Chodził bez celu po podwórku. Żniwa skończone, ceny marne.
Za świniaka podobnie. Da chyba sobie spokój z hodowlą. Zresztą jeszcze tylko
parę lat i emerytura. Stara tylko musi dłużej poczekać.
Przejął gospodarstwo po rodzicach. W szkole nie za bardzo mu
szło, ojciec był wiecznie na niego wściekły. Zły humor mu mijał, gdy zabierał
Staśka w pole, tam miał go na oku, poza tym chłopak sobie nieźle radził, wcale
nie gorzej od najstarszego, już gospodarza pełna gębą- Kazika. Ze Staśka profesora
nie będzie, ale może do czego innego go przysposobię- myślał.
A kłopotów z nim
było. Jakieś ręce miał lepkie, znosił do domu skradzione rzeczy. Ile wstydu
musieli się najeść, gdy trzeba było potem to oddawać, przepraszać za tego
bałwana. Najbardziej zdenerwował się
jeden nauczyciel, chciał na milicję iść, ale jakoś go udobruchali. Byli
majętni, hodowla największa w okolicy, na nic im nie brakowało. Taki wstyd.
Potem gruchnęła jeszcze gorsza rzecz, ale starego łzy dławiły,
jak sobie o tym pomyślał. Bał się nawet powiedzieć o tym głośno. Wziął
Staśka do piwnicy, zdjął rzemień i bił , gdzie popadło. Matka chciała
pogotowie wzywać, widząc twarz syna , koszulę pokrwawioną. Ojciec ciężko
dyszał-jeszcze za mało, a ty lepiej idź do garów, bo i tobie się dostanie. Jezu,
za jakie grzechy- mężczyzna płakał jak dziecko.
Stasiek jęczał: Przepraszam, przepraszam. Ja już nie będę.. Tatusiu..
- Zamknij się, cholero jedna. Ożenić cię trzeba, bo w końcu
w łeb sobie strzelę.
Panna się znalazła, oni przecież byli bogatymi gospodarzami. To nic, że Stasiek
uchodził za lekko pomylonego. Swatowie aż piszczeli z radości, że takie coś im
się nadarzyło. Ślub , wesele z wielką
pompą. Rodzice witali młodych chlebem i solą. Orkiestra grała, sala pełna
ludzi.
I gospodarzyli, ojciec i matka pomagali, dopóki mogli. Przyszła
choroba i starość, odeszli jedno po
drugim. Grób mieli jak się patrzy. Ich
przecież w końcu stać na to. Teraz Stasiek
został. Reszta już obdzielona, spłacona, ojciec o to zadbał. Siostra poszła do
miasta, jedna zmarła mlodo, Kazik mieszkał w sąsiedniej wsi. Nie widywali się
często. Czasem w święta. Na weselach, pogrzebach. Nikt z rodzeństwa nie chciał ze Staśkiem
wchodzić w jakieś zażyłości. Od dzieciństwa uchodził za dziwaka. Po prostu
wstydzili się go. Już do tego przywykł.
Wszedł do kuchni, siadł ciężko przy stole. Przyszła żona,
siedziała wiecznie gdzieś na tyłach domu. Nikt jej nie odwiedzał, nie miała tu koleżanek, czasem jakaś sąsiadka przyszła za
jakąś sprawą albo sołtys. Jej rodzice też prawie wcale ich nie odwiedzali. Pozbyli się mnie jak krzywego stołka- myślała
ze smutkiem. Lata mijały, ona z nikim tu się nie zaprzyjaźniła, omijali ich
wszyscy. Próbowała kogoś zagadnąć,
zaprosić, ale kończyło się na krótkich pogawędkach w sklepie. Potem na
nic nie miała czasu. Ostatnio oglądała
codziennie seriale i inne głupoty. Zerwała
się, jak usłyszała kroki Staśka. Zaczęła krzątać się ,brzęczały talerze, łyżki.
Postawiła przed nim talerz zupy. Nie rozmawiali , podawała
mu wszystko. Zapytała tylko, czy chce herbaty. Pokręcił przecząco głową. Nalał
sobie kompotu. Odwróciła się na pięcie i wyszła z kuchni.
Nagle obok domu zatrzymał się samochód. Stasiek przełknął
ostatni kęs chleba i wybiegł zobaczyć, kto się u nich pojawił. Po rejestracji
widać było, że to z innego województwa.
Kto to może być –
zastanawiał się Stasiek. Podszedł do
bramy, uchylił furtkę. Zobaczył kobietę w średnim wieku, dość elegancką, wlepił
w nią oczy, ale zaraz przypomniał mu się rzemień ojca.
-Dzień dobry!- zawołała przyjezdna- Czy może mi pan pomóc?
- Proszę, niech pani wejdzie , nie będziemy tak przez płot
gadać- zaprosił gościa.
- Co się stało? Coś z samochodem?- pytał Stasiek już mocno
podekscytowany.
Ona zaczęła jakoś plątać się w odpowiedzi. Jakby i jej nagle
zabrakło odwagi. Zastanawiała się, jak przed wygłoszeniem przemówienia.
Nagle wesoło zaszczebiotała- Ależ jestem spragniona, może
wody ze studni poproszę.
Stasiek poleciał po kubek do kuchni . Patrzyła za nim, jej
spojrzenie było chmurne, przylepiony uśmiech znikł. Wciąż nad czymś intensywnie
myślała.
Przybiegł z kubkiem kompotu.
-Nasze jabłka, kompocik dobry, lepszy od tej zimnej wody. U
nas już wodociąg, studnia jest, ale rzadko kto korzysta.
- Hm- kobieta mruknęła cos pod nosem. Oglądała podwórko.
Podeszła do szopy. Dotykała jej desek jakby były z jakiegoś marmuru. – Coś mi
przypominają… O i rower jest. Stał oparty obok. Rower z ramą i bagażnikiem z tyłu. Aż się wzdrygnęła.
- Deski jak deski, o to jedna taka- Stasiek zaczął się
niecierpliwie wiercić na ławce pod domem.
Nieopodal stały wbite w ziemię grabie, to przykuło jej
uwagę.
- Sam pan mieszka w tak dużym domu?- zapytała.
- A, skąd- żachnął się.
Stasiek próbował przyjrzeć się jej twarzy, ale ona stała do
niego półprofilem, oczy zasłaniała opadającą grzywką.
- No, to w czym mam pomóc ?- zaczynał się niecierpliwić. Cel
tej wizyty zaczynał być tajemniczy i ta kobieta zaczęła go drażnić.
- Chodzi o bzdurę,
powietrze schodzi mi z tylnego koła chyba, jakby był pan tak dobry i
podpompował, a ja już jakoś dojadę do najbliższego serwisu, może koło trzeba
zmienić.
- Proszę wjechać na podwórko- Stasiek zarządził.
Otworzył bramę, kobieta wjechała z impetem za bramę, mało
brakowało, a straciłby nogę. W porę
odskoczył.
- Ach przepraszam, taki ze mnie kierowca. Proszę wybaczyć –
znów promiennie się uśmiechnęła.
- Pójdę po narzędzia- oznajmił .
Wrócił. Ona stała
oparta o maskę samochodu, na oczach miała ciemne okulary .Wyglądała jak jakaś
gwiazda filmowa. Pochylił się nad kołem
, potem nad drugim tylnym.
Nagle poczuł przy uchu coś zimnego. To był pistolet.
- Nie ruszaj się, ani drgnij, zboku!- mówiła cedząc cicho każde słowo. Ręce na szyję i żadnego
ruchu. Zaraz siądziesz ze mną do
samochodu i przejedziemy się pod las, wiesz gdzie, dobrze wiesz.
Oblał go zimny pot, już wiedział, kto to jest. Basia, ta mała Basia. Teraz już dorosłą, nie
poznałby jej. Skuła mu ręce, dobrze się przygotowała.
-Siadaj byku , tu obok. Nic mnie nie obchodzi, co będzie
potem… Strzelę ci w ten zakuty zboczony
łeb. Myślisz, że nie wiem, że nie tylko
mnie zgwałciłeś. Starzy mieli kasę i ratowali ci tyłek. Ale jakbyś trafił do
pierdla, to by ci go przetrzepali. Dla takich jak ty nie ma litości ! Moi mądrzy rodzice też uwierzyli w bajkę o
kradzieży. A ty wywiozłeś mnie na ramie
roweru pod ten las. I sobie używałeś. Zaraz tam cię wywiozę w to pustkowie , zdejmiesz sam całe ubranie i zostaniesz na tym
ściernisku z goła dupą.
- Nie, proszę ! – Stasiek krzyczał już w samochodzie.
- Zamknij się ! Nigdy
nie zrozumiesz, jak mnie skrzywdziłeś, nigdy, bo jesteś za głupi . Ja miałam przez ciebie zmarnowane życie, zanim do
siebie doszłam. Ty potworze- nagle
zaczęła płakać. Ale zaraz opamiętała się.
Włączyła silnik. Cały czas trzymała przy jego nodze lufę pistoletu. Jego
oblewał zimny pot, myślał intensywnie, jak się wyswobodzić.
- Nie wierć się, bo wylądujesz w bagażniku.
Na odgłos warkotu samochodu z domu wybiegła kobieta. Pchała
przed sobą wózek.
- Patrz, Andrzejku, jaki ładny samochodzik- zagadywała do chłopca.
Dziecko było spore, za spore na wózek. Stasiek spuścił
głowę. Chłopak miał może około 15 lat, pogięte sparaliżowane ciało, jego oczy
były przymknięte, wydawał z siebie
jakieś nieartykułowane dźwięki. Z ust
leciała mu strużka śliny.
- O, cholera- zaklęła Baśka. –Wysiadaj , dyskretnie odpięła
mu kajdanki, schowała pistolet.
- To był bałwanie tylko straszak. Nie wywiozę cię pod ten las. Zawdzięczasz to temu
biednemu dziecku.-Widzisz kara
przychodzi, jak nie w takiej , to w innej formie. Dzieci ci się podobały, to
masz, masz za swoje.
-Wysiadaj!- wypchnęła go z samochodu. A spróbuj puścić parę
z gęby, to pójdę na policję i zgłoszę, że mnie napastowałeś. Na pewno uwierzą,
jeszcze tu!- zaśmiała się. Pomachała do
dziecka, skinęła głową kobiecie i ruszyła. Otworzyła okno , wiał ciepły wiatr. Jakby
coś z niej zeszło, jakby ktoś zdjął jej
z serca ciążący kamień.