Dokładnie nie pamiętam, kiedy się urodziła... W dość typowy dla siebie sposób zwróciła mi uwagę, że kobiet nie powinno się pytać o wiek.
-To bardzo niestosowne , moje dziecko...
Wokół panowała szarzyzna, mieszkania w blokowisku na małym osiedlu w małym miasteczku. Skąd się tu wzięła ?- myślałam. Była dla mnie osobą z innego świata... Jako nastolatka czytałam namiętnie Prusa, fascynowała mnie historia XIX w. , dwudziestolecie międzywojenne, malarstwo Jacka Malczewskiego ..Bardzo interesowały mnie losy rodzin szlacheckich, szczególnie zasłużonych dla polskiej kultury. Czasy PRL-u nie sprzyjały takim pasjom. Niewiele się mogłam dowiedzieć. Historia była jeszcze żywa, bolesna, niejednokrotnie nikt nie chciał o tym mówić. Jeśli mówił to w sposób dość schematyczny, podporządkowany określonej ideologii... A prawda zawsze jest pośrodku.
Pani Maria mieszkała w małym ciasnym mieszkanku, kawalerce w jednym z bloków na moim osiedlu. Nosiła zawsze kapelusz, rękawiczki - nawet w środku lata.... Kiedy zaczęłam ją namiętnie odwiedzać była już emerytowaną nauczycielką( uczyła w miejscowym liceum języka francuskiego), otoczona armią kotów wydawała chyba prawie wszystkie pieniądze na ich dokarmianie. Nieraz chuligani męczyli te jej biedne stworzenia, topiąc w kałuży lub dobijając kamieniem.... Bardzo to przeżywała.
Jej pokoik pamiętam do dziś, był nieduży. Mieściły się w nim meble inne od zazwyczaj widywanych w PRL-u. U pani Marii stała serwantka, biureczko z charakterystycznymi szufladkami, opasły kredens.... Na ścianach wisiała olbrzymia ilość starych sepiowych fotografii , pasteli wykonywanych przez panią Marię. Te ostatnie przedstawiały zazwyczaj kwiaty. Bardzo starannie uchwycony był kształt, kolor, faktura roślin.... Na półkach leżały stare książki, albumy.
Kryły się w nich istne skarby o minionych czasach. Na jednej z fotografii zobaczyłam panią Marię jako studentkę Sorbony. Studiowała , zdaje się, przyrodę. Doskonale władała francuskim, dlatego mogła go nauczać w liceum.
Mówiła mi o swojej rodzinie, ale w bardzo zawoalowany sposób, jakby bojąc się zdradzić ze wszystkim.... Wiem , że straciła całą rodzinę, męża. Mieli majątek na wschodzie Polski.
Po wejściu Rosjan w 1939 wszyscy zostali wywiezieni, chyba do Kazachstanu. Ona z całej rodziny przeżyła... Wróciła po latach . Nie chciała nigdy o tym mówić... Chętnie zaś opowiadała o studiach, rodzicach, dzieciństwie, pięknym domu, koniach..
Z czasem pani Maria zaczęła podupadać na zdrowiu. Pamięć zawodziła ją. Włączała kuchenkę gazową i wychodziła na pół dnia. Raz mało się to nie skończyło pożarem. Zaczęły się interwencje.. Mnie już nie poznawała. Zresztą chyba nikogo już nie poznawała...
Pamiętam dzień, kiedy przyjechał samochód, wyprowadzono panią Marię, szła powoli po schodkach w swoim nieodłącznym kapelusiku i rękawiczkach. Pracownica Opieki Społecznej pomogła jej wsiąść, trzasnęły drzwi i odjechała na zawsze...
Zniknęły jej meble, obrazy, porcelana z kredensu, książki, biureczko...
Po paru latach przyszła wiadomość, że pani Maria nie żyje. Kilkoro nauczycieli reprezentowało szkołę, w której pracowała, wynajęto autokar, pogrzeb odbył się na cmentarzu w Jarosławiu, gdzie mieścił się grobowiec rodziny pani Marii. Na ironię losu nie można było dostać się do tego nieszczęsnego grobowca. Był listopad, dzień szybko się kończył, mrok zaczął otulać cmentarz.. Pochowano ją zatem w małej ziemnej mogiłce tuż obok. Jakie życie- taka śmierć- przychodzi mi do głowy.... W przypadku pani Marii brzmi to wręcz okrutnie. Po latach rozumiem , jaką straszną tragedię przeżyła ta kobieta, jak bardzo była samotna
-To bardzo niestosowne , moje dziecko...
Wokół panowała szarzyzna, mieszkania w blokowisku na małym osiedlu w małym miasteczku. Skąd się tu wzięła ?- myślałam. Była dla mnie osobą z innego świata... Jako nastolatka czytałam namiętnie Prusa, fascynowała mnie historia XIX w. , dwudziestolecie międzywojenne, malarstwo Jacka Malczewskiego ..Bardzo interesowały mnie losy rodzin szlacheckich, szczególnie zasłużonych dla polskiej kultury. Czasy PRL-u nie sprzyjały takim pasjom. Niewiele się mogłam dowiedzieć. Historia była jeszcze żywa, bolesna, niejednokrotnie nikt nie chciał o tym mówić. Jeśli mówił to w sposób dość schematyczny, podporządkowany określonej ideologii... A prawda zawsze jest pośrodku.
Pani Maria mieszkała w małym ciasnym mieszkanku, kawalerce w jednym z bloków na moim osiedlu. Nosiła zawsze kapelusz, rękawiczki - nawet w środku lata.... Kiedy zaczęłam ją namiętnie odwiedzać była już emerytowaną nauczycielką( uczyła w miejscowym liceum języka francuskiego), otoczona armią kotów wydawała chyba prawie wszystkie pieniądze na ich dokarmianie. Nieraz chuligani męczyli te jej biedne stworzenia, topiąc w kałuży lub dobijając kamieniem.... Bardzo to przeżywała.
Jej pokoik pamiętam do dziś, był nieduży. Mieściły się w nim meble inne od zazwyczaj widywanych w PRL-u. U pani Marii stała serwantka, biureczko z charakterystycznymi szufladkami, opasły kredens.... Na ścianach wisiała olbrzymia ilość starych sepiowych fotografii , pasteli wykonywanych przez panią Marię. Te ostatnie przedstawiały zazwyczaj kwiaty. Bardzo starannie uchwycony był kształt, kolor, faktura roślin.... Na półkach leżały stare książki, albumy.
Kryły się w nich istne skarby o minionych czasach. Na jednej z fotografii zobaczyłam panią Marię jako studentkę Sorbony. Studiowała , zdaje się, przyrodę. Doskonale władała francuskim, dlatego mogła go nauczać w liceum.
Mówiła mi o swojej rodzinie, ale w bardzo zawoalowany sposób, jakby bojąc się zdradzić ze wszystkim.... Wiem , że straciła całą rodzinę, męża. Mieli majątek na wschodzie Polski.
Po wejściu Rosjan w 1939 wszyscy zostali wywiezieni, chyba do Kazachstanu. Ona z całej rodziny przeżyła... Wróciła po latach . Nie chciała nigdy o tym mówić... Chętnie zaś opowiadała o studiach, rodzicach, dzieciństwie, pięknym domu, koniach..
Z czasem pani Maria zaczęła podupadać na zdrowiu. Pamięć zawodziła ją. Włączała kuchenkę gazową i wychodziła na pół dnia. Raz mało się to nie skończyło pożarem. Zaczęły się interwencje.. Mnie już nie poznawała. Zresztą chyba nikogo już nie poznawała...
Pamiętam dzień, kiedy przyjechał samochód, wyprowadzono panią Marię, szła powoli po schodkach w swoim nieodłącznym kapelusiku i rękawiczkach. Pracownica Opieki Społecznej pomogła jej wsiąść, trzasnęły drzwi i odjechała na zawsze...
Zniknęły jej meble, obrazy, porcelana z kredensu, książki, biureczko...
Po paru latach przyszła wiadomość, że pani Maria nie żyje. Kilkoro nauczycieli reprezentowało szkołę, w której pracowała, wynajęto autokar, pogrzeb odbył się na cmentarzu w Jarosławiu, gdzie mieścił się grobowiec rodziny pani Marii. Na ironię losu nie można było dostać się do tego nieszczęsnego grobowca. Był listopad, dzień szybko się kończył, mrok zaczął otulać cmentarz.. Pochowano ją zatem w małej ziemnej mogiłce tuż obok. Jakie życie- taka śmierć- przychodzi mi do głowy.... W przypadku pani Marii brzmi to wręcz okrutnie. Po latach rozumiem , jaką straszną tragedię przeżyła ta kobieta, jak bardzo była samotna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz