone, później białe, itd. Mnie ciągle te kokardy zsuwały się z włosów, a ona znów krzyczała, gdzie je mam… To był jakiś koszmar. I ciągle to gapienie się innych, wskazywanie palcem- to ta Nowa.
Ojciec wywiózł psa do wuja, tego nie mogłam ani zrozumieć, ani wybaczyć.
Pewnego dnia, kiedy już nadeszła ta ostra zima, śnieżna, postanowiłam nie pójść do szkoły i wrócić TAM, gdzie czułam się najlepiej. Miałam jakieś kieszonkowe, poszłam na dworzec , ale nie było żadnego autobusu..Spory kawałek przeszłam pieszo, parę osób zwróciło uwagę, co ja tu robię, sam w dodatku ? Coś kręciłam. W końcu znalazłam się przed MOIM domem, MOJĄ szkołą, nieważne już jak.. Dobrze, że nie zamarzłam w tym śniegu..
W moim domu mieszkał już ktoś inny. Znajoma nauczycielka, nasza dawna sąsiadka wzięła mnie do siebie, była bardzo zdumiona moją obecnością
-Ty sama , tutaj? Skąd się wzięłaś? Jak przyjechałaś tu? Taka zima. ..
Zaraz zadzwoniła do moich rodziców. Po paru godzinach mama przyjechała po mnie. Płakała razem ze mną, gdy wsiadałyśmy do autobusu, próbowała mi coś tłumaczyć, ale chyba cała ta sytuacja uświadomiła jej, jak wielką rewolucję zafundowali mi z ojcem.
Dziś , gdy na to patrzę z dystansu, współczuję jej, bo wyobrażam sobie, co przeżywała, jak nie zastała mnie w domu, gdy wróciła z pracy i szukała mnie w szkole, i na osiedlu…
Świat dorosłych rządzi się czasem tak dziwnymi prawami….
sobota, 12 listopada 2011
Zimowo....
piątek, 11 listopada 2011
wtorek, 25 października 2011
Dywagacje kobiety dojrzałej cd.

Kobieta wracając do domu, potknęła się o coś, podniosła z chodnika mały przedmiot.
-Klucz- kobieta zdziwiła się. -Mały klucz, ot zwykły, nieduży- przypominał jej własny, którym otwierała i zamykała codziennie drzwi domu. Zajrzała odruchowo do torebki, by sprawdzić, czy jest na miejscu. Był, połyskiwał metalicznie w kieszeni torebki... Przez moment ucieszyła się jak mała dziewczynka:- Znalazłam skarb! Ale co z nim zrobić? - zastanawiała się -Wrócić i położyć go z powrotem na miejsce? A może pójść do sklepu obok i zostawić go u sprzedawczyni? Ta ma codziennie kontakt z wieloma ludźmi, może ktoś go będzie szukał.
Klucz, znalazłam klucz.. Tylko co nim otworzę? - myślała. -Po mi potrzebny? Choćby byłby ze złota, cóż mi po nim, jeśli nie otworzę nim żadnych drzwi. Jest zupełnie bezużyteczny.
czwartek, 20 października 2011
Bajki, bajeczki.....

Dlaczego wierzymy w bajki? A może inaczej postawmy pytanie- po co powstają? Bajki, baśnie..Kolebką baśni są najprawdopodobniej Indie- no bo Szeherezada i baśnie z tysiąca...
W każdej jednak kulturze na każdej szerokości geograficznej snuto bajki i bajeczki,, baśnie, legendy.... Czasem brzmiały jak horrory- te od braci Grimm(całkiem , całkiem niezłe kryminałki). Ale, co by nie mówić- zawsze kończyły się dobrze. O, i to chodzi- zło ma być ukarane, dobro zwycięża, a zły wilk dostaje po łapkach i idzie do zoo, w nowszej wersji...
Dzieci z zapartym tchem wciąż chętnie słuchają historii o Czerwonym Kapturku, smoku wawelskim , Jasiu i Małgosi... dopóki świat je nie nauczy, że życie nie kieruje się schematami i zasadą, że zło musi być ukarane...
Zastanawia mnie fenomen "Małego Księcia". Bajka, powiastka- ale nie dla dzieci. Od lat czytana, podziwiana, wciąż aktualna, oryginalna, odkrywana wciąż na nowo...Sytuacje ekstremalne- np.przymusowe lądowanie na pustyni (awaria silnika, brak wody, jakiejkolwiek pomocy) są na pewno bodźcem do rozmyślań nad całym życiem. Widzi się wszystko wówczas z nieco innej perspektywy. Kiedy prawie życie się kończy, czas na podsumowania..Podsumowania- często nie pozbawione goryczy, zaprawione ironiczną nutą...
Mały Książę mimo wszystko daje odrobinę nadziei i wiary w to, że w trudnych,wręcz beznadziejnych sytuacjach, potrafimy wykrzesać z siebie całego bogactwo człowieczeństwa- nasz humanizm, piękne strony ludzkiej duszy.. Autor Małego Księcia dyskutował ze stereotypami, naszym płytkim, osądem świata i bliźnich, z napuszoną pseudonaukowością, ze ślepym ukochaniem władzy, z nałogami wreszcie i głupimi przyzwyczajeniami... Exupery chce wykrzyczeć na cały głos- dość, dość już tego... Dość tych schematów, durnych stereotypów, powierzchowności... Od przeszło 60 lat tak się miotają i pilot, i mały przybysz.. I nic, nasze ludzkie przywary są wciąż takie same.... Ale tak samo piękne są-nasza ludzka zwyczajna miłość, przyjaźń, chęć niesienia innym pomocy.. A więc kochamy chyba bajki?
piątek, 14 października 2011
Edukacja....
Sporo zamieszania wywołał artykuł na temat zarobków polskich nauczycieli.
- Polscy nauczyciele pracują najkrócej na świecie. Rocznie spędzają przy tablicy 489 godzin. Daje to dziennie zegarowo dwie godziny i 42 minuty, czyli trzy i pół godziny lekcyjnej. Średnia dla krajów UE to 779 godzin, czyli blisko pięć godzin dziennie – wylicza „Dziennik. Gazeta Prawna” na podstawie najnowszego raportu OECD, organizacji zrzeszającej 34 najlepiej rozwinięte gospodarki świata.... Dziennik dodaje również, że Polski nie stać na tak pracujących pedagogów, a ich rozbudowanych przywilejów nie ma odwagi zreformować żaden rząd. - Mała liczba godzin pracy nauczycieli powoduje też, że musimy zatrudniać ich ogromną rzeszę. Jest ich – od kilkunastu już lat, mimo że w tym czasie o ponad 1 mln zmalała liczba uczniów w szkole – ponad 500 tys. Efekt? Według danych OECD w polskich szkołach podstawowych na jednego nauczyciela przypada zaledwie 10 uczniów – informuje gazeta.( artyuł na stronie )
Ta nagonka trwa od jakiegoś czasu... Pokazuje się problem jednostronnie i nie do końca służy ów wizerunek dobrze pojętej PRAWDZIE.. Dlaczego nie podaje się przy owych dokładnych analizach i wyliczeniach, ile zarabia polski nauczyciel, jak się mają zarobki polskiego belfra do belfra z dowolnego zachodniego kraju.... A, o tym nikt nic nie mówi....
Jako belfer mogę z całą pewnością powiedzieć,że wiele razy pracuję ponad określony limit, poświęcam swój wolny czas, a tego nikt ie liczy, nie wycenia....Tabelki, fałszywe dane, a których wszyscy trąbią....bo pogadać można dużo, nie zawsze zgodnie ze stanem faktycznym. Przejaskrawienie i nieprawdziwy obraz...
Wiem , nie jesteśmy idealni... Nasz zawód jest wyjątkowo narażony na wszelkie stresy i nerwice..
Jesteśmy tylko ludźmi, a szkoła jest miejscem, gdzie następuje i konflikt pokoleń, i konflikt interesów, i odmiennych postaw -w relacjach: my -a uczniowie, koledzy, podwładni, rodzice, samorządy lokalne, kuratoria, a teraz kościół.... To mało? Jak w tym lawirować z kamiennym spokojem? Łatwo oceniać belfra siedząc za biurkiem własnej firmy, jako ster, żeglarz i okręt...
Mnie brakuje najbardziej spokoju, wzajemnego zrozumienia, poszanowania.. Jakaś stała by się przydała.... Co rząd, to wciąż nowe wizje się pojawiają- programy , projekty, żerowanie na ludzkich słabościach, w końcu i uczuciach. Szkoła to żywy, bardzo żywy organizm. Tu nie pracuje się z manekinem, nie składa śrubek, ani nie rysuje wirtualnych światów...
Autorytetów nie buduje się w pojedynkę...
czwartek, 13 października 2011
Zmęczony księżyc

-->
wtorek, 4 października 2011
Imieniny, imieniny...
Zawsze się trochę denerwowałaś, piekłaś placki- Twój niezrównany sernik, szarlotkę...Pogoda też płatała figle, nieraz był już przymrozek, a dziś... jest piękna, prawie letnia pora...choć już mamy jesień. Prezent - nie każdy Cię potrafił zadowolić, nie potrafiłaś ukryć nieraz swego niezadowolenia. ojciec był czasem biedny, nie można Cię było zaskoczyć. Byłaś tradycjonalistką....
niedziela, 25 września 2011
Dywagacje kobiety dojrzałej na koniec lata

Na podwórku urzędował pies.. Czuł się pewnie. Nikt i nic nie był mu stanie zagrozić. Był posłuszny, jak to pies- ufał bezgranicznie swemu panu. Pojawiał się i kot od sąsiadów, czasem wygłodzony dopadał chciwie do miski psa, gdy ten drzemał.
Całą rok podkarmiały się na resztkach jedzenia wróble..
Pewnego dnia, może to było jakieś przesilenie … Kres lata, te dni, kiedy uporczywie chcemy, by się ono nie skończyło, a lato sącząc resztki ciepła, dogorywa jednak, ustępując pola jesieni ….
Na podwórku pod leszczyną leżały szczątki wróbla, któremu coś lub ktoś oberwał głowę… Leżał teraz przypominając kupkę nieszczęścia. Nic więcej.
Następnego dnia, gdy słońce jeszcze złociło się na liściach, rankiem ukazał się kolejny przykry widok. Pod tym samym drzewem leżał… kot sąsiada… Pysk miał wykrzywiony jakby grymasem zdziwienia, futerko zmatowiało, oczy miał zaciśnięte, język wystawał z pyszczka…. Ktoś lub coś udusiło kota…Słońce było tak gorące tego dnia, jakby to był lipiec , a nie wrzesień...
Czy ja również jestem ogniwem w tym łańcuchu-" kat- ofiara" ?- zastanowiła się kobieta. Czy nasze życie nie przypomina takiego małego podwórka z krzakami leszczyny , zwierzyną polującą na siebie wedle prawa silniejszego czy prawa naturalnej selekcji?
sobota, 24 września 2011
Robin Hood 2006 - Did You Not Hear My Lady
Did you not hear my lady
Go down the garden singing?
Blackbird and thrush were silent
To hear the alleys ringing
O saw you not my lady
Out in the garden there?
Shaming the rose and lily
For she is twice as fair
Though I am nothing to her
Though she must rarely look at me
And though I could never woo her
I love her till I die
Surely you heard my lady
Go down the garden singing?
Silencing all the songbirds
And setting the alleys ringing
But surely you see my lady
Out in the garden there
Rivalling the glittering sunshine
With a glory of golden hair
Przekładaniec
Postanowiłyśmy z moją koleżanką upiec placek, ona miała przepis, ja chęć działania. Obszarem pierwszych prób była kuchnia mojej mamy... To miał być jakiś przekładaniec herbatnikowy, czyli w zasadzie żadne wypieki nie wchodziły w rachubę. Miałyśmy do owego przekładańca zrobić masę. Masy wówczas wykonywane były z jaj( nie szalała jeszcze salmonelloza) ucierałyśmy zatem ochoczo żółtka z margaryną, dosładzałyśmy, lałyśmy jakieś olejki zapachowe. Masa była gotowa, a kuchnia wyglądała jak po pożodze jakiejś... Herbatników ubylo połowę, bo w trakcie roboty posilałyśmy się nimi... czyli przekładańce herbatnikowe miały to być w końcu , ciastko przesmarowane, przełożone drugim, bo...na placek było już ich za mało....
Nagle zgasło światło, nie było prądu, woda przestała lecieć z kranu też... A chyba wszystkie miski, talerze zostały zasmarowane tym kremem... Tłuczki, łyżki....no.. wszystko było zapaćkane.
Ciastek wyszło ogółem trzy... jedno zostawiłam mojej mamie... Jak weszła do domu, to oberwałam chyba w końcu za ten bałagan...
czwartek, 22 września 2011
Przydupas

-->